Doktorat w Międzynarodowej Szkole Seksu – ktoś chętny?

Doktorat w Międzynarodowej Szkole Seksu – ktoś chętny?

Szukałam niedawno mecenasa, który sfinansowałby moje studia w AISOS.

W zeszłym roku podczas jednej z codziennych prasówek natrafiłam na artykuł o AISOS, Austriackiej Międzynarodowej Szkole Seksu, która właśnie szukała chętnych na rok akademicki 2011/2012. Gdzieś obok pojawiła się wiadomość, że w Austrii zabroniono emisji reklamy uczelni jako niesmacznie rozerotyzowanej i ogólnie bulwersującej. Pomyślałam, że idea jest zbyt abstrakcyjna, żeby była prawdziwa. Potem zastanowiłam się, dlaczego akurat Austria, a nie Holandia. Wreszcie wklepałam w wyszukiwarkę nazwę szkoły i rzeczywiście – była. Strona dwujęzyczna ze sporą dawką informacji i zapewnieniami, że stanę się mistrzynią w „uprawianiu miłości” (nie znoszę tego sformułowania, ale translatorsko wydaje mi się najtrafniejsze), a obok zajęć teoretycznych wokół historii seksualności i teorii nowoczesnych będą – a jakże by inaczej – praktyki. Czesne? 1400 euro za semestr, w tym zakwaterowanie – w miejscu szkoleń, czyli osiemnastowiecznej rezydencji, której fotografie od razu przywiodły mi na myśl Filozofię w buduarze de Sade’a – i wyżywienie. Dosyć miłe wczasy za niewygórowaną cenę. Rejestracja tylko online, w formularzu aplikacyjnym mają znaleźć się wyniki badań lekarskich nie starsze niż sprzed dwóch tygodni. Kursantami mogą zostać osoby od szesnastego roku życia. Dla tych, którzy „językiem miłości” (czyli niemieckim) nie władają, zajęcia również w języku angielskim. A jeżeli nie możesz pozwolić sobie na studiowanie dzienne, pozostają kursy weekendowe. Akurat nie miałam na zbyciu 1400 euro, ale byłam przekonana, że finanse to i tak najmniejsza przeszkoda.

Bardziej zajmowało mnie co innego. Pomna nowych ustaleń dotyczących szkolnictwa wyższego, a mianowicie dyrektywy, że każdy przedmiot uniwersytecki ma wieńczyć zdobycie przez studenta konkretnych umiejętności, zastanawiałam się, co ten rok nauki czy dwa mi dadzą. Każda wykonywana praca to przecież czynności zorientowane na drugiego człowieka i mniejsze lub większe mu służenie. Skoro po szkole gastronomicznej umie się gotować, to z czym wychodzi się z AISOS? Przy jakimś spotkaniu podzieliłam się swoimi wątpliwościami z przyjaciółmi. Odpowiedź była jednoznaczna: możesz być wykształconą kurtyzaną. Moje praktyczne podejście do życia kazało mi stwierdzić, że skoro zawód kurtyzany niezbyt mi odpowiada, to wymiernych finansowych korzyści po ukończeniu szkoły seksu spodziewać się nie mogę. Chyba, że przez okres trwania nauki publikowałabym pamiętniczek pensjonarki. Albo, co zabawniejsze, podjęła po dyplomie karierę naukową.

Później naszły mnie inne myśli. A co, jeżeli będą zajęcia praktyczne, a dla mnie zostaną jacyś niezbyt pobudzający partnerzy? A co, jeżeli będziemy się dobierać w grupy czy dwójki, jak na w-fie w podstawówce i ja będę zawsze tym dzieciakiem, którego wybiera się na końcu? A co, jeżeli po kolejnym niezaliczonym egzaminie seks mi obrzydnie? I ci szesnastolatkowie w grupie? Lego układać, a nie seksy w głowie.

Wtedy przypomniała mi się akcja z początku 2011 roku, Rozdziewiczalnia Róż. Nietypowy polski pomysł na biznes, czyli piękni chłopcy deflorujący za pieniądze. W założeniu. Ostatecznie całość okazała się artystyczną prowokacją, w którą jednak przez jakiś czas media wierzyły i pompowały balonik absurdu, choć sam wygląd strony internetowej tego wirtualnego biznesu mocno zgrzytał. Niestety, nigdy nie doszło do oficjalnego ujawnienia założeń kreatorów tego projektu. Gdzieś później w telewizjach śniadaniowych przebąkiwano, że Rozdziewiczalnia była bublem.

