Je Joue jest jedną z tych marek, które wyznaczają trendy – od personalizacji doświadczenia aż po minimalistyczną formę oferowanych gadżetów. Zainspirowana ruchem sekspozytywnym, od 2008 roku inspiruje do erotycznych poszukiwań.
Je Joue – z francuskiego „bawię się”
Marka, która na pierwszy rzut oka może kojarzyć się z elegancją-Francją, tak naprawdę narodziła się w Londynie, a jej misją jest otwieranie zarówno początkujących, jak i bardziej zaawansowanych użytkowników zabawek erotycznych, na seksualne doznania. I robi to w przemyślany sposób, bo podczas 8 lat obecności na rynku Je Joue wypuściło na rynek raptem 10 gadżetów (nie licząc produktów, które się nie przyjęły, jak na przykład symulator seksu oralnego SaSi, oraz siostrzanej marki Ooh by Je Jeoue).
Cała kolekcja zabawek jest niezwykle spójna i przemyślana, obejmuje proste, opływowe formy. Gadżety pokryte są mięsistym, gładkim silikonem, a w kwestii twardości plasują się pomiędzy „członkiem we wzwodzie” a sztywnością gadżetów Lelo. Warianty kolorystyczne produktów to bezpieczne i charakterystyczne dla branży akcesoriów erotycznych fiolet, fuksja i czerń.*
Sama jestem posiadaczką progresywnych kulek gejszy Ami oraz wibratora G-Kii i mogę powiedzieć jedno: to gadżety, które zdecydowanie pomagają w poznawaniu i eksplorowaniu własnego ciała.
Ami – zestaw dla każdej kobiety
Podczas moich warsztatów dla kobiet kulki Ami zawsze pojawiały się na gadżetowym stole, a uczestniczki, które już były ich posiadaczkami, deklarowały, że nie zamieniłyby tego zestawu na żaden inny. Zwłaszcza, że wiele dziewczyn eksperymentowało z kulkami innych producentów, by w Ami znaleźć te, które w stu procentach spełniają ich oczekiwania.
Dodam, że zawsze kiedy rozmawiamy o kulkach, wprost nie posiadam się z radości, że kobiety w Polsce i na całym świecie na potęgę zaczęły ćwiczyć mięśnie dna miednicy. Bo niezależnie od motywacji – zwiększone doznania podczas stosunku, przygotowanie do ciąży i rekonwalescencja po porodzie, czy zwyczajnie moda na Kegla – dbanie o własne zdrowie intymne i jeden z najważniejszych mięśni w ciele kobiety, zawsze znajdzie moje uznanie. Nie wspominając już, że dzięki temu, iż temat podchwyciły media, więcej kobiet ma świadomość korzyści płynących z ćwiczeń.
Przed wypróbowaniem Ami miałam przyjemność (a czasem i nieprzyjemność) testować 17 wariantów kulek gejszy, mogę więc powiedzieć, że wiem, jak rozpoznać te, które się sprawdzą. Kulki muszą dobrze się wkładać, być wykonane z wysokiej jakości materiału (w swojej kolekcji mam egzemplarze silikonowe, z plastiku ABS, stali nierdzewnej oraz jadeitu), a co za tym idzie – być łatwe w utrzymaniu czystości oraz oferować możliwość treningowego upgrade’u. Reszta, czyli kolor, opakowanie i branding to tak na dobrą sprawę kwestie upodobań estetycznych.
Ami spełniają wszystkie moje wymogi: wykonane są z jedwabiście gładkiego silikonu, a więc nawet mała ilość wodnego lubrykantu** (lub w niektóre dni nawet nawilżenie naturalne) wystarczy, aby bez problemu wsunąć je do pochwy. Pierwsza kulka, największa i najlżejsza (47 g), przeznaczona jest dla osób absolutnie początkujących. Chciałabym w tym miejscu przypomnieć, że trenować można na dwa sposoby – już samo wsunięcie kulki do pochwy sprawia, że zaczynamy ćwiczyć. Bo jak cipce się coś da, to cipka to trzyma, walcząc z grawitacją.*** Trening wzmacniamy, świadomie zaciskając mięśnie dna miednicy na kulce w różnych odstępach czasowych. Ami 2 (78 g) i 3 (106 g) to kulki podwójne o bardzo dobrym łączeniu, które jest jednocześnie giętkie i na tyle sztywne, że podczas wkładania nie zgina się w pół.
