Lelo Hugo | Mężczyzna w świecie analnych przyjemności

Lelo Hugo | Mężczyzna w świecie analnych przyjemności

Czyli o tym, że w dzisiejszych czasach facetom, którzy lubią analne pieszczoty, wcale nie jest łatwo…

Przyznaję, że kiedy czytam w internecie wypowiedzi dziewczyn, dla których analne zapędy ich partnerów są nienormalne i podejrzane, to krew mnie zalewa. Bo wypowiadają się dziewczyny, jak same deklarują, otwarte na eksperymenty, a nawet seks analny, byle to nie facet był tym, któremu otwiera się tylne drzwi. Dlatego postanowiłam porozmawiać o tym z moim partnerem, którego na potrzeby tego krótkiego wywiadu, nazwę „teżetem”, bo dlaczego nie.

Nat: Chociaż znam odpowiedź na to pytanie, zadam je jeszcze raz: jak zaczęło się u ciebie odkrywanie, że odbyt to strefa erogenna?

TŻ: Odkrywaniem analnych przyjemności nie byłem zainteresowany „od zawsze”, chyba jak większość facetów. Po prostu wystarczał mi normalny seks, bo bardziej cieszyło mnie, że jestem aktywny seksualnie, a nie to, jaki seks uprawiam, co udowodniłaś mi bardzo szybko. Zresztą sama wiesz, że dopiero ty przekonałaś mnie, że taka stymulacja może być przyjemna.

Nat: Wiesz, dla mnie było to w pewien sposób normalne, bo wszyscy faceci, z którymi miałam styczność przed tobą, byli, jak ja to nazywam, „analnie oświeceni”. Ale do rzeczy – dlaczego mężczyźni nie interesują się stymulacją własnego odbytu?

TŻ: Wydaje mi się, że chodzi o narzucony stereotyp, że skoro jesteś facetem, to wszędzie masz zachowywać się „jak facet”, również w łóżku. Musisz sprawować kontrolę nad sytuacją i nie robić niczego, co w modelu hetero mogłoby być uznane za niemęskie.

Nat: Czyli w kwestii pieszczot analnych możesz co najwyżej interesować się odbytem swojej dziewczyny, ale od twojego – wara?

TŻ: Dokładnie tak. Problem jest też może w tym, że nawet w sex shopach nie ma aż tylu gadżetów dla mężczyzn, co dla kobiet. Nie ma reklam stymulatorów prostaty skierowanych tylko do facetów. Mnie długo gadżety dla mężczyzn kojarzyły się co najwyżej z kieszonkową cipką, ewentualnie z dmuchaną lalką z wieczoru kawalerskiego.

Nat: Wiem, nawet o tego typu produktach nie pisze się w męskich magazynach! A przynajmniej nie w tych dla facetów hetero.

TŻ: No tak, dlatego tę postawę [wobec gadżetów dla mężczyzn] naprawdę trudno jest zmienić. Ja sam na początku byłem raczej zaskoczony, że aż tak mi się spodobało. Myślę, że taki bardzo młody chłopak, będąc na moim miejscu zacząłby poważnie się zastanawiać, czy nie jest gejem*.

Nat: No ale wiesz też, że nie mogłeś opowiedzieć o tym kumplom, tym samym, z którymi rozmawiałeś o zaliczaniu lasek, zresztą sama słyszałam, jaką sensacją było dla nich to, że jakiś kolega dał dziewczynie spenetrować się strap-onem. Pamiętam, że pomyślałam wtedy „Co za przedszkole…”. Pomówmy jednak o twoich pierwszych doświadczeniach ze stymulacją anusa.

TŻ: Pierwsze próby to było dla mnie odkrycie, bo okazało się, że mój penis może być stymulowany nie tylko z zewnątrz, ale też od wewnątrz. I było to coś nie do opisania. Już pal licho prostatę, tak naprawdę nikt o tym nie myśli, kiedy uprawia seks. Bo to było po prostu cholernie przyjemne.

