Na jednej z ulic Amsterdamu uśmiechnął się do mnie Kot z Cheshire, choć przysięgam, że trzymałam się z dala od Mistycznych Grzybków, którymi próbowały mnie kusić tutejsze smartshopy. Stał sobie na wystawie sex-shopu i zaintrygował mnie na tyle, bym weszła do środka, choć zazwyczaj unikam salonów pełnych protez członków, hiszpańskich much i gadżetów „osiemnastkowych”. Tym razem warto było przełamać się, bo moim oczom ukazała się ta oto kolekcja:
Przygody Alicji darzę uwielbieniem, a książkowe wydanie Alicji w Krainie Czarów i Alicji po drugiej stronie lustra jest jednym z tych, które przeprowadzało się ze mną niezliczoną ilość razy, a dostałam je lata temu jako… prezent pożegnalny. Opowieść o Krainie Czarów czyta się inaczej, będąc dzieckiem i inaczej, gdy już ma się za sobą proces dojrzewania. A już zupełnie inaczej, gdy obejrzy się porno-musical, o którym pisałam tutaj.
Dlatego nikogo nie powinno dziwić, że zapragnęłam, by choć jeden z egzemplarzy z kolekcji Doc Johnson znalazł się w mojej bawialni. W serii amerykańskiego producenta znalazły się: miniwibratory, pierścienie na penisa, lubrykanty oraz… witaminowy suplement diety. Moją uwagę zwróciły zwłaszcza te pierwsze, choć nie wykluczam zaopatrzenia się także w pierścień. Wszystkie zabawki inspirowane są postaciami lub przedmiotami z utworu Lewisa Carrolla oraz przeznaczone do różnych typów stymulacji. Gąsienica i grzybek wyprofilowane zostały tak, by trafiać prosto w punkt G, Biały Królik oraz Królowa Kier najlepiej sprawdzą się jako stymulatory łechtaczki, zaś najbardziej finezyjny Kot z Cheshire to według mnie zabawka typowo pochwowa. Choć producent ponazywał gadżety po swojemu, każdy, kto choć raz zetknął się z Alicją będzie kojarzył je z pierwowzorami, dużo bardziej swojskimi niż „Pleasurepillar” czy „The White Wabbit”.
Każdy z egzemplarzy wykonany jest z bezpiecznego, przyjemnie pachnącego silikonu, a tych, którzy do wanny wolą zabierać nieco inne zabawki niż gumowa kaczuszka, ucieszy informacja, że są również wodoodporne. Wyposażone w 10 modułów wibracji sprawią radość zarówno wielbicielkom słabszych, jak i mocniejszych wrażeń.
Piękny design jakoś wynagradza mi fakt, że wszystkie wibratory są na baterie (wymagają jednego akumulatorka AA).
Gdy już wymacałam wszystkie zabawki z kolekcji i byłam gotowa wymaszerować ze sklepu z kotem, przyszła pora zmierzyć się z rzeczywistością i rzucić okiem na metkę z ceną. 40 euro… Cóż, zawsze mogło być gorzej. Postanowiłam jednak wstrzymać się i porównać ceny u sprzedawców w sieci. Amazon okazał się łaskawszy dla mojego portfela – 21 dolarów plus koszty przesyłki. Opcja 3 gadżetów z serii z darmową dostawą za 65 dolarów też były kuszące.
Mogłam mieć piękną pamiątkę z podróży, ale rozsądek i chęć oszczędzania wzięły górę. Teraz pozostaje mi tylko czekać i… podziwiać obrazki.
A ty? Którą zabawkę przygarnęłabyś najchętniej?
[wszystkie grafiki pochodzą ze strony producenta]
Komentarze zamknięte.
Aga
3 września 2015 at 14:21Można je jeszcze gdzieś dostać? Zamówiłaś w końcu? Fajne? Link już nie działa. :(
Manna
2 lipca 2015 at 14:36Co wybrać grzyba czy gąsiennicę?
Nat
2 lipca 2015 at 18:06Gąsienica najlepsza do punktu G! :)
Manna
3 lipca 2015 at 18:02Dobra, zamówiłam dzis robala. Zobaczymy co się wydarzy :)