Dziewczyna, masażer i fontanna | Lovense Domi | Recenzja

Dziewczyna, masażer i fontanna | Lovense Domi | Recenzja

Szukasz alternatywy dla masażera Magic Wand lub Doxy? W tym momencie śmiało możesz zakończyć poszukiwania. Domi marki Lovense udowadnia, że duże nie zawsze jest lepsze, a mniejsze (i tańsze)… naprawdę może zaskoczyć.

Podczas zeszłorocznej zbiórki społecznościowej w serwisie Indiegogo, marce Lovense udało się sfinansować produkcję 4 nowych gadżetów: Ambi, Edge, Osci (recenzja wkrótce!) oraz Domi – masażer, który obiecywał zdetronizować kultowy Magic Wand. I choć nieco szyderczo uśmiechałam się pod nosem – w końcu to żadna sztuka zaprojektować wibrator-różdżkę – to już od pierwszego włączenia Domi mina mi zrzedła. Po doświadczeniach z wibrującym jajkiem Lush spodziewałam się przyzwoitego masażera o zadowalającej mocy, a dostałam prawdziwy młot pneumatyczny, który z powodzeniem dorównuje Doxy Die Cast – do tej pory najpotężniejszemu wandowi w mojej kolekcji.

Mam wibrator, będę podróżować

Pokryty czarnym matowym silikonem masażer Domi, w porównaniu do Die Cast, jest maleńki. Mierzy około 23,5 cm i waży niecałe 300 gram, a dzięki stożkowatemu trzonowi naprawdę dobrze leży w dłoni. No, i nie ma kabla. I o ile Die Cast sprawia, że czuję się jak absolutna szefo-suka, bo lubię jego ciężar i metalow trzon, zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób ciężki masażer to niezbyt wygodne rozwiązanie. Sama na przykład nigdy nie pokusiłam się o zabranie mojego Doxy w podróż, bo jest zwyczajnie nieporęczny i zajmuje za dużo miejsca w walizce, a już kompletnie nie nadaje się do spakowania w bagaż podręczny, gdy chce się podróżować lekko. A gdy w czasie wojaży chce się masturbować i seksić lekko, ale z pierdolnięciem, znalezienie alternatywy dla dużego masażera to mus.

Mój facet robi biceps…

Na najwyższych obrotach Domi ma moc fitnessowej platformy wibracyjnej. Zanim jeszcze przystąpiłam do testów na mokro (a było bardzo mokro, ale o tym za chwilę), razem z moim partnerem bawiliśmy się gadżetem Lovense. W sensie – ja dziwiłam się mocy, a on przytakiwał. Po chwili znalazł jednak alternatywne zastosowanie dla Domi, stwierdzając, że trzymanie główki masażera w dłoni na najwyższym z trzech poziomów, pomoże mu w rzeźbieniu ramion. Racja, ten mini wand rzeczywiście telepie całą ręką, ale ponieważ na robieniu masy znam się dużo mniej niż na masturbacji, trudno mi stwierdzić, czy mój facet ma rację. Jeżeli ktoś jest w stanie potwierdzić lub zaprzeczyć jego teorii, zapraszam do komentowania. W każdym razie na tę chwilę mój partner co drugi dzień odpala Domi, aby następnie oglądać w lustrze swoje bickowe łabądki.

a ja mam dyskotekę w majtkach

Gdyby trzon masażera Domi wibrował tak, jak wyposażona w wewnętrzny mechanizm rotacyjny główka, jestem przekonana, że nie byłabym w stanie go używać, bo trudno jest cokolwiek zrobić rozdygotaną ręką – nawet obsługiwać wibrator, który ma tylko dwa przyciski, dlatego cieszę się, że moc ogranicza się do przestrzeni głowicy i nieco powyżej pierścienia. Wydaje mi się jednak, że okrojony panel kontrolny to celowe posunięcie ze strony producenta, który chce zachęcić posiadaczki i posiadaczy do używania aplikacji Lovense Remote, która w przypadku Domi pozwala nie tylko sterować gadżetem (również na odległość), ale również programować własne tryby wibracji i… wyłączyć migające dyskotekowe światełka ulokowane w pierścieniu na trzonku.