Nat: Wspomniałeś też o mojej roli w tym procesie. Myślisz, że gdybyś był singlem, wpadłbyś na takie eksperymentowanie ze swoim ciałem szybciej?

TŻ: Szczerze? Pewnie nie. Wydaje mi się, że facetom w związkach, szczególnie jeżeli są z kimś, kto jest otwarty seksualnie, łatwiej jest próbować nowych rzeczy, testować je na sobie nawzajem, a czasami nawet dać się ponieść chwili.

Nat: Dlaczego pozwoliłeś mi, dosłownie, dobrać ci się do tyłka?

TŻ: Jak już mówiłem, wzięłaś mnie trochę z zaskoczenia, więc nie protestowałem. Gdybyś wcześniej mnie zapytała, pewnie bym odmówił. Ale w głębszym wymiarze, chyba sam chciałem uwolnić swoją seksualność od utartych schematów.

* Mały przypis na rozpoznanie, czy jesteś gejem: jeżeli twój odbyt pieści kobieta, albo stymulujesz go sam, i jest ci przyjemnie, i nadal kręcą cię kobiety, prawdopodobnie nie jesteś gejem. Jeżeli chcesz, aby twój odbyt stymulował mężczyzna, prawdopodobnie jesteś gejem. Ewentualnie biseksualistą. Ludzkie strefy erogenne same w sobie nie mają orientacji seksualnej.

***

Lelo Hugo

Hugo to gadżet, który trafił do naszej kolekcji razem z Lokim (recenzja tutaj). Jak już wspominałam wcześniej, szwedzka marka Lelo wypuściła na rynek jednocześnie trzy stymulatory prostaty, próbując zapewne wyrównać dysproporcję pomiędzy oferowanymi gadżetami „dla niej” i „dla niego”. Mówiąc zupełnie otwarcie, myślałam, że Hugo i jego brat Bruno, to będzie totalny kit, ale jak to bywa, ten kit w ostatecznym rozrachunku okazał się hitem.

Ale od początku

Hugo to masażer wyprofilowany tak, aby stymulował jednocześnie gruczoł prostaty i perineum. Unikalny kształt „<” sprawia, że gadżet jest bezpieczny do użytku analnego, ponieważ krótsze ramię (albo dłuższe, w zależności od preferencji) nie pozwoli na wchłonięcie zabawki przez odbyt. Akcesorium wyposażone jest w dwa bardzo, bardzo, bardzo silne motorki. Wystarczy po prostu zamontować wibrator w ciele i cieszyć się stymulacją bez trzymanki.

Czy leci z nami pilot? 

Do gadżetu dołączony jest pilot. Po moich doświadczeniach ze sterowaną pilotem Lylą, nie oczekiwałam zbyt wiele (przypominam: w przypadku wibrującego jajka wszystko było nie tak: zabawka gubiła zasięg, sygnał nie działał przez ubranie, porażka na całej linii). Ale o co chodzi z tym pilotem? Gadżet można sterować z panelu zabawki lub niezależnie – zmieniać intensywność czy moduł wibracji, a wbudowana technologia Sense Touch pozwala osobie trzymającej władzę (w końcu kto ma pilot, ten ma władzę) kontrolować wibracje przy pomocy samych tylko ruchów ręki – szybsze to wibracje mocniejsze, powolne i nieznaczne – wibracje delikatne. Ponieważ receptor odbierający sygnał z pilota znajduje się zawsze na zewnątrz ciała, pilot działa bez zarzutu, ale przyznaję zupełnie szczerze, że nie używamy go prawie w ogóle.

W użyciu

Hugo, ze względu na swój niewielki rozmiar, sprawdzi się zarówno u osób dopiero rozpoczynającym analną przygodę, jak i tych, które są już nieco bardziej wprawione. Aplikuje się go łatwo, ale nie można zapomnieć o lubrykancie. Zaletą Hugo jest to, że może być używany i do masturbacji, i podczas stosunku jako dodatkowa stymulacja dla partnera. Mężczyznom zupełnie początkującym polecam jednak zaaplikowanie Hugo odwrotnie niż sugeruje producent, ponieważ krótsze ramię jest mniej-więcej wielkości kciuka.

Anatomiczny kształt sprawia, że można z nim siedzieć, leżeć oraz stać, nawet pomimo twardości. Pod gładkim silikonem jest bowiem plastikowa osłonka ochraniająca silniczki, którą – przyznaje się bez bicia – udało mi się od razu uszkodzić. Sprawdzałam, jak daleko da się odciągnąć ramiona gadżetu i coś po prostu w środku pękło. Hugo nadal działa, ale teraz da się go odgiąć nieco bardziej…

Obydwa silniczki są, jak już wspominałam, mocne i głębokie, dlatego jeżeli ktoś planuje uruchomić tę zabawkę, mając ją wewnątrz ciała, powinien się nastawić na lekki szok, ponieważ moduł początkowy jest bardzo intensywny. W przypadku Hugo mamy do czynienia z 8 trybami wibracji: stałym, powolnym pulsowaniem, szybkim pulsowaniem, wznoszącym się, rollercoasterem, imprezą w tyłku / w waginie (tryb wypadkowy), czuciowym 1 (pilot trzymany na płasko = mała intensywność; pionowo = duża), potrząsanym (im bardziej trzęsie się pilotem, tym mocniej gadżet wibruje).

Podobnie jak Loki, Hugo ładowany jest przez port USB, co jest niezwykle wygodne, ponieważ tą samą ładowarką można zasilać praktycznie wszystkie gadżety Lelo. Produkt jest też wodoodporny, więc można zabrać go i pod prysznic, i do wanny.

Moje!

Panuje u mnie w domu wspólnota gadżetowa, nie mogłam więc odmówić sobie wypróbowania Hugo na waginie. Kształt tego stymulatora jest przecież stworzony do jednoczesnej stymulacji strefy G i łechtaczki! Zamontowałam więc zabawkę i… nawet nie zdążyłam przanalizować dokładnie tego, co się dzieje, leżąc z rękami splecionymi pod głową, po kilkudziesięciu sekundach przeżyłam orgazm. A potem kolejny. Dopiero po trzecim stwierdziłam, że może wystarczy. To wszystko dlatego, że wyjęcie Hugo wydawało mi się zbyt kłopotliwym zajęciem…

Hugo idealnie trafia zarówno w punkt G, jak i łechtaczkę, zapewniając naprawdę silną i głęboką stymulację, która – uprzedzam lojalnie – może okazać się zbyt mocna dla tych osób, które wolą raczej delikatne i powierzchniowe bzyczki, a nie trzepiące tyłkiem wibracje. Dla posiadaczek wagin mam też drobną radę: ponieważ jedno ramię jest dłuższe niż drugie, spróbujcie umieścić Hugo krótszym do wewnątrz, a dłuższym na zewnątrz – tak, aby objął jak największy obszar warg sromowych oraz dosięgnął łechtaczki. To samo można zrobić też, używając zabawki analnie – wtedy dłuższe ramię stymuluje większą część przestrzeni pomiędzy moszną a odbytem (również waginą a odbytem).

Dla kogo? Czyli: jedna podstawowa wada

Hugo to świetny produkt, jednak – ze względu na wysoką cenę – niedostępny dla każdego. W zależności od sklepu jego cena waha się od ok. 700 do 950 złotych (chociaż ci ostatni to chyba oszaleli z marżą!). Bruno, masażer, który działa dokładnie tak samo, ale jest bez pilota, to koszt ok. 560 złotych, co jest trochę bardziej do przełknięcia, zważywszy na to, że sama szybko przekonałam się, iż pilot nie jest tu niezbędny.

Jeżeli więc ktoś ma sporo dodatkowej gotówki, może sięgnąć po Hugo lub Bruno. Otrzymujemy bowiem produkt wysokiej jakości, z wysokiej półki i wysoce skuteczny. Ale niestety, z równie wysoką ceną – w końcu wszystko jest warte tyle, ile konsument chce za to zapłacić.

Lelo masażer prostaty

Hugo można też kupić bezpośrednio od producenta – wysyłka do Polski gratis.