O BDSM mam takie pojęcie, jakie o seksie w miejscach publicznych ma ktoś, kto w warszawskim metrze raz włożył dziewczynie rękę między nogi – wystarcza mi z tego lajfstajlu to, że raz na jakiś czas wyciągnę z szuflady kajdanki albo wpadnę na pomysł, żeby kogoś w łóżku sprać. Czyli: jestem takim samym hardkorem, jak Grey i jego pięćdziesiąt twarzy.
Dla takich hardkorowców jak ja, wiodące firmy wykreowały nawet osobny podgatunek zabaw, czyli soft bondage oraz – no, kto by się spodziewał! – specjalne serie gadżetów, dzięki którym serwują konsumentom bondage chic. Zamiast ciężkich kajdan z metalu i skóry – satynowe z łańcuszkiem, zamiast solidnego palcata – witka zwieńczona serduszkiem czy wizerunkiem pin-up girl. Cóż, jak to w życiu – dla jednych klopsik, dla innych falafel. I ja ten BDSM chic kupuję.
Sama najlepiej odnajduję się w relacjach dominująco-submisywnych, czyli takich, w których nie ma jasno ustalonych granic, że oto jedno jest domem, a drugie mu ulega; ot, bawimy się tak, jak nam wiatr zawieje. No i przyszedł wreszcie taki moment, że kajdanki i klapsy przestały mi wystarczać. Uzyskawszy aprobatę partnera – „warto rozmawiać…” (okej, wyobraźcie sobie, że dostajecie wiadomość o treści: „Kochanie, czy mogę cię zbić?”) – stanęłam przed nie lada dylematem (co polegało raczej na stanięciu przed półką z akcesoriami w sklepie dla dorosłych): palcat, bicz, pejcz, a może paletka? Jasne, najchętniej wszystko! Tak cię będę tłukła, że wióry polecą! Tylko właśnie, nie chciałam być biegaczem, który najpierw wydaje majątek w sklepie dla maratończyków, by potem stwierdzić, że bieganie go tak naprawdę nie kręci.
I wtedy przypomniały mi się pochody biczowników, gdzieś tam w dalekim świecie uskuteczniane do dziś. Jasne, z zewnątrz wyglądają strasznie, jak zresztą wiele praktyk, w których ekstaza łączy się z bólem. Kluczem do ich zaakceptowania jest zrozumienie, że zaangażowani nie pragną niczego innego, jak przekroczyć granice własnej cielesności. Z wszystkich tych „przerażających” obrazów czasami wystarczy usunąć religię lub seks i ma się maraton. Serio. Twarze ludzi submisywnych po sesji sado-maso, flagelantów po pielgrzymce czy maratończyków po biegu wcale tak bardzo się od siebie nie różnią…
Nie uwznioślajmy jednak zbytnio faktu, że ja w moich łóżkowych zapędach, biczowaniem chciałam się co najwyżej podniecić. No co, wielu ludzi ma w sobie takiego niedzielnego sado-masochistę. Ale decyzja zapadła: bicz.
Tylko jak wybrać pierwszy biczyk?
Kiedy tak stałam przed półką, uderzając się w różne części ciała różnymi akcesoriami, pojawiła się profesjonalna pomoc w postaci sprzedawcy, który jako wzięty zaopatrzeniowiec lochów i zawodowych dominatrix, miał w kwestii doboru akcesoriów sporo do powiedzenia.
Na rynku są różne rodzaje biczów – z małą i dużą ilością pasków, z paskami zakończonymi supełkami lub haczykami, są bicze wykonane ze skóry naturalnej i sztucznej, zwieńczone paskami z gumy lub pędzlem z końskiego włosia, weluru, sznurka. Wybierając bicz, musimy sobie zadać pytanie, jakiego rodzaju doznań oczekujemy. Jeżeli preferujemy zabawy bardziej delikatne, najlepszy może okazać się bicz materiałowy lub z delikatnej skóry (naturalnej lub sztucznej), z niewieloma paskami (te nie zrobią partnerce czy partnerowi krzywdy nawet przy mocniejszych uderzeniach), w sam raz dla początkującego niedzielnego masochisty. Wąskie paski gwarantują uczucie „nacinania”, są zdecydowanie ostrzejsze, zaś szerokie odpowiadają za tępe „tąpnięcia”.