Marka Lovense bardzo stawia na promowanie swoich gadżetów jako zabawek idealnych do seksu na odległość, przy tym bardzo wspiera osoby pracujące w serwisach kamerkowych, więc taka wizualna reprezentacja wibracji to ukłon w stronę tych osób, które lubią widzieć, co robią z masażerem partnerki lub partnera. Dla mnie jest to absolutnie zbędna, wręcz kiczowata funkcja i wolałabym, gdyby dało się nią sterować z poziomu panelu kontrolnego, ale zaakceptowałam już fak, że nie mogę mieć wszystkiego, więc kiedy nie mam ochoty odpalać aplikacji, kończę z dyskoteką między udami. #YOLO.

Wiem, że są osoby, którym odpowiadają sextechowe klimaty i dla których aplikacja to wartość dodana. Dla mnie możliwość programowania własnych trybów stymulacji to również niezła zabawa, ale ostatnimi czasy staram się ograniczać udział elektroniki zarówno podczas soloseksu, jak i seksu partnerowanego, by częściej kierować uwagę do wewnątrz i skupiać się na doznaniach bez konieczności patrzenia w ekran.

Tryskający orgazm

Wydaje mi się, że to właśnie dzięki połączeniu masturabcji w stylu mindfulness i supermocnego masażera Domi, udało mi się odblokować tę seksualną funkcję mojego ciała, która od jakiegoś czasu była uśpiona – mianowicie tryskający orgazm. O ile pierwszy głęboki poziom wibracji jest idealny do stymulacji łechtaczki bezpośrednio lub przez wzgórek łonowy, a drugi jest do zniesienia po krótkiej rozgrzewce, tak już najmocniejszy trzeci okazuje się do tego celu zbyt intensywny. W moim przypadku sprawdził się jednak podczas stymulacji wejścia pochwy – wibracje zdają się dosięgać również punktu G i wewnętrznych części łechtaczki, a mała głowica pozwala nawet na płytką penetrację, co u squirtujących osób może zakończyć się fontanną.

Dlatego dobrze się składa, że Domi jest wodoszczelny (nie mylić z wodoodpornością), co oznacza, że mokry orgzam czy krótka sesja pod prysznicem raczej mu nie zaszkodzą, ale dłuższe zanurzenie już może. To dlatego, że port ładowania nie jest zabezpieczony, podobnie jak disco pierścień, więc warto mieć tę kwestię na uwadze, planując używanie Domi w bardziej wilgotnych miejscach.

Dla kogo jest Domi?

Domi Lovense to zabawka dla osób, które poszukują skutecznego i mocnego masażera zewnętrznego, a perspektywa zakupu sporych rozmiarów gadżetu z kablem niezbyt im dopowiada. Z pewnością z Domi polubią się też miłośniczki i miłośnicy hi-techowych zabawek, lubiący to zamiłowanie przenosić do seksualnej sfery życia. Docenią go pary przebywające w związkach na odległość lub bywające w takich relacjach, na przykład ze względu na częste podróże służbowe. Ogólnie Domi to idealny towarzysz podróży, bo sprawdzi się zarówno podczas intymnych sytuacji, jak i wtedy, kiedy trzeba będzie rozmasować obolałe mięśnie.

Ten masażer zdecydowanie dorównuje kultowym Hitachi Magic Wand i Doxy, na dodatek jest zdecydowanie tańszą alternatywą. Ładowanie przez port USB (naładowana do pełna bateria to około 1,5 godziny nieprzerwanej zabawy) oznacza, że nie trzeba martwić się o gniazdko w pobliżu miejsca zabawy i wchodzący w drogę kabel, a wodoszczelność pozwala zabrać go do łazienki.

Wydaje mi się jednak, że prostota i nieudziwniony design Domi (nie liczę dyskotekowych światełek) sprawia, że wiele osób, szukając masażera typu wand, nie zwróci na niego uwagi. Dlatego warto wiedzieć, że Domi nie wyróżnia się wśród innych egzemplarzy wyglądem, ale zdecydowanie wyróżnia się mocą. Ale to trzeba poczuć. Jeżeli więc masz możliwość sprawdzenia Domi w sklepie, na przykład w jednym z salonów Secret Place, zrób to. Jeżeli nie, to weź sobie do serca moje słowa. Bo Lovense Domi naprawdę działa, czego dowodem jest tajemnicza plama na mojej kanapie.

Wpis powstał we współpracy z Secret Place – Salonem Zmysłowej Erotyki.