Kim jest kopulant?

Kim jest kopulant?

Okazało się, ze nie tylko ja, ale i kilka moich koleżanek ma problem z określeniem osoby, z którą nie tworzy się związku, ale uprawia seks na wyłączność. Dlatego na potrzeby własne i osób w podobnej sytuacji ukułam termin: kopulant/ka.

Bo jak nazwać kogoś, kto nie jest (i może nigdy nie będzie) twoim życiowym partnerem, ale oboje macie świadomość, ze nikim innym nie spotykacie się na seks? Umówmy się, wchodzenie w relacje międzyludzkie nie jest proste, więc jak już się trafi, to trzeba to ziarno dzióbać. A chyba nie ma na chwilę obecną dobrego określenia na taki układ. Jasne, trudno czasem uchwycić moment, w którym zaczyna się właściwy związek (a parę związków znałam, co od łożkowania się zaczęły, w tym mój własny) i może już należałoby mieć poczucie zobowiązania wobec drugiej strony. Czasami trzeba się jednak dogadać, a czasem wszystko przechodzi naturalnie przez kolejne fazy. Rozbieżność interesów zaś występuje wtedