Patchy Paul G5 | Orgazm w 30 sekund

Patchy Paul G5 | Orgazm w 30 sekund

Fun Factory jest jedną z tych marek, która obok wprowadzania na rynek nowych produktów, tuninguje klasyki. Nowych wersji, z symbolem G5, doczekały się 3 flagowe wibratory niemieckiego producenta: Big Boss, Tiger oraz Patchy Paul. Co cechuje wibratory „piątej generacji”? Mocniejszy silnik, rozmiar (duuuży), giętkość oraz nowy panel sterowania. Ja miałam okazję oblatywać Patchy Paula. 

Wibratory z oczami budzą we mnie pewien niepokój. Kilka miesięcy temu analizowałyśmy ten problem z Siostrą Pasztet, która nabyła Little Paula jako jedną z pierwszych zabawek, po czym stwierdziła, że „to stworzenie jej nie kręci”. Coś musi w tym być, bo sama nie przepadam za uroczymi gadżetami z buźką. I kiedy patrzę na Patchy Paula serio mam w głowie taki dialog:

– Śkąd maś tę ziabawećkę?

– Psipełzła.

Co oczywiście nie oznacza, że innym ludziom Patchy Paul nie może się podobać.

Patchy Paul Green

Paul jest „maskotką” Fun Factory, designem obecnym w katalogach marki od lat. Zresztą sama historia jego metamorfozy jest niezwykle ciekawa, bo kiedyś na przykład wyglądał tak, i tę retro wersję miałam nawet okazję macać kilka lat temu w berlińskim butiku Fun Factory. Teraz to prawie egzemplarz muzealny, praktycznie nie do zdobycia (może w jakichś sklepikach typu „dziura w ścianie”…). Pomimo kilku wersji pomiędzy tą na korbkę i G5, jedno się nie zmieniło: Paul od początku zaprojektowany był tak, aby mordką stymulować punkt G.

Wrażenia dotykowe

Patchy Paul G5 wyprodukowany został z mięsistego, pachnącego silikonu medycznego, który w przypadku tej konkretnej zabawki okazuje się dość… szorstki i ziarnisty. Dzięki temu skutecznie łapie kurz z otoczenia, ale i zapewnia mocniejsze tarcie niż na przykład ShareVibe, co w przypadku wibratora waginalnego niekoniecznie jest wadą. Mnie się podoba, ale ja ogólnie lubię, kiedy na zabawkach dużo się dzieje.

Uchwyt z pętelką to wygodne rozwiązanie, zwłaszcza dla tych, którzy lubią, gdy jest ślisko lub mokro – tak skonstruowana rączka zapobiega wyślizgiwaniu się zabawki z rąk. Patchy Paula G5 ładuje się, jak większość gadżetów Fun Factory, przez kabel USB dzięki ładowarce typu Click’n’Charge. Jeżeli ktoś pozostaje wierny marce, może całkiem serio mieć jedną ładowarkę do całej swojej kolekcji zabawek.

Uwaga: nie jest to gadżet przeznaczony do użytku analnego, ponieważ nie ma podstawy czy wypustek, które zapobiegłyby wchłonięciu akcesorium przez odbyt.

Patchy Paul G5 Fun Factory

W działaniu

Mój zestaw do sesji solo zazwyczaj składa się z co najmniej dwóch zabawek – wewnętrznej i łechtaczkowej. Do pierwszego użycia Patchy Paula G5 przygotowałam się w ten sam sposób: zielony stwór jako gwiazda sesji i jeden z mikrochłopaków z FUNtastic Set w roli pomocnika. Okazało się, że niepotrzebnie.

Patchy Paul G5 oferuje 12 modułów bardzo intensywnych, głębokich, trzepiących tyłkiem wibracji. Być może to punkt G, być może cała skomplikowana struktura clitoris, której odnogi znajdują się w głębi ciała, ale Patchy Paul G5 to dla mnie orgazm w 30 sekund. Za-każdym-razem. I to bez dotykania łechtaczki. No, po prostu nie da się z tym gadżetem dotrwać nawet do połowy filmu. I całkiem serio nie wiem, czy jest to zaleta. Oczywiście, nie zawsze jestem w nastroju na długą sesję, ale Paul niesie ze sobą ryzyko skrócenia czasu masturbacji do minimum. Jednak ten nowy typ ograzmu, który opisałabym jako głębszy i pochodzący nie wiadomo skąd, wart jest skrócenia czasu sesji, choćby dla samego doświadczenia. I mówi to osoba, która gadżetami erotycznymi spokojnie mogłaby wypełnić po brzegi całkiem sporą komodę. Być może Patchy Paul G5 jest nadzieją dla kobiet, które nigdy nie szczytowały?

Jako wibrator łechtaczkowy Patchy Paul G5 okazał się dla mnie zbyt mocny. Próby bezpośredniej stymulacji clitoris kończyły się raczej poirytowaniem niż przyjemnością. Podczas użytku wewnętrznego szczególnie doceniam to, że ten wibrator wygina śmiało ciało, więc zmiany pozycji nie wiążą się z bólem czy koniecznością wyjmowania gadżetu.

Wady? 

Projekt. Nie mam jednak na myśli samego wzoru, bo oczy i bo robaczek, ale to, że Patchy Paula trzeba dokładnie myć pod brodą. Ostatnia bruzda, ta pod wygięciem do stymulacji punktu G, skutecznie gromadzi wydzieliny ciała czy resztki lubrykantu. Na dobrą sprawę cała reszta „wad” zależy od indywidualnych upodobań – niektórym może nie spodobać się to, że Patchy Paul G5 jest całkiem długi (23 cm), a w najgrubszym miejscu ma średnicę ok. 4,5 cm. Inni zaś stwierdzą, że nie podoba im się gama kolorystyczna: cukierkowy róż, świeża zieleń czy witaminowy pomarańcz. A tym, których nie podnieca „to stworzenie” polecałabym Tigera G5 – gadżet równie mocny i też wyprofilowany specjalnie do strefy G (dostępny w kolorach fioletowym, turkusowym i czerwonym).

Podsumowując

Patchy Paul G5 dostarcza dokładnie to, co obiecuje: moc, giętkość i wygodny panel kontrolny, a także możliwość zablokowania guzików, co okazuje się przydatne na przykład podczas podróży. A nowo odkryty orgazm express sprawia, że jestem mu w stanie wybaczyć ten rozczulający wygląd.