Jedno, co mnie zaniepokoiło, to marszczący się silikon. Kulki nie są ciasno powleczone silikonem, więc można go przesuwać na powierzchni akcesoriów. W moim przypadku nawet agresywne marszczenie nie spowodowało żadnych pęknięć i otarć, ale nie wiem, jakie mogą być długoterminowe konsekwencje takiego pokrycia. Dodam też, że czyściłam Ami zarówno sprejem do gadżetów oraz wygotowywałam je przed pierwszym użyciem.
To, co odróżnia Ami od innych kulek z poruszającymi się wewnątrz ciężarkami, to fakt, że nie wibrują. Ciężarek przemieszczając się wewnątrz, jest praktycznie niewyczuwalny. Owszem, w wielu kulkach wyraźnie drgania, które drażnią clitoris i strefę G od wewnątrz to przyjemny dodatek, ale… mając kontakt z różnymi kobietami, dowiedziałam się, że jedną z potencjalnych przeszkód w używaniu kulek podczas codziennych czynności jest to, że ktoś te kulki usłyszy. I nie pomaga przekonywanie, że silikon, ciało i ubranie stanowią wystarczającą barierę dla dźwięków wydawanych przez kulki – ten dyskomfort psychiczny jest dla niektórych nie do pokonania. Jeżeli dla kogoś argumentem w sięgnięciu po dany zestaw jest dyskrecja, to Ami zdecydowanie spełnią ten wymóg. Jeżeli jednak ktoś woli mieć w waginie grzechotkę, może się zestawem od Je Joue rozczarować.
Kulki Ami mają tę zaletę, że nadaje się dla kobiet w każdym wieku i na prawie każdym stopniu keglowego wtajemniczenia. „Prawie”, bo dla naprawdę zaawansowanych zawodniczek Je Joue przewidziało upgrade – ciężką kulkę Ami+ (136 g). I tutaj Ami sprawdzają się również w kwestii możliwości przeniesienia treningu na wyższy poziom.
G-Kii, powiedz mi, gdzie, gdzie jest punkt G?
Personalizacja gadżetów erotycznych to jeden z obecnych trendów w świecie zabawek dla dorosłych, który marka Je Joue zapoczątkowała parę ładnych lat temu, wypuszczając na rynek pierwszą wersję wibratora, G-Ki (z jednym „i”), a kontynuuje obecnie swoją serią modułowych wibratorów z serii Ooh by Je Joue. G-Kii jest nową, poprawioną wersję poprzednika z jednym „i”, ale nie pokuszę się tu o porównanie, czy nawet zaznaczenie, co w G-Ki wymagało poprawek, ponieważ swoją przygodę zaczęłam od „dwójki”.
Przyznam, że byłam bardzo ciekawa tego gadżetu, ponieważ został zaprojektowany tak, by pomóc znaleźć strefę G, a potem wystymulować z niej wszystko, co tylko się da, wyginając śmiało swe wibratorowe ciało. Dlaczego G-Kii ułatwia znalezienie punktu G? Po pierwsze: jest odpowiednio wyprofilowany i zakończony kuliście, a ponieważ każda cipka jest inna, kąt wygięcia można dostosować do własnej anatomii. Wystarczy nacisnąć przycisk na trzonie, wyregulować kąt wygięcia, a zwolnienie przycisku spowoduje zablokowanie wibratora na danym kącie. Zawias G-Kii pozwala zwinąć gadżet w literę „U”. I ma to swoje zastosowanie, bo przy dwóch motorkach – jednym umieszczonym w kulistej części i drugim – w spłaszczonej podstawie zabawki, można używać wibratora jednocześnie do stymulacji strefy G oraz clitoris. To dobre rozwiązanie zwłaszcza dla tych osób, których samo drażnienie punktu G nie jest w stanie doprowadzić na szczyt, ponieważ potrzebują również drażnienia clitoris. Innym, kreatywnym zastosowaniem G-Kii jest użycie go bez wibracji – wówczas gadżet zamienia się w dildo, które drażni punkt G tarciem, a nie wibracjami.