Postanowiłam więc poczekać na wielki finał sprawy AISOS. Jeżeli okazałoby się, że intuicja mnie zawiodła, a szkoła wystartuje, pamiętnik pensjonarki przesunąłby się w czasie. O sprawie jednak zapomniałam. Szkoła seksu powróciła w dziwnych okolicznościach, kiedy koleżanka zwierzyła mi się, że uczęszcza na kurs aktorski. I nie robi tego po to, by występować na scenie, ale dla samorozwoju, z ciekawości, czyli z zupełnie innych powodów, niż większość kursantów. Powiedziała też, że jest tam mężczyzna, który realizuje ten sam program, ponieważ chce przełamać nieśmiałoś. Żadne z nich nie uczęszcza na kurs dla kolejnego skilla w CV. Wracając jednak do szkoły seksu. Skoro miała zacząć działalność, na stronie powinny być aktualności, aktywne forum studenckie, cokolwiek. Ale zeń nadal uśmiechała się do mnie dyrektorka, Ylva–Maria Thompson. Fanpejdż na facebooku również się zdezaktualizował. Zagraniczni kandydaci z Indii czy Japonii nadal deklarowali chęć uczenia się, zamieszczając wpisy na ścianie. Coś jednak było inaczej. Pojawiło się nowe hasło: We are the BirdBase. Nic mi nie mówiło, więc po nitce do kłębka trafiam na artykuł wyjaśniający, o co chodziło z AISOS i kim jest pani Thompson. Szwedka, która prowadziła niegdyś program telewizyjny o seksie, jest przede wszystkim… artystką. Autorką między innymi pracy Anonyma Exhibitionister, o której wspomniałam w tekście o brzydkiej waginie. The BirdBase to organizacja, która potrzebowała akcji artystycznej ostrzegającej przed… niskim przyrostem naturalnym w Austrii. Czy odniosła skutek? Czas pokaże.

Fenomen popularności AISOS w mediach na całym świecie Ylva–Maria Thompson podsumowała stwierdzeniem, że ta inicjatywa wydawała się zbyt dobra, by czytać informacje dokładnie Największą winą dziennikarzy było zatem uwierzenie, że Thompson mówi prawdę. Akcję momentami prowadzono zbyt zmyślnie, by w nią wątpić. Najpierw oficjalna reklama, której później zakazano (bardzo soczysty skandal), ekspansywna kampania, poza tym obecność realnego człowieka, czyli artystki-dyrektorki, też mogła uśpić czujność. Przy okazji Ylva–Maria stwierdziła, że zainteresowanie szkołą udowodniło po raz kolejny, że seks dobrze (się) sprzedaje. Że ludzie są w stanie przelecieć mile, by móc uczestniczyć w fakultetach typu „Zaawansowany stosunek”, „Historia seksu” czy „Techniki seksualne”, część I i II. Komentarze w internecie, które mi najbardziej zapadły w pamięć to te dotyczące bulwersującego aktu rozdzielania seksu i miłości, czyli skupienia się tylko na technikach, wątpliwości co do równej liczby kursantów i kursantek oraz złośliwe stwierdzenia, że rozkład sił wśród studentów będzie przedstawiał się następująco: „80% uczniów prawdopodobnie okaże się dziewiczymi nerdami albo geekami, 9% pedofilami, 1% miśkami, a pozostałe 10% – zwykłymi ludźmi. Ale zgadnijcie, co – wszyscy będą mężczyznami”. Podobnych opinii pojawiło się wiele – że kobiety nie będą chciały kandydować do takiej szkoły. A raczej „ładne i fajne kobiety”. One mogą uczyć się poza szkolnymi murami – i to za darmo.

Dlatego znów rodzi się pytanie – czy zaistnienie szkoły typu AISOS byłoby możliwe? Wiem, są weekendowe kursy tantry na wszystkich poziomach, ale jeszcze nie spotkałam się z takimi, które technicznie, bez mistycznej otoczki czy narracji, dotyczyłyby właśnie technik seksualnych. Raczej: nie spotkałam się na żywo, w internecie – owszem. Wydaje mi się, że powołanie takiej placówki kojarzyłoby się raczej z powrotem do erotycznych praktyk libertynów, a nie podążało za credo Ylvy–Marii Thompson: Trenowałaś już umysł, mięśnie, sprawność. A ile czasu poświęciłaś na rozwijanie umiejętności, które naprawdę mają znaczenie…?

Ostatnio nawet TVN, którego researcherzy sięgają płytko, w opisie jednego z odcinków programu umieścił informację, że AISOS istnieje i jest prawdziwa. Tupiąca dziewczynka we mnie napisała w tej sprawie do redakcji, ale chyba nikt nie umiał sklecić bardziej stymulującego opisu niż tego, który sugeruje, że w tej Austrii to takie rzeczy… Program był o seks-rozwoju właśnie, a występował w nim między innymi pan, który zawodowo zajmuje się uczeniem innych panów, jak doprowadzać kobietę do wytrysku. Podobno robi to na chętnych modelkach. Podobno inni panowie mu za to dużo płacą. Mi akurat ów osobnik osuszał waginę w stopniu „na wiór”.

Wciąż postuluję, by do Polski wreszcie zawitał program, który zagwarantuje możliwości rozwoju i pracy profesjonalnym edukator(k)om seksualnym i ich wkroczenie do szkół oraz bardziej widoczną obecność w mediach. Kiedy nauczymy się o seksie mówić normalnie, wpleciemy go w społeczny dyskurs, dopiero możemy pomyśleć o założeniu dwudziestej europejskiej szkoły seksu.

 

Komentarze zamknięte.
  1. Ktoś

    23 stycznia 2017 at 18:43

    Zgadzam się z podsumowaniem. Dobrze by było mieć odpowiednich edukatorów. Gdy chodziłem do LO to nasza była pani doktor biologii. Mega mądra samotna starsza panna o urodzie średniej delikatnie mówiąc (choć dziewczyny mówiły, że jest ładna tylko źle się ubiera i nosi za duże okulary). Lekcje z nią były nudne. Ciekawszych rzeczy nauczyłem się samemu (w sensie z dziewczynami). Nie życzę nikomu takich edukatorów… Brrr.