Lelo Sona Cruise | Nowy rodzaj stymulacji? | Recenzja

Lelo Sona Cruise | Nowy rodzaj stymulacji? | Recenzja

Gadżety wibrujące, gadżety oscylujące, gadżety ssące, gadżety pulsujące, a teraz jeszcze gadżety soniczne. Przyznaję, wesołe jest życie testerki gadżetów erotycznych.

Kiedy marka Lelo ogłosiła, że wprowadza do swojej oferty dwa stymulatory soniczne, byłam przekonana, że na rynek trafią kolejne akcesoria ssące, które staną na półkach obok Womanizera i Satisfyera – w końcu obydwa modele Sony wizualnie przypominają gadżety tych marek. To, jak pisano o nowych produktach, wcale nie ułatwiało sprawy.

Gdyby na samym początku ktoś mi powiedział, że Sona oferuje doznania podobne do tych, których doświadcza się, stojąc przed głośnikiem na imprezie lub koncercie, kiedy fale dźwiękowe zdają się przenikać i rozwibrowywać całe ciało, żebym spróbowała przypomnieć sobie, jak to jest prawie dochodzić pod wpływem płynącej z tych głośników muzyki, a następnie wyobraziła sobie to uczucie, tylko w mikroskali, w postaci fali skierowanej wyłącznie na moją łechtaczkę, to przyznam, że byłabym zdecydowanie bardziej podekscytowana. A tak, w wyniku bardzo enigmatycznych opisów, podchodziłam do koncepcji nowych zabawek ostrożnie, nie za bardzo rozumiejąc, jak drgająca wewnątrz gadżetu membrana ma się do sloganu clitorally mindblowing (w bardzo wolnym tłumaczeniu: mózg łechtaczki rozjebany rozwalony). Chociaż może Lelo nie chciało zbyt dużo obiecywać, by potem nie dostarczyć? Tu mogę wyłącznie spekulować.

Co więc robi Sona? Otóż Sona, jak już zapowiedziałam wcześniej, nie ssie łechtaczki, a uderza w nią soniczną (gonioną przez wiatr i spienioną) falą. Kiedy dysza gadżetu okala łechtaczkę, Sona, zamiast zasysać powietrze, przenosi drgania wewnętrznej membrany na clitoris, co przypomina delikatne tapnięcia wykonywane w szybkim tempie, ale wykonywane czymś nienamacalnym. I jest to zdecydowanie nowe, na dodatek bardzo interesujące doznanie.

Orgazm w 2 sekundy czy w 2 minuty?

Do dziś mówi się, że skuteczność Womanizera stała się też jego przekleństwem – w końcu wiele osób doświadczyło dzięki niemu pierwszego w życiu orgazmu, jeszcze więcej szczytowało już w kilka sekund po uruchomieniu zabawki. Ja sama sięgam po ten gadżet, kiedy mam ochotę na superszybkie i superpewne szczytowanie. Nie dziwię się jednak tym osobom, które deklarowały, że niekoniecznie lubią masturbować się w ten sposób, bo Womanizer zbyt szybko zabiera je w podróż od zera do setki, nie zostawiając miejsca na oczekiwanie i nadbudowywanie rozkoszy.

Nie ukrywam, obawiałam się, że tak samo będzie z Soną – bum, bum i już, pozamiatane. Byłam jednak w błędzie. Technologia spokojnie pozwala na kilkuminutową stymulację, która łagodnie przeprowadza przez wszystkie fazy prowadzące do szczytowania – nawet od „zera”, czyli absolutnego braku podniecenia. Na dodatek wygodny panel pozwala zmieniać tryby stymulacji (jest ich 8), a także ich intensywność, więc w dowolnym momencie można zwolnić lub przyspieszyć.

