Mam w swojej kolekcji sporo takich produktów, które do tego stopnia nie zmieniają mojego życia, że nie potrafiłabym wysmarować na ich temat pełnej recenzji. Dlatego dzisiaj zaprezentuję trzy z nich i będzie tak jakby… europejsko.
To, że dane gadżety nie wstrząsają moim światem, nie oznacza jednak, że są skrajnie złe – wprost przeciwnie! Po prostu sięgam po nie rzadziej, kiedy mam ochotę na bardzo konkretny rodzaj zabaw. Wierzę też, że mają potencjał, by całkiem nieźle urozmaicać seksualny repertuar posiadaczy lub posiadaczek, albo zaspokajać potrzeby estetyczne i cielesne (o tym za chwilę) osób o konkretnych oczekiwaniach lub fantazjach. Opisywane przeze mnie gadżety znalazły się w tym zestawieniu z dwóch powodów: mają w sobie coś, co może przyciągać, a na dodatek są wytworami europejskich marek.
AVE Concept: Alto White – Dania
Kolekcja Sky tej duńskiej marki inspirowana jest niebem, a dokładniej – chmurami. Są tu więc kulki gejszy w kształcie małych obłoczków, wibrator o wdzięcznej nazwie Cirrus, a także wibrator łechtaczkowy Nimbus. Ja miałam okazję wypróbować rabbita o nazwie Alto.
Szczerze przyznaję, że w przypadku produktów AVE Concept, przyciągnął mnie głównie aspekt wizualny. Właśnie design – od pięknie zaprojektowanej strony internetowej aż po niebywale spójną kolekcję chmurnych i durnych zabawek – sprawił, że chciałam mieć co najmniej jeden produkt w mojej komodzie cudów. Serio, nieważne który, ważne, że chmurka. Padło na Alto. I rzeczywiście, ten gadżet jest naprawdę piękny, mogłabym porozwodzić się chwilę nad „niszową” kolorystyką całej kolekcji (bo nie czarujmy się, wibratory białe i granatowe to u wiodących producentów raczej rzadkość), dbałością o detal (srebrzone zakrętasy, ładowarka USB zwieńczona chmurką), ale jak zabawka wygląda, każdy widzi. Przejdźmy więc do meritum: czy działa?
Cóż, okazuje się, że gdy idzie o orgazmy, to wygląd zabawki to nie wszystko. Pomimo wielu prób „polubienia” tego gadżetu nie tylko oczami, ale i waginą, poddałam się. Zacznę od tego, że lubię głębokie, trzepiące tyłkiem wibracje, więc zazwyczaj wybieram wibratory o mocnym silniczku. W Alto zastosowano dwa motorki: bzyczka (w trzonie) i bzyczusia (w wypustce łechtaczkowej), które są nie tylko ciche, ale wibrują na tyle dyskretnie, że moje genitalia zasypiają. Alto oferuje 7 trybów wibracji oraz 6 poziomów intensywności. Niestety, nawet na najwyższych obrotach odczuwalne wibracje są raczej na średnim poziomie. Być może u kogoś, kto preferuje raczej delikatną stymulację, Alto sprawdziłby się lepiej.
Sam trzon zabawki jest sztywny i prosty, więc podczas użytkowania nie osadza się na strefie G, zaś wypustka łechtaczkowa jest zdecydowanie zbyt krótka, by dosięgnąć clitoris. Podczas targów eroFame miałam jednak okazję bawić się prototypem Alto L i Cirrus L, które mają krótszy trzon, wygięty, wibrujący oraz poruszający się w górę i w dół, tak by stymulować punkt G, i były one zdecydowanie bardziej obiecujące niż mój nieszczęsny Alto. Modele „L” czy wcześniej wspomniane kulki Stratos będą zdecydowanie bezpieczniejszym wyborem w przypadku AVE Concept.
Update: Ciekawie zapowiada się projekt marki zatytułowany My Room, w którym mieszkanki Kopenhagi opowiadają o swojej seksualności i orgazmach. Do obejrzenia tutaj.
Rianne S: Ana’s Trilogy I / Trylogia Any I – Holandia
Holenderka Rianne S to naprawdę równa babka, z którą miałam okazję porozmawiać i tę rozmowę zamieścić na blogu w formie wywiadu – znajdziesz go tutaj. Kolekcja Ana’s Trilogy to seksowne zestawy „małego odkrywcy” (i „małej odkrywczyni”), a każdy z nich oferuje gadżety-inspiracje do tworzenia własnych scenariuszy wieczoru.
Bardzo podoba mi się w tych zestawach to, jak zostały zaprojektowane – małe pudełko nie tylko skrywa dużo możliwości zabawy, ale idealnie nadaje się do przechowywania w widocznym miejscu, na przykład na półce z książkami (co sama czynię). „Jedynka” to zestaw wprost stworzony do eksperymentowania z doznaniami. W jego skład wchodzą: satynowa opaska na oczy, zaciski na sutki, piórko do łaskotania oraz wibrator-szminka. O ile do opaski oraz piórka nie mam zastrzeżeń, bo raczej trudno takie elementy skopać, to jednak zaciski pozostawiają wiele do życzenia – zbyt sztywno chodzą i po prostu nie sposób samodzielnie zamontować ich na sutkach. Zdecydowanie wolę takie w formie klipsów lub regulowanyh pętelek.
