Od dupy strony – cz. 2 | COLT Anal Trainer Kit | Recenzja

Od dupy strony – cz. 2 | COLT Anal Trainer Kit | Recenzja

Cześć! No to teraz łapy w górę, kto nie mógł się doczekać kolejnych ćwiczeń z analnym zestawem startowym COLT Anal Trainer Kit? JA! Ktoś jeszcze?

Po bliskich spotkaniach z pierwszym i najmniejszym korkiem analnym z zestawu przyszedł czas na tydzień treningu ze średniej wielkości zatyczką. Były obawy i lekkie spięcie dupy, no ale jednak nie taki diabeł straszny… Początkowo rozmiar korka wydawał się mi nie do przyjęcia. Jak się jednak okazało, po treningach z najmniejszą zatyczką średnia wchodzi we mnie bez większego oporu. Wymagało to jednak pracy i dobrej LU-BRY-KA-CJI.  Odbyt jest bardzo silnie unerwiony, to dlatego seks analny jest tak przyjemny, zarówno dla kobiet i mężczyzn. Ale tak samo, jak sprawia przyjemność, może być także przyczyną wielkiego cierpienia. I wybaczcie mi, że będę powtarzał to do znudzenia, ale takie są fakty – lubrykacja = analna satysfakcja. Opuchnięta „róża” – jak zwykło nazywać się odbyt – nie jest niczym przyjemnym, zwłaszcza jeśli chcesz pójść jeszcze do hinduskiej knajpy.

To co, do dzieła?

Podsumowanie tygodnia 1. znajdziesz tutaj

2 tydzień. Średnia zatyczka 13,6 x 3,2 cm

Dzień 1:

Gdy wyjąłem z pudełka średnią zatyczkę, no trochę mnie zatkało. Pomyślałem sobie: „Jak ja w ogóle to w siebie wcisnę?”, i od razu czułem jak spina się moja dziurka. Niby nic takiego ten średni korek, ale jednak odczuwałem lekki dyskomfort przed podjęciem treningu. Odkształcona guma korka na pewno nie pomagała mi oswoić się z myślą, że przez następne 30 minut będzie we mnie sterczał mini-drąg. I gdy zrezygnowany chciałem przerwać pierwszy dzień ćwiczeń, przypomniałem sobie o ROZGRZEWCE. No tak, krok po kroku, a raczej korek po korku. To jest klucz do tylnych drzwi sukcesu! Umyłem więc małą zatyczkę, nałożyłem na nią sporą porcję wodnego lubrykantu i bez oporu wcisnąłem w siebie. By jednak mieć siły na dalsze zabawy ze średnim korkiem, dobiłem do końca małą zatyczkę, założyłem majtki i poszedłem gotować zupę. Mało podniecające? Pewnie tak, ale o to też w tych treningach chodzi, by przyzwyczaić odbyt do prawdziwej jazdy. Chwilę pokręciłem się w kuchni i poczułem, że jestem gotowy na średni korek. Powoli wysunąłem z siebie małą zatyczkę, posmarowałem średnią sporą ilością lubrykantu i powoli zacząłem wsuwać ją w siebie. Położyłem się na łóżku na plecach, podniosłem nogi i czekałem na pierwsze bóle. Te jednak się nie pojawiały, choć miałem już w sobie dużą część korka. Ze zdziwieniem i bezboleśnie udało mi się wcisnąć w siebie średni korek za pierwszym razem. Sukces? Tak, ale tylko połowiczny. Dlaczego? Bo było mi cholernie niewygodnie. Mój odbyt zupełnie nie był przyzwyczajony nie tylko do grubości, ale i długości korka. Poczułem się niedobrze, chwilę potrzymałem zatyczkę w sobie, ale szybko się poddałem i zamieniłem ją na mniejszą. Siła przyzwyczajeń?

Dzień 2:

No dobra, nie powiem, żeby ten pierwszy dzień ze średnią zatyczką był udany, ale nie powiem też, że był totalną porażką. Coś już o sobie wiem: potrzebuję rozgrzewki, żeby się rozluźnić i więcej cierpliwości do średniego rozmiaru. Ej, to dopiero półmetek, ale gdy zaczytam myśleć o monstrualnym rozmiarze dużego korka – no, zatykam się od razu. Coś jednak jest w naszej głowie, że potrafi doskonale zawrzeć tyle drzwi, których piekielne ognie pożądania nie przemogą, bo NIE! Drugi dzień był dobry, udało mi się wytrzymać ze średnią zatyczką 10 minut. Wciąż jednak odczuwałem dziwny dyskomfort – siedziałem cały sztywny, nie było to zbyt podniecające. O ile z małym korkiem czuję się swobodni, trudno powiedzieć po dwóch dniach to samo o mojej znajomości ze średnią zatyczką. Może jednak takie są początki prawdziwej przyjaźni?

Dzień 3:

Trochę dziś nie chciało mi się ćwiczyć. Nie wiem dlaczego, może nie byłem przekonany? By jednak nie robić przerwy w treningu, pograłem na kompie z małą zatyczką w tyłku. Powiem Wam, że im dłużej jej używam tym mniej staje się ona wyczuwalna. To chyba dobrze, co? Obym teraz wszedł w taką samą symbiozę ze średnią zatyczką.

Dzień 4:

Podobnie jak drugiego dnia, udaje mi się wytrzymać ze średnią zatyczką dłużej. Przekonuję się do niej. Chyba moja głowa się uspokoiła, bo dziwne uczucie w brzuchu zniknęło. Choć stale odliczam czas do 20 minut i chcę ją wyjąć.

Dzień 5:

Chciałbym napisać, że jest lepiej, ale czuję się jak wczoraj. Tym razem dałem sobie czas 25 minut. Wytrzymałem, pod koniec było nawet przyjemnie.

Dzień 6:

Przełom! Średnią zatyczkę da się polubić! Po rozgrzewce z małym korkiem wsunąłem w siebie średni i boom, było fajnie. Zdecydowanie lepiej niż wczoraj. Chyba wyluzowałem. Obym. Chociaż powiem szczerze, że nie czuję się zupełnie na przyjecie największego korka. Niby tydzień to dużo, ale nie dla mnie. Jestem za ciasny, w głowie i w dupie. Jeszcze trochę będę musiał się popieścić ze średnim korkiem, by w ogóle bez stresów spojrzeć na ten większy.

Dzień 7:

Ok, średni korek jest bardzo spoko. Zaprosiłem dziś do wspólnej zabawy mojego partnera i tak, penetracja tą zabawką okazała się bardzo dobra. Do tego stopnia, że spróbowaliśmy prawdziwego analnego. Nie był to pełny sukces, ale po prawie dwóch latach razem, prawie-anal to chyba też spoko, co? Otwieram szampana, jak to się mówi: my cherry popped! Again!

Podsumowania? Tak! Mimo dobrych intencji i względnej przyjaźni ze średnią zatyczką, czas na większą zdecydowanie nie nadszedł.

Paco