Czy było kolorowo? Czytelniczki recenzują dilda Maia Toys

Czy było kolorowo? Czytelniczki recenzują dilda Maia Toys

Czy przyszło ci kiedyś do głowy, aby zakupioną zabawkę dostosować do swoich potrzeb? W majowej Akademii testerów jedna z recenzentek dopuściła się małych „poprawek krawieckich” na swoim gadżecie, a druga testowała egzemplarz w plenerze… 

Recenzowanie gadżetów erotycznych to nie tylko świetna zabawa, ale też spora odpowiedzialność – w końcu tego typu akcesoria są bliższe ciału niż koszula, więc muszą być bezpieczne. Powinny też sprzyjać upodobaniom estetycznym użytkowniczek i użytkowników. Dla niektórych mogą też wiązać się z oszczędzaniem na upatrzoną zabawkę, więc miło by było, gdyby po otwarciu pudełka, były w stanie sprostać erotycznym oczekiwaniom.

I dzisiaj będzie głównie o oczekiwaniach i rzeczywistości. Jedna z testerek, nie mogąc poradzić sobie z twardością dilda, zdecydowała się je delikatnie poprawić; druga, której ręce omdlewały od manipulowania dość ciężkim gadżetem, postanowiła zaprząc do roboty drugą osobę. Obydwie znalazły swój sposób na cieszenie się nowym akcesorium.

Juiz i Ogrodniczka testowały kolorowe dilda Maia Toys, a swoje przygody opisały w recenzjach poniżej…

***

Recenzja Juiz

Kiedy po całkiem długim oczekiwaniu dorwałam w łapki opakowanie z gadżetem do testowania miałam ochotę już teraz i natychmiast zabrać się do konsumpcji,ale niestety musiało to poczekać do wieczora. Kiedy więc dziecko już mi poszło spać zaczęłam rozpakowywać cudo jakie do mnie przyszło.

Pierwsze wrażenie – wow, całkiem spore, ciężkie oraz ładne opakowanie z klapką na rzepy i wielkim napisem Porpora D3.

Kiedy otworzyłam pudełko moim oczom ukazała się plastikowa forma a w niej dildo wraz z instrukcją, która z niewiadomych mi powodów została dołączona, bowiem zawiera informację tylko i wyłącznie dla gadżetów z elementem wibracyjnym i/lub pilotem. Do gadżetu dołączono także woreczek w podobnym kolorze co dildo – po co – bladego pojęcia nie mam, no chyba,że ci co posiadają takie dilda i noszą je co dzień w razie potrzeby w torebkach, podzielą się tą informacją ;)

W każdym razie taki dodatek jest raczej mało istotny, bo sama gadżety chowam w oryginalnych opakowaniach do szuflady w szafie sypialni i nie czuję potrzeby noszenia sporych rozmiarów ero-gadżetu w torebce.

Producent na opakowaniu zapewnia, że jego wyrób to 100% silikonu medycznego, więc gadżet powinien być bezpieczny w użyciu. I tak też jest, choć jak się nieco później przekonałam – różnie z tym bywa. Sam silikon jest bardzo miły w dotyku, wręcz aksamitny, ale miałam wrażenie, że jest jednocześnie śliski i lepki (?) bo zostawiał mi na skórze rąk dziwne wrażenie. No i zapach –  początkowo sądziłam, że silikon medyczny powinien być bezwonny, a tu buchnęło w nos mi „coś”. Serio – posiadam kilka zabawek od innego producenta, ale ich sylikon w żaden sposób mi nie pachniał, wręcz przeciwnie – na siłę szukałam zapachu a tu nic co mogłabym wyczuć. Sprawdziłam więc dokładnie opakowanie i okazało się, że Maia Toys robi swoje gadżety w… Chinach. Teraz już rozumiem, czemu inny producent zdecydował się na produkcję w Niemczech. Niby silikon medyczny to jeden i ten sam materiał, a jednak różnice w organoleptyce są. Niestety, wbrew moim oczekiwaniom i długiemu wietrzeniu, produkt do dnia dzisiejszego ma swój dziwny zapaszek i ani myśli się go pozbyć.

