Mieć pizdę i nie zgorzknieć

Mieć pizdę i nie zgorzknieć

Każdą relację romantyczną zaczynam od testowania granic: oświadczam, że nie prasuję, nie smażę kotletów i będę odwoływać randki, gdy dopadnie mnie pisarska wena. Po to, żeby od początku grać w otwarte karty, przy okazji odsiewając wadliwy materiał genetyczno-myślowy, któremu podobna postawa byłaby nie na rękę. I okazuje się, że chcąc budować związek w sposób nieskrępowany, bez udawania lepszej niż jestem, postępuję… po męsku. Tak stwierdziłaby bohaterka Zgorzkniałej pizdy, Sara, porte-parole autorki powieści, Marii Sveland.

Zawsze zachowuję ostrożność, mierząc się z głośną kobiecą literaturą, o której wydawca już na etapie okładki pisze, że jest światowym bestsellerem – chyba wszyscy pamiętamy obsesję wokół miałkich 50 twarzy Greya. Lektura kilku wywiadów z Marią Sveland – mądrze gadającą babką, która która do opisywania rzeczywistości używa słów dużo bardziej dosadnych niż „shut” i obnaża, że w kraju, jak sobie wyobrażamy, społecznej równości – w Szwecji – nadal można zaobserwować uprzywilejowaną pozycję mężczyzn, wystarczyło, bym sięgnęła po tę książkę. Tym razem status bestsellera mnie nie oszukał.

Sama powieść oparta jest na najprostszej strukturze mitycznej: bohaterka wyrusza z punktu A do punktu B, tam przeżywa różne przygody, by do punktu A powrócić jako zupełnie inna osoba. Podróż Sary to samotny lot na Teneryfę wykupiony po to, żeby nie sfiksować w rzeczywistości matki i żony, odpocząć od sytuacji, w której wciąż ma wrażenie, że na każdym kroku zdradza feministyczne ideały, albo że mozolnie wypracowywana mrzonka sprawiedliwości zdradza ją. Mąż nie jest zachwycony, syn tym bardziej, ale Sara wie, że wyjeżdża również dla dobra ich związku. Jedyną jej „towarzyszką” jest Isadora – bohaterka żeńskiej wersji Buszującego w zbożu, czyli Strachu przed lataniem Eriki Jong, z którą Sara odnajduje wiele cech wspólnych, między innymi to, że rozłąka daje szerszy ogląd na wiele spraw.

Sara-Maria podczas podróży wciąż obserwuje – nie tylko siebie, ale i ludzi dookoła, celnie komentując rzeczywistość i wspominając najważniejsze wydarzenia ze swojego życia. W jej reminiscencjach pojawia się między innymi postać redaktorki naczelnej kilku pism kobiecych, która przez lata uczyła czytelniczki, jak chudnąć i podobać się mężczyznom, zbijając na tym fortunę, i która konstatuje, że mimo wszystko w czasach, gdy nikt jeszcze nie znał walki z cellulitem, żyło się znacznie łatwiej. Wspomina buntowniczą młodość pozostającą w kontrze do, jak ma wrażenie, zmamusiałej codzienności.

Punktuje tak celnie, że nikt, kto nie boi się myśleć, nie powinien winić Sary za to, że chce uciec od syna – małego emocjonalnego terrorysty, który najwidoczniej ma zakodowane w genach, co wolno matce, a co ojcu, i tylko na matkę obraża się, gdy ta wyjeżdża na kilka dni. Nikt nie powinien dziwić się, że pragnie, by otoczenie biło jej brawo za opiekę nad dzieckiem tak samo, jak ojcu idącemu na dwa miesiące urlopu tacierzyńskiego. Bo Sara nie zgadza się ze standardami, według których pewne zachowania uznaje się za bardziej naturalne dla jednej z płci.

Sveland opisuje sytuacje, które będą znane wielu kobietom, gdyż zapewne stały się ich udziałem: społeczne przyzwolenie na bycie nazywaną „dziwką”, gdy założy się krótką sukienkę czy okaże podniecenie seksualne; bagatelizowanie pozycji w świecie uniwersyteckim, w którym kobiety muszą dużo częściej udowadniać, że nie znalazły się na studiach przez przypadek; bycie karconą za opowiedzenie w towarzystwie sprośnego dowcipu, gdy mężczyznę serwującego ten sam żart uraczonoby salwą śmiechu. Niektórzy mogliby powiedzieć, że to pierdoły, ale właśnie takie pierdoły, nawarstwiając się powodują zgorzknienie.

Powieść pełna jest bolesnych wspomnień i zawiedzionych oczekiwań Sary, ale – co chyba najważniejsze – prób zrozumienia sytuacji, w której się znalazła i tego, że sama nie jest w niej bez winy. Ta wycieczka to również podróż w głąb siebie. Sara potrzebuje tej samotności, by wreszcie złożyć sobie obietnicę: nie będę czuła się winna, układając własne życie tak, żeby mi się podobało. Wybiorę kompromis zamiast cierpiętnictwa i poświęcania się. Nie zamierzam przepraszać za chęć bycia właścicielką siebie samej. Bo podróż Sary pozwoliła jej odkryć, iż: „[…] kiedy przepaść między marzeniami a rzeczywistością jest zbyt duża, kobieta zmienia się w zgorzkniałą pizdę”.

Proseksualny must read dla tych, które nie boją się marzyć i brać odpowiedzialności za same siebie (albo przynajmniej chcą się tego nauczyć). Mnie porwała, więc przyznaję 3 proseksy:  Heart 3