Choć sama potrafię zlokalizować tę strefę erogenną, byłam naprawdę pozytywnie zaskoczona, jak precyzyjnie G-Kii trafia w punkt G. Myślę, że osoby dopiero odkrywające G-spotting będą miały bardzo podobne odczucia.
2 dodatkowe tryby wibracji?
Panel kontrolny składa się z 3 przycisków – „+”, „-” i służącego do zmiany trybu wibracji. Panel pełni podwójną funkcję, bo do niego podłącza się też magnetyczną ładowarkę. Niestety, ładowarka jest chyba najsłabszym aspektem G-Kii, bo aby móc naładować gadżet, trzeba znaleźć to słodkie ułożenie magnesów, żeby stykały się na tyle, by napoić wibrator prądem, a potem upewnić się, że wibrator leży płasko i nie w miejscu, w którym przesuwamy przedmioty i dużo się dzieje, bo czasem najmniejszy ruch rozłącza ładowarkę.
Największym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie 2 dodatkowych trybów wibracji – bo producent oraz sprzedawcy obiecują 5, a naprawdę jest ich 7, przy 5 trybach intensywności. Chyba, że te 2 pominięte moduły to te, w których wyłącza się albo motorek w części wewnętrznej, albo w łechtaczkowej. Z drugiej jednak strony, lepiej chyba dostać więcej, a nie mniej, niż się oczekiwało… Skoro już o trybach wibracji mowa – szkoda, że nie da się intensywności wibracji motorków kontrolować oddzielnie, na przykład zwiększając moc tego osadzonego na punkcie G, a zmniejszając łechtaczkowy. Dla osób, które planują używać G-Kii wyłącznie do stymulacji punktu G lub clitoris przy użyciu kulistej części nie powinien to być jednak problem. Bardziej martwiłabym się o te użytkowniczki, które pragną podwójnej stymulacji przy użyciu jednego gadżetu.
Choć motorek przeznaczony do stymulacji strefy G jest odpowiednio silny i zapewnia głębokie, dudniące wibracje (przy niektórych trybach brzmią jak tętent koni), ten łechtaczkowy okazuje się bzyczący, delikatniejszy, słowem – nie taki, jakiego potrzebuje moja łechtaczka, bo nawet przy najwyższych obrotach silnika, stymulacja samymi wibracjami okazywała się niewystarczająca. Jeżeli jednak są na sali posiadaczki bardzo wrażliwych clitoris, z którymi trzeba obchodzić się jak z damami, G-Kii powinien zdać egzamin. Rozchodzi się o to, że spłaszczona końcówka nie pozwala na precyzyjną stymulację łechtaczki, oferując bardziej ogólny masaż wulwy.
Je Joue – tu jest jakby luksusowo
Oprócz personalizacji doświadczenia, marka Je Joue zadbała również o „efekt wow” w kwestii obcowania z produktem. Gadżety zapakowane są w podwójne, twarde pudełka, których (trochę z braku dołączonego etui) można używać do przechowywania zabawek. Pudełko G-Kii ma nawet specjalnie wydzieloną część z wieczkiem, w której można ukryć instrukcję obsługi oraz ładowarkę. Mamy więc do czynienia z naprawdę wysoką jakością produktu, jak i jego oprawy. Ami oraz G-Kii zdecydowanie sprawdzą się w roli prezentu dla kogoś wyjątkowego.
Ami kupisz w Secret Place za 248 zł, G-Kii za 499 zł. Mieszkankom i mieszkańcom Warszawy zdecydowanie polecam przejść się do butiku (zobacz, jak tam jest)!
***
* Więcej szaleństwa w kwestii kolorów oferuje linia Oooh by Je Joue.
