Smacznie, smaczniej, czekoladowo! Masujące serduszko Lush

Smacznie, smaczniej, czekoladowo! Masujące serduszko Lush

Do drogerii Lush przyciągnęła mnie sama aranżacja wnętrza, zaś filozofia marki sprawiła, że zapragnęłam zostać dłużej i… wykupić cały asortyment. Nie uległam jednak temu impulsowi i póki co tylko jeden z produktów firmy wszedł do mojej sypialnianej kolekcji – Soft Coeur, czyli aromatyczne serduszko do masażu, polecane jako gadżet na Walentynki, miesiąc miodowy lub po prostu bez okazji. 

Kto nie uległby urokowi różnych preparatów myjących wyeksponowanych jako pozawijane w liście rolki? Kto oparłby się naturalnym maseczkom poukładanym na kruszonym lodzie w towarzystwie świeżych składników, z których zostały zrobione? Chyba tylko cud sprawił, że nie uległam zakupowemu szaleństwu. Zwłaszcza, że Lush to marka nie byle jaka, bo sieć bardzo skupia się na aspektach etycznych pozyskiwania swoich surowców, stara się minimalizować ilość odpadów, między innymi ograniczając pakowanie produktów, zaś wszystkie kosmetyki są wegetariańskie, a bardzo wiele z nich ma certyfikat „vegan”.

Czekoladki?
Tylko jeden z tych czekoladowych łakoci jest niejadalny…

Wchodząc do Lush, miałam wątpliwości, czy aby na pewno trafiłam do drogerii, a nie luksusowych delikatesów. To, jak stylizowane są poszczególne grupy produktów wprawia w sporą, na poły kulinarną, na poły kosmetyczną, konsternację – w końcu prezentowane są w towarzystwie świeżych owoców, plastrów miodu, kwiatów i przypraw. Niestety, zamiast robieniem zdjęć, zajęłam się wąchaniem, dotykaniem, wcieraniem, więc z wystrojem wnętrza musicie uwierzyć mi na słowo.

Kostki masujące przyciągnęły moją uwagę nie tylko dlatego, że bardzo miła ekspedientka, zachwalając je, zaprezentowała sposób użycia jednej z nich na mojej dłoni. To, że sprawdziłam produkt w działaniu, sprawiło, iż żałowałam wcześniejszych wahań co do serduszek CatchLife. Te od Lush są mimo wszystko nieco bardziej dekoracyjne. Po zapoznaniu się z całą gamą masujących mydełek, razem z Marianem postanowiliśmy nabyć niejadalny afrodyzjak – czekoladowe Soft Coeur.

Serduszko to głównie utwardzone masła kakaowe i shea, które topią się pod wpływem ciepła dłoni lub masowanej części ciała, pozostawiając na skórze cienką warstwę filmu, umożliwiającą odpowiedni poślizg. Prawie nie sposób „przedawkować” tego olejku, jak to zazwyczaj zdarza mi się w przypadku płynnych kosmetyków do masażu. O tym, jak bezpiecznie i przyjemnie masować się we dwoje, pisałam tutaj.

DSCN3019

Po dwóch masażach serduszko prawie nie zmieniło swojego rozmiaru, jest więc bardzo wydajne i zdecydowanie warte swojej ceny (około 8 euro). Dodatkowo, masła w nim zawarte przyjemnie natłuszczają i uelastyczniają skórę, więc po masażu nie biegnę pod prysznic, żeby pozbyć się warstwy kosmetyku, bo ma takie same właściwości, co balsam do ciała. Opakowanie kosmetyku, a z półki w drogerii wzięłam wybrane, „gołe” serduszko, tylko potwierdziło postulaty marki o ograniczaniu zbędnych opakowań – ekspedientka wrzuciła je do papierowej torebki, którą następnie zakleiła metką z właściwościami produktu:

DSCN2979

To z pewnością nie mój ostatni zakup w tej sieci, niestety – nie mają jeszcze swoich sklepów franczyzowych w Polsce i chyba nie zanosi się na to, by chcieli inwestować w rynek środkowoeuropejski. Za to na kosmetyczne łowy możemy wybrać się do sąsiadów – Czech lub Niemiec, ewentualnie wstąpić do jednego z punktów przy okazji zwiedzania innych krajów.

Komentarze zamknięte.
  1. Karolina Maria Nieweglowska

    16 września 2013 at 11:53

    A propos braku sklepów Lusha w Polsce – są dobre alternatywy! W Warszawie w Arkadii w Stendersie (pewnie mają więcej sklepów niż tylko tam, nie chce mi się googlować :P) mają masła da masażu z naturalnych składników. To które kupiłam jest z kakao i ma bardzo fajny, prosty skład: Theobroma Cacao (Cocoa) Butter, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Mangifera Indica (Mango) Butter, Theobroma Cacao (Cocoa)Powder, Tocopheryl Acetate, Parfum (Fragrance). Koniec. Nawet lepiej niż to z Lusha.

    • Nat

      16 września 2013 at 12:47

      Dzięki za tę wskazówkę, bo wcześniej o Stenders nie słyszałam – zapoznam się z chęcią :)