Lelo Ina Wave | Recenzja

Lelo Ina Wave | Recenzja

Wszystko byłoby okej, gdyby nie… Wave. 

Lelo to producent zabawek z tzw. high-endu, kojarzących się raczej z luksusem, elegancją i buduarowością niż beztroską zabawą. Nowa linia gadżetów z funkcją „falowania” (stąd Wave) miała zrewolucjonizować rynek akcesoriów dla dorosłych i sprawić, że wszystkie kobiety odkryją swoje punkty G dzięki wibratorom robiącym „chodź tu” i obiecującym wszechogarniające orgazmy.

Lelo Ina Wave

IMG_2006

Na pierwszy rzut oka Ina Wave zaskakuje, ponieważ jest dosyć… krótka. Nie zapominajmy jednak, że jest to zabawka przeznaczona to stymulacji strefy G, a ta znajduje się niezbyt głęboko (mniej-więcej na pół palca od wejścia pochwy). W zestawie, oprócz wibratora, znajdują się: ładowarka USB, saszetka lubrykantu, satynowy woreczek do przechowywania wibratora oraz – ważne – karta gwarancyjna. Tylko dzięki niej możemy zarejestrować swój produkt i zostać objętymi dziesięcioletnią gwarancją jakości oraz mieć pewność, że w nasze ręce trafił oryginalny gadżet.

Przeczytaj też: Uważaj na podrabiane gadżety erotyczne!

Lelo Ina Wave

IMG_3039

Do gustu przypadł mi panel kontrolny, który pozwala jednym kliknięciem włączyć i wyłączyć zabawkę, zaś wygodne przełączniki pozwalają na łatwą nawigację pomiędzy poszczególnymi modułami wibracji czy falowania oraz zwiększanie i zmniejszanie intensywności stymulacji.

Lelo Ina Wave panel kontrolny

Ina Wave jest wodoodporna, jednak moją uwagę przykuł port ładowania, który nie jest osłonięty. Producent zapewnia jednak, że można używać Iny również w wannie, bez ryzyka zalania wewnętrznego mechanizmu. Muszę przyznać, że ładuje się bardzo szybko – 2 godziny do pełnej baterii, która na dodatek bardzo długo trzyma.

Lelo Ina Wave ładowanie

Jak Ina Wave sprawdziła się wdziałaniu? Cóż, innowacyjna technologia Wave nie zwala z nóg – mój punkt G potrzebuje czegoś więcej niż jednostajne i delikatne oklepywanie. Słowem: działa tylko w tempie „wolno” lub „wolniej” (wolniej wtedy, kiedy jednocześnie włączone jest wibrowanie). Nie ma możliwości przyspieszenia funkcji falowania. Gadżetu nie da się ponadto wprowadzić do pochwy, gdy moduł wave jest na chodzie, jest to po prostu fizycznie niemożliwe. Trzeba go odpalić, gdy gadżet jest już w środku.

Ina Wave

Jako wibrator niefalujący Ina jest po prostu świetna. Obok mechanizmu wave wyposażona jest w dwa niezależne silniki umiejscowione odpowiednio w części głównej i łechtaczkowej. Można ją sobie zaaplikować, skrzyżować nogi i czekać na orgazm bez trzymanki. Szkoda tylko, że nie tylko o wibracje tu chodziło.

Uwaga: wypustka łechtaczkowa może okazać się jednak zbyt krótka dla tych kobiet, których clitoris położona jest nieco dalej od wejścia pochwy niż na odległość kciuka.

Mam więc mieszane uczucia. Z jednej strony lubię lekki powiew ekskluzywności, z drugiej jednak nie cierpię, gdy robi się mnie w balona. Bo Ina Wave ma kilka zalet:

+ materiał

+ jest wodoodporna

+ dzięki temu, że jest ładowana przez USB można ją zabrać wszędzie tam, gdzie ma się komputer

+ gwarantuje głębokie wibracje, których moc można kontrolować

Ale nie jest pozbawiona wad:

– technologia falowania nie działa na wszystkie ciała, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że nie zadziała na większość ciał

– cena (około 665 złotych) jest nieadekwatna do tego, co gadżet obiecuje

– jest głośna, a przy niektórych modułach chrzęści, jakby miała się zaraz rozlecieć

– jednoczesne włączenie modułu falowania i wibracji osłabia obydwie funkcje.

A więc nie dajmy się porwać marketingowej fali i może poczekajmy na kolejne wersje Iny Wave.