** Najbezpieczniejszym rozwiązaniem jest stosowanie lubrykantu wodnego z zabawkami powleczonymi silikonem.
*** Moja wersja intymnych zapasów to partner próbujący zabrać mojej waginie kulki. Do tej pory zawsze wygrywałyśmy, moja cipka i ja.
Wpis powstał we współpracy z Secret Place – Salonem Zmysłowej erotyki.
Komentarze zamknięte.
martk
9 marca 2019 at 22:31A jakie tańsze kulki gejszy byś poleciła?
Nx
10 marca 2019 at 09:01Np. Nomi Tang IntiMate lub Rianne S Pussy Playballs.
Amelia
7 lutego 2019 at 22:23Dziękuję za recenzję, dzięki niej kupiłam moje pierwsze kulki, oby się sprawdziły! 🙂
Amelia
7 lutego 2019 at 22:21Dziękuję za recenzję, dzięki niej dokonałam wyboru moich pierwszych kulek. 🙂
Lisa
13 października 2016 at 12:33Mam kulki Ami+. Mnie sznureczek nie przeszkadza, choć faktycznie jest dość toporny, zwłaszcza przy takim całościowo dopracowanym projekcie.
Ciężar i średnica Ami+ bardzo mi odpowiadają, większe i lżejsze kulki nie sprawdzały się u mnie – zamiast się na nich obkurczać, miałam wrażenie, że mnie rozpychają.
Zaintrygowały mnie te Lelo Luna Mini z komentarza powyżej (o połowę lżejsze, a wymagają większej pracy?!). Niestety są też ponad dwukrotnie droższe, więc chyba odpuszczę. Poćwiczę „zapasy” przy użyciu Ami+. ;)
Karol
13 października 2016 at 23:44Lelo kosztują więcej, bo to zestaw progresywny, 4 kulki: 2 lżejsze + 2 cięższe; można zacząć od jednej, a potem kombinować, mieszać je, używać podwójnie i stopniowo sobie utrudniać. Dlatego na start są super! a i potem długo się nie nudzą.
I według mnie naprawdę są wymagające, nawet jak na swój – relatywnie – niewielki ciężar, właśnie przez giętkość obręczy i fakt, że wewnętrzne kuleczki zauważalnie, mocno się poruszają.
Ale jeśli jesteś już przy Ami+, to chyba nie ma co…
Mnie się marzą takie Lelo+, to byłby ideał :D
Karol
12 października 2016 at 17:43Mam Ami Plus i są fajne, ale z zastrzeżeniami.
Największym problemem dla mnie jest relatywnie gruby i dość sztywny sznureczek – przez niego nie jestem w stanie zabierać tych kulek na pilates, bieganie czy jakiekolwiek intensywniejsze ćwiczenia (a najbardziej lubię pracować z kulkami właśnie _ćwicząc_), a co najwyżej z nimi spacerować – po prostu ten wystający kawałek nieprzyjemnie ociera, drażni i nie pozwala o sobie zapomnieć… Podczas aktywności jednak dużo lepiej sprawdzają się moje Lelo Luna Mini, bo tam cienki sznureczek w ogóle nie drażni nawet przy intensywnym ruchu i czuję, że kulki i mięśnie pracują, ale nie czuję, żeby coś przeszkadzało. Do tego Luna są mniej sztywne, przez co – mimo że lżejsze – to jednak są podobnie wymagające, bo ta ich giętkość zmusza mięśnie do cięższej pracy.
Jakość wykonania świetna, tu się zgodzę: piękne, gładkie, po prostu luksusowe, taki cukierek dla oka i dla ciała.
A co do tego, że nie wibrują – dla mnie w sumie bez różnicy, wiem, że kulek nie słychać i to tylko wrażenie, bo drgania przenoszą się po ciele. Ale znów: kolejna cecha, która sprawia, że te kulki mniej pracują i mimo większego cieżąru wcale nie są dla mnie większym wyzwaniem.
Joanna
12 października 2016 at 15:53Ciekawe, pierwszy raz słyszę o wyginanym wibratorze… Pompowane już były ;)