Dildo jest duże, ale niewiele mniejsze od Big Bossa od Fun Factory i spodziewałam się niewielkiej różnicy. I znów się pomyliłam.

Porpora dzięki swoim prążkom wydaje się być w odczuciu większym niż jest, dokładnie wypełnia każdy zakamarek ciała przy penetracji.

Wcześniej wspomniałam o bezpieczeństwie.

Nie wiem jak w przypadku innych dild silikonowych, bo ten testowany jest moim pierwszym tego typu gadżetem, ale mam wrażenie, że Porpora jest za sztywna. Serio.

Mając w posiadaniu Big Bossa od FF mam porównanie co do wyrobów silikonowych tego gabarytu i szczerze powiedziawszy Porpora wydaje się być za sztywna i za twarda jak na produkt, który choć spory ma się też wykazywać cechą jaką jest miękkość i delikatność. Tym czasem próby niesiłowego delikatnego zmuszenia gadżetu do niewielkiego wygięcia spełzły na niczym, a użytkowanie tak twardego dilda skończyły się mimo kilku prób i dość sporej ilości lubrykantu tylko bólem – miałam wrażenie, że to nie zabawka erotyczna z XXI wieku ale klasyczny plastikowy „masażer turystyczny” rodem z PRL. I tak kolejne kilka dni dildo przeleżało sobie w szufladzie.

Kolejne podejście postanowiłam rozpocząć od wnikliwego przyjrzenia się Porporze.

Tym razem spróbowałam poprzytwierdzać ją do różnych płaszczyzn i jedyne co mi nie wyszło, to ściana. Wszędzie się dildo dokleiło – na półkę, na drzwi, do wanny, podłoga drewniana/gres też świetnie wypadło. Tylko cholerna ściana za nic w świecie – może to i lepiej, przynajmniej nie mam na niej dziwnych śladów.

Tego dnia też odkryłam tajemnicę, czemu Porpora jest taka sztywna.

Wcześniej nie zawracałam sobie głowy jakimś tam logiem producenta na spodzie gadżetu, tym czasem okazało się, że logo odciśnięto na zaklejonym koreczku z tego samego silikonu co dildo. I tak ja zła i niedobra popsułam zabawkę.

Delikatnie paznokciem podważyłam koreczek i równie delikatnie odkleiłam go od Porpory. Pod koreczkiem moi drodzy, a we wnętrzu dilda znajdował się długi walcowaty kawał rurki z gładkiego silikonu o przekroju 2 cm.

A Porpora? Co prawda nie stała się nagle wątła niczym kwiat, ale odczuwalnie jej twardość i giętkość uległa zmniejszeniu i to na tyle, że bez jakiegokolwiek problemu i najmniejszego bólu (!) przy minimalnej ilości lubrykantu mogłam spokojnie używać gadżetu w każdej pozycji jaka mi przyszła do głowy.

Przygoda z Porporą nauczyła mnie kilku rzeczy.

Nic nie jest takie jak ci się może wydawać, a przynajmniej nie pierwsze wrażenie. A po drugie – za cholerę nie kupuj kota w worku – lepiej wymacaj i obwąchaj najpierw upatrzony gadżet w dobrze zaopatrzonym sklepie stacjonarnym, potem dopiero zdecyduj o zakupie. Po trzecie – czasem opłaca się być niegrzeczną i coś popsuć, by coś naprawić.

***

Recenzja Ogrodniczki

Ciepłe późnowiosenne popołudnie. Pomiędzy drzewami już prężą się kolorowe hamaki. Nadszedł czas! Najmilsze testowanie ever. W cieniu gęsto porośniętego sadu będzie można oddać się sprawdzaniu nowego „sprzętu” do zabaw, a… przedzierające się przez zielone korony promienie słońca, wymieszane z delikatnymi powiewami wiatru i pora dnia, dodadzą nieco pikanterii. Wszakże listonosz przychodzi zawsze znienacka.

