Potrzeba nam więcej pornografek!

Potrzeba nam więcej pornografek!

„Jeżeli coś tworzy mężczyzna, nazywa się to sztuką. Jeżeli kobieta – rzemiosłem” – przeczytałam niedawno w tekście o pewnej pisarce, o ironio, rzemieślniczce. I choć to stwierdzenie jest niewątpliwie aktualne (i niesprawiedliwe) w wielu kreatywnych dziedzinach, jest jedna, która mu zdecydowanie przeczy – pornografia.

Podczas majowych targów Erotrends miałam wreszcie okazję poznać osobiście Antoniego – właściciela queer sex shopu Kinky Winky. „Cały dzień cię szukałem” – powiedział, gdy tylko uścisnęliśmy sobie ręce, a było to tuż przed jego wykładem o historii pornografii. „Mam coś dla ciebie” – dodał i, chyba wiedząc, że najlepiej brać mnie na kulturę wręczył mi płytę zatytułowaną X-Femmes – kompilację 8 pornograficznych miniatur wyprodukowanych przez kobiety, wydaną przez wytwórnię Eriki Lust.

Ten podarunek okazał się nieco kłopotliwy, bo… nie mam odtwarzacza DVD. Jak zatem cieszyć się pornografią kobiecą, jeżeli nie ma się odpowiedniej dziury? 1. Wręczyć płytę partnerowi, z którym żyje się w związku na odległość i który ma odtwarzacz. 2. Umówić się na porno randkę. 3. Używać funkcji dzielenia ekranu do niezwykle zbożnych celów. 4. Odbyć dwie pornorandki, a pozostałe 6 filmów przekonwertować i wrzucić do wspólnego Dropboksa.

Osiem reżyserek, osiem fantazji, osiem dowodów na to, że potrzeba nam więcej kobiet-pornografek. Wyjątkowo nie będę streszczać miniatur, a podzielę się swoją konsumencką refleksją.

Pornobranża, ta mainstreamowa, wciąż celująca w „męskie oko”, w moim odczuciu ma zastój. Kiedy obcuję z „klasyczną” heterycką pornografią zawsze budzi się we mnie „hejteryczka”, bo mam wrażenie, że oglądam to samo, tylko raz z udziałem blondynek, a raz – brunetek. I nawet nie mam okazji popatrzeć sobie na przystojnych lub chociażby interesujących mężczyzn. Mogę oglądać ich penisy, najlepiej wetknięte w usta lub waginy aktorek. Bo oczekuje się, że będą podniecać mnie kompletnie nieinteresujące dziewczyny. I równie nieinteresujące penisy w ustach tychże dziewczyn.

Kobiece produkcje, w zestawieniu z tymi zmaskulinizowanymi, utwierdzają mnie w przekonaniu, że filmy robione przez kobiety nie tylko dla kobiet, bo również dla par, a co za tym idzie – mężczyzn, mogą odbiorców sporo nauczyć o kobiecej seksualności. Pokazują one bowiem całe spektrum podniecających aktywności. Kobiety robią takie porno, jakie same chcą oglądać. Mężczyźni, w znakomitej większości, robią porno na jedno kopyto, uwłaczające gustowi męskiego odbiorcy i znacznie upraszczające zjawisko, jakim jest seksualność mężczyzn.

X-Femmes udowadnia, że forma miniatury filmowej nie zmusza twórcy do sięgania po bezpieczne porno-schematy i doskonale nadaje się do opowiedzenia historii oraz (bo nie czarujmy się, że taka jest rola porno) – pokazania kopulujących, na różne sposoby i w różnych konfiguracjach, ludzi.

Choć pornografia jest sztuczna, nie możemy zaprzeczyć, że w jakiś sposób wpływa na to, co jest postrzegane jako seksualnie „normalne”. Kobiety-reżyserki mają to do siebie, że poszukują, że prezentują dużo szersze spektrum seksualnych aktywności – m.in. udowadniając, iż crossdressing w związku hetero jest normalny. Że pozycja „nożyczek” w seksie lesbijskim występuje niezwykle rzadko, bo w realnym życiu sprawia kobietom dużo mniej radości niż wynikałoby to z filmowej przyjemności wizualnej. Że pegging nie ujmuje męskości. Że trójkąt w wykonaniu kobiety i dwóch mężczyzn nie zakłada podwójnej penetracji. Że ludzie o urodzie niekoniecznie „telewizyjnej” mogą mieć bardzo gorący seks.

Nie chodzi mi o to, że należy oprotestować „męską” pornografię, żądać, by występowały w niej kobiety „takie, jak ja” czy w montażu uwzględniać więcej zbliżeń na twarz męskiego wykonawcy. Chodzi mi o to, żebyśmy zrozumiały, że mamy wpływ na to, jakie porno chcemy oglądać, ale ten wpływ zakłada trochę mniej utyskiwania, a trochę więcej aktywności. Zostawmy mężczyznom „rzemiosło”, róbmy „pornosztukę”.

Erika Lust, Emilie Jouvet, Laetitia Masson czy Petra Joy swoją działalnością udowadniają, że nie jesteśmy skazani na jednowymiarową pornografię. Tristan Taormino w cudowny sposób idzie w kierunku pornografii edukacyjnej, filmowo eksploatując takie zagadnienia, jak seks analny, prace ręczne, trójkąty czy ostry seks. Nie musimy przy tym lubić wszystkich twórczyń tylko dlatego, że są kobietami, możemy ich filmy traktować jako ciekawostki poznawcze – sama przyznaję, że nie znoszę Petry Joy czy Ovidie i nie odnajduję się w produkcjach Jouvet – jednakowoż ich obecność na rynku wydawniczym udowadnia jedno: mamy możliwości. Możemy odkrywać, które estetyki kręcą nas bardziej, a które mniej. Możemy jednego dnia odkrywać filmowy bondage chic, a drugiego oglądać laskę robioną z miłością, a nie z funkcją turbossania. A wreszcie – jako kobiety świadome tego, co nas podnieca – możemy dołączyć do panteonu pornotwórczyń.

Teraz, w tym momencie, w naszym polskim pornograjdole pojawiła się ogromna szansa na wydanie polskiej wersji pordęcznika dla przyszłych pornomacherów i pornomacherek autorstwa Eriki Lust. Zostały niecałe dwa dni, by wcześniej wspomniany, równie zaangażowany w sprawy pornografii, Antoni uzbierał 100% kwoty potrzebnej na wydanie e-booka Jak nakręcić porno?, który – o ile finansowanie społeczne na to pozwoli – będę miała przyjemność przetłumaczyć. Dorzucenie się na tacę to nie tylko satysfakcja, to również atrakcyjne nagrody dla osób wspierających zbiórkę.

Szczegóły projektu tutaj.

Zróbmy przewrót. Róbmy porno.

[okładka wpisu]