Wibrator-szminka jest za to bardzo przyzwoity. Nadaje się w sam raz do stymulacji zewnętrznej, jak i płytkiej penetracji. Choć oferuje tylko jeden moduł wibracji, jest on wystarczająco intensywny. Można go używać zarówno ze skuwką, jak i bez niej, co w przypadku łechtaczki pozwala na stymulację punktową (bez skuwki) lub bardziej „dookoła” (ze skuwką). Gadżet na baterie, jeden „paluszek” wystarcza na około 1,5-2 godzin zabawy. Wykonany z twardego plastiku ABS, a więc nie tylko bezpieczny dla ciała, ale i łatwy w utrzymaniu czystości.
Nie mogę jednak pozbyć się skojarzeń z nieszęsnym Greyem i jego sado-maso zabawami, w końcu – Ana. Ale niewątpliwie jest to raczej bezpieczna inwestycja (sam zestaw kosztuje ok. 100 zł) i piękny prezent dla kogoś, kto chce poszerzyć repertuar seksualnych doznań. Co znajduje się w pozostałych zestawach? Ana’s Trilogy II to butt plug, zawieszki na sutki oraz koronkowa maska wenecka, zaś Ana’s Trilogy III to koronkowa maska wenecka, nasutniki, pejczyk oraz wibrujący ring na penisa.
Niestety, w polskich sklepach online znalazłam tylko „trójkę”, tę z pierścieniem na penisa. A szkoda, bo byłyby to naprawdę ciekawe zestawy prezentowe na nadchodzące święta…
Bijoux Indiscrets: Poeme Doughnut Delight – Hiszpania
Farbki do ciała Poeme to produkt wręcz legendarny, bo nie tylko dobrze smakuje (tym, co obiecuje i nie pozostawia gorzkiego posmaku w ustach), ale i świetnie wygląda. Do każdego kałamarza dołączone jest piórko, którym można pisać, rysować i bazgrać po skórze drugiej osoby lub… własnej. Sam producent, Bijoux Indiscrets, oferuje produkty wzbogacające łóżkowe doznania – jadalne świece do masażu, olejki, biżuterię erotyczną czy maski. W sam raz na długie sesje pieszczot.
Kosmetyk o smaku pączków to absolutny ewenement, bo – pączki, a na dodatek to produkt wegetariański. Jest odpowiednio gęsty, by raz namalowany wzorek utrzymywał się na ciele, nie spływa ale może zostawiać plamy, które spierają się bez problemu – nie wiem, jak to jest w przypadku farbek barwionych na czerwono. Bawi mnie to, że na opakowaniu wyszczególniona jest… kaloryczność produktu. Porcja to 40 kcal.
Tylko dla tych, którzy nie obawiają się żreć brokat.
Małe pytanie:
Czy posiadasz już któryś z opisywanych przeze mnie gadżetów lub zdecydował(a)byś się na zakup, widząc dany produkt w swoim ulubionym sex shopie? Daj znać w komentarzu! Czy są jakieś zabawki/rodzaje produktów, które powinnam opisywać częściej? Na przykład ze średniej półki cenowej itp.? Będę wdzięczna za sugestie!
Komentarze zamknięte.
Joanna
14 grudnia 2015 at 09:35Hmmm… osobiście, ze względu na plany zakupowe, które na chwilę odłożyłam na bok ze względu na nową przyjaźń z Miss Bi, chętnie poczytałabym recenzje produktów zbliżonych do We-Viba. W swojej ofercie produkty o podobnym przeznaczeniu ma Lelo (ładne, ale czy działają? ;)), również ich podmarka „dla ludu” PicoBong i pewnie cała masa mniej znanych firm…
Co do PicoBong przyznam, że wystraszył mnie rozmiar i choć miałam DuoVibe w rękach to się na niego nie zdecydowałam. Bliższą znajomość zawarłam natomiast z wibrującą zatyczką analną PlugVibe i muszę przyznać, że byłam mile zaskoczona. Jest co prawda bardzo twarda, ale dość mocna, mimo że na baterie, i ma do wyboru całkiem sporo trybów wibracji (nie lubię jednostajnych).
Ale wracając do tematu: chętnie czytam o różnych nietypowych produktach, na zakup których nie zdecydowałabym się od ręki, bo nie byłabym przekonana czy zadziałają. Może dłuższy artykuł o wibratorach łechtaczkowych? Na przykład stożek (The Cone), bałwanki i świńskie kopytka Irohy czy na pierwszy rzut oka idiotyczne wiatraczki z języczkami mająca symulować seks oralny (kiedy pierwszy raz zobaczyłam coś podobnego nieźle mnie rozśmieszyło, ale kto wie – może działa ;)).
Może trochę więcej o zabawkach dla chłopców?
I choć recenzje w Akademii Testerów Proseksualnej zwykle były podobne do siebie, to chyba właśnie je najbardziej lubię – spojrzenia kilku osób na ten sam produkt lepiej pozwalają wyrobić sobie opinię :)
Janet
12 grudnia 2015 at 13:08Przydałyby się recenzje średniopółkowych produktów, żeby móc zaspokoić studenckie żądze ze studenckiej kieszeni ;)