Do dzieła!

Uwagę zwraca opakowanie. Niezbyt dyskretne, intensywnie różowe pudełko z okienkiem na rzep. Nie ma choć niebezpieczeństwa, że niechcący otworzy się i niepowołane oko dostrzeże zawartość. No… chyba, że ciekawskie będzie zaglądało po bokach. Tam bowiem jawi się zachęta w postaci wizualizacji. Kiedy już jednak wiedzeni ciekawością zajrzymy do środka, ukazuje się nam pink piękność.

Marcia D1 wykonana jest ze 100% silikonu medycznego. W związku z tym nie ma intensywnego zapachu, a bardzo delikatny, nieprzyciągający uwagi. Tę przyciąga czym innym. Rozmiar! Marcia ma niemal 20 cm długości i prawie 14 cm w obwodzie. Czyli jest wyposażona w stosunkowo dobre gabaryty do… stosowania (przy)domowego niż zabierania w dalekie podróże (chyba, że w sporych rozmiarów walizce. Ona sama posiada własny, pudrowo różowy woreczek).

Niewątpliwą zaletą jest niezwykle aksamitny w dotyku materiał wykonania. Przyjemność daje już samo trzymanie tego dilda w dłoni. Matowa struktura może dawać poczucie bezpieczeństwa, że nic nie przyczepi się w trakcie stosowania. Przesuwając delikatnie po nim, zakończenia nerwowe na powierzchni dłoni wysyłają do mózgu sygnały o zapowiadającej się satysfakcji. Budowa także jest przyjemna – falliczny kształt, brak ostrych krawędzi, zakamarków pozwoli również na utrzymanie higieny użytkowania. Wszędobylskie bakterie nie zagnieżdżą się na naszej zabawce.

Marcia wyposażona została także w dobrą, wielofunkcyjną, podstawę. Zakończona stabilną, szeroką „stopą”, może być wykorzystana zarówno do zabaw pod prysznicem (w pokoju z polerowanymi meblami?) – świetnie trzyma się gładkich powierzchni, jak i do mocowania w uprzęży. Zatem dla każdego coś dobrego – do dłoni, do ściany lub do pasa!

Podczas stosowania Marcia pokazuje swoje wady i zalety. Przy samodzielnym jej użyciu, do pierwszych należy zdecydowanie waga. Choć w dłoni leży stabilnie, przy dłuższej zabawie ręka nieco omdlewa. Stąd też polecam wykorzystać rękę inną niż własna ;). Także rozmiar może przyprawić o zawrót głowy tych, którzy nie mają predyspozycji naturalnych lub po prostu nie lubią – Marcia potrafi wypełnić całkowicie. Wynagradza jednak budowa i wykonanie. Dildo jest jakby piętrowe, delikatnie wygięte i przy mocniejszym nacisku daje się lekko nagiąć. Daje to możliwość dowolnej penetracji i łatwego znalezienia punktu G. Zaokrąglone kształty pozwalają na delikatne i miłe prowadzenie zabawki w dowolny otwór.

Jak już wspominałam wcześniej, Marcia może być zabawką pod prysznic – nie straszna jej powierzchnia kafli (chyba, że mają wgłębienia) oraz wanny. Jako, że jest to dildo, jest też całkowicie wodoodporna ;). No i uwielbia kąpiele „po pracy”. Wystarczy jej zwykłe mydło, nie wymaga specjalistycznych preparatów do czyszczenia.

Wściekle różowa Marcia, o której producenci piszą, że jest delikatna, słodka, naturalna i bezpieczna taka właśnie jest. Choć z kolorystycznym pazurem.

Polecam!

Ogrodniczka