Zauważyłam przy tym, że używanie Sony znacznie podkręca wrażliwość mojej łechtaczki. Do tego stopnia, że po pierwszym orgazmie nie jestem w stanie używać tego stymulatora kilka razy pod rząd i muszę zrobić sobie od niego przerwę. Przy kolejnych próbach bezwiednie drżą mi uda, a postawa mojej wulwy to: „E, ja już podziękuję”, ewentualnie: „Łe, dotknęłomniecoś, zabierz to!”. Co ciekawe, wówczas zdecydowanie szybciej doświadczam orgazmu podczas stymulacji clitoris od wewnątrz (ostatnio moim ulubionym i najskuteczniejszym gadżetem do masażu wewnętrznego jest L’amourose Prism VII), kiedy czuję, że clitoris ma ochotę na więcej, ale może nie bezpośrednio „w twarz”. Być może ma to związek z tym, że Sona ma docierać do aż 75% powierzchni łechtaczki – bo przypominam, że clitoris to nie jakiś tam mały guziczek, a wierzchołek góry lodowej, której największa część znajduje się wewnątrz ciała – a ta, kiedy jest pobudzona, staje się zdecydowanie bardziej responsywna.

Cruise, czyli co? 

Do moich rąk (i majtek) trafił wyłącznie egzemplarz Sony Cruise. Cruise to technologia, która zapobiega „zacinaniu” się gadżetu, kiedy coś znajdzie się zbyt blisko wewnętrznej membrany, co może mieć miejsce w przypadku klasycznego modelu. Z tego powodu podczas użytkowania Sona Cruise ma około 20% mocy w zapasie, co oznacza to, że stymulacja nie zatrzyma się podczas zbyt intensywnego dociskania gadżetu do łechtaczki – wprost przeciwnie – zwiększy się.

Zauważyłam, że Sona Cruise ma tendencje do zwiększania mocy (podkreślam, że nie utrzymywania jej na stałym poziomie), kiedy coś (łechtaczka lub palec) zajdzie się w pobliżu wewnętrznej membrany. W efekcie stymulacja staje się intensywniejsza, co – przyznam szczerze – nie do końca mi odpowiada. Sama moc startowa Sony to już dosyć wysokie obroty, których zwiększanie bez mojego udziału i woli jest dla mojej łechtaczki zwyczajnie nieprzyjemne. Z tego powodu w wielu sytuacjach, zamiast dociskać gadżet do ciała, dbam o to, aby delikatnie lewitował nad clitoris, co pomaga mi panować nad sytuacją. Przyznaję tym samym, że znalazłam się w przedziwnej sytuacji – zdecydowanie wolałabym mieć w swoim arsenale tańszy model, czyli po prostu Sonę – bez technologii Cruise.

Nie oznacza to jednak, że nie potrafię wyobrazić sobie, kto na tym rozwiązaniu by skorzystał. Ktoś kto lubi bardzo, bardzo, bardzo intensywną stymulację clitoris? Jasne! Osoby czerpiące satysfakcję z wymuszanych orgazmów? Lelo, zamknij się i weź ich pieniądze!

Skoro już o pieniądzach mowa… 

Wprowadzanie na rynek gadżetu z nową technologią stymulacji zawsze wiąże się z ryzykiem. Przecież może okazać się, że zabawka to jeden wielki niewypał, bo działa na bardzo małą grupkę ciał. Wydaje mi się, że właśnie z tego powodu zarówno Sona, jak i Sona Cruise wciąż objęte są rabatem z okazji premiery – w końcu łatwiej przeboleć coś, co kupiło się okazyjnie. Na tę chwilę Sona kosztuje 69 euro (po zakończeniu promocji cena wzrośnie do 149 euro), zaś model Cruise – 99 euro (179 euro po promocji). Jeżeli więc ktoś ma ochotę wypróbować na swoim ciele stymulację soniczną, teraz jest najlepszy moment, aby to zrobić i zainwestować w rozbudowywanie palety erotycznych doznań. Zatem używaj rozsądnie, osiągnij orgazm*. Albo po prostu używaj, jak chcesz i przeżyj coś nowego.

*Fragment instrukcji użytkowania obublikowanej na stronie Lelo. 

***

Lubisz moje recenzje i chcesz mi powiedzieć, jak bardzo? No to…