Początkującym poleca się bicze o raczej krótkich paskach, nad którymi łatwiej zapanować w działaniu – nie owijają się wokół partnerki czy partnera, co zmniejsza ryzyko trafienia w miejsce niepożądane (w końcu żaden facet nie chciałby być smagnięty po jądrach).
Najporządniejsze (wręcz nieśmiertelne) bicze są robione ręcznie i z naturalnej skóry, wysoko ceni się te wykonane ze skóry jelenia (Bambi…?). W przypadku takich akcesoriów trzeba liczyć się też z wysoką ceną, choć wcale nie są droższe od dobrego wibratora (ok. 600 zł). Ja wybrałam sprzęt „nieporządny”, niekoniecznie długowieczny i wykonany ze sztucznej skóry za 1/10 ceny bicza skręcanego ręcznie. Ot, zabawkę treningową dla kogoś, kto chce najpierw nauczyć się jeździć i przekonać się, na ile nowy typ zabaw mu odpowiada.
Wybierając pierwsze akcesoria BDSM nie bójcie się pytać i nie bójcie się próbować (o ile postawiliście na sklep stacjonarny), bo tylko w ten sposób jesteście w stanie dobrać odpowiedni gadżet. No i gadżet musi się wam podobać – mój na na rękojeści czerwone serduszka. Ale jak mówiłam – dzięki bondage chic każdy zaspokoi swoje potrzeby estetyczne, nawet jeżeli wiążą się z kompletnym brakiem gustu.
Oprócz fachowej porady, otrzymałam też krótkie wprowadzenie do sztuki biczowania (bezpieczeństwo przede wszystkim), łącznie z prezentacją dwóch (z wielu) możliwych technik flagellacji. Co zatem robić, żeby partner/ka wydawał/a z siebie zachwycone „ała!”?
Postawić, położyć lub zachęcić „ofiarę” do klęku podpartego, pamiętając przy tym, aby nie zaczynać zabawy od uderzania ciała partnera czy partnerki z całym impetem. Budowanie napięcia to podstawa – najlepiej sprawdzi się przejście od gładzenia biczem poprzez delikatne pacnięcia aż po mocne uderzenia.
W co nie bijemy:
* twarz i szyja
* brzuch, okolice nerek (czyli wszystkie te miejsca, w których organy wewnętrzne nie są osłonięte kośćmi
* kostki oraz miejsca, w których kości są blisko skóry
Ogólnie najbezpieczniejsze miejsca do biczowania to grzbiet, ramiona, pośladki, uda, czyli tam, gdzie są mięśnie – tyle niedzielnemu sado-masochiście powinno wystarczyć. Całą resztę ciała (poza tymi zakazanymi, wymienionymi wyżej) też można klepać, byle ostrożnie.
Nie zapominajmy przy tym, że eksperymentowanie z bólem to nie przelewki i nawet niedzielny masochista powinien ustalić z partnerką lub partnerem tzw. „bezpieczne słowo”, raczej niespotykane podczas erotycznej gry. Mój partner na przykład miał tendencje do wycofywania się z zabawy, słysząc „ała” czy „nie”, które w tej konkretnej sytuacji nie oznaczały, że ma natychmiast przestać, bo robi mi krzywdę – wprost przeciwnie. Poza tym dużo lepiej jest usłyszeć „muppety” niż ostro wypowiedziane: „Bejbe, przestań natychmiast, mówię poważnie”, bo po „muppetach” jakoś łatwiej jest kontynuować zabawę, niż kiedy partner sprowadza cię na ziemię tonem surowego rodzica.
Są dwie techniki biczowania dla początkujących. Jedna to proste uderzenia z góry w dół, druga zaś wymaga odrobiny koordynacji, bo polega na wykonywaniu biczem ruchów podobnych do tych, które krowa wykonuje ogonem, odganiając muchy (wiem, szalenie seksowne porównanie). Umówmy się więc, że są to po prostu „ósemki”. Może jestem dziwna, ale te „ósemki”, serwowane z odpowiednią siłą, są dla mnie jak masaż.
Oj, będzie się trochę działo na Proseksualnej w ramach niedzielnego masochisty, bo ten pierwszy bicz tylko zaostrzył mój apetyt na niewibrujące, a „bijące” gadżety.
A tak w ogóle to wpadłam ostatnio na właścicielkę mieszkania, która przyszła naprawić odkurzacz i sprawdzić, czy wszystkie sprzęty działają jak należy.
– Sprawdziłam też sypialnię – oświadczyła, przyglądając mi się badawczo – wszystko wydaje się w porządku, jest tylko trochę brudno, ale to pewnie dlatego, że odkurzacz nie działał…
Kiedy weszłam do mojej sypialni, uświadomiłam sobie, że mój bicz wisi na drzwiach szafy, obok łóżka mam kulki analne i lubrykant, na łóżku W Ameryce Susan Sontag, a na biurku DVD z pornolem. Właścicielka chyba już nie wierzy, że pracuję w korpo… A może sama wyznaje zasadę, że lubi być „brudna” w czystych miejscach, więc co to za seksy, kiedy odkurzacz nie działa?
Komentarze zamknięte.
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
KallistiEris
17 czerwca 2014 at 01:20czasem warto poszukać akcesoriów poza sex-shopem :) Piękny palcat kupiłam za kilkanaście pln w sklepie jeździeckim. Bardzo dobry na początek, bezpieczny, nie tnie skóry a wydaje cudowne, głośne klaśnięcie.
DominikaS
16 maja 2016 at 23:13tak, tak, tak. Jeździeckie palcaty są cudowne!
Pingback:
magda
30 maja 2014 at 09:36Cześć
Bardzo uważnie przeczytałam artykuł i jestem zachęcona.
Dzisiaj wyjeżdżam na weekend z moim partnerem. Chcemy spróbować BDSM chic. Zakupionych aksesoriów jeszcze nie widziałam, ale jest tam pejcz, obroża korek, opaska na oczy. Mój partner już uprawiał taki seks, ale nie mówi na jakim stopniu zaangażowania. I przekonuje mnie do tego.Jak siebie określił jest switchem w seksie, ale bardziej lubi być uległym:) Mamy też akcesoria do peggingu. Czerpiemy z tego dużą przyjemnośc. Uwielbiam też pieścić go analnie palcem, lizać.
Dzisiaj debiut. Jestem pełna …..podniecenia i niepokoju, czy mi się spodoba?
Zabieramy ze sobą film porno, który ma nas (bardzie j mnie) podniecić i poinstruować. Jeśli któraś z Was znajdzie chwilkę nich do mnie napisze i podpowie jak wyglądał jej debiut i podpowie trochę, bym czerpała z tej sytuacji jak najwięcej satysfakcji.
Weronika Sowa Piskorska
29 maja 2014 at 06:34Tak na wstępie komentarz do ogółu portalu: Byłoby naprawdę fajnie, jakby się dało gdzieś umieścić odnośniki do poprzedniego i następnego artykułu. Jako, że czasem zasiadam do komputera i czytam co popadnie na proseksualnej, brak takich odnośników jest bardzo niewygodne. :)
A co do tekstu: Sama całkiem przepadam za BDSM chic (jak miło się dowiedzieć, jak to się nazywa!). Z jednej strony chciałabym się zagłębić w to bardziej, ale z drugiej się po prostu boję. Wiem, że mój facet czasem lubi się spieszyć i jakbym mu powiedziała, że chcę spróbować, to trochę zbyt entuzjastycznie by do tego podszedł i skończyłoby się tym, czym skończyło się ostatnio – moją paniczną ucieczką, gdy ustalaliśmy granicę („Na jakie formy upokorzenia możesz się zgodzić?” „No… Nie wiem, możesz mi dawać klapsy” „A psychiczne? Plucie na twarz, prowadzenie na smyczy, poniżanie słowne?” Brrr…).
Nat
29 maja 2014 at 11:57Sorry, poniżanie typu plucie w twarz? I’m too vanilla for that.
Weronika Sowa Piskorska
29 maja 2014 at 16:10Coś czułam, że to najbardziej zwróci uwagę.
Marcin
23 czerwca 2014 at 02:35I’m too kinky, dla mnie plucie w twarz w wykonaniu ukochanej osoby jest formą pocałunku na odległość…
I może to kwestia płci, ale ten zacytowany dialog… No jakbym słyszał własne rozmowy z partnerem, przy czym my obaj podsuwamy pomysły i dajemy sobie prawo do powiedzenia „wiesz, nie teraz, to dla mnie trochę za dużo” albo „nie, to nie w moim stylu”. Więc trudno mi na pierwszy rzut oka zobaczyć, co przerażającego jest w kilku propozycjach więcej. Ale na drugi już tak. I myślę, że może warto porozmawiać o swoich obawach partnerowi, żeby nie wychodził z aż taką inicjatywą lub zapewnił, że to tylko pomysł i nic niechcianego nie musi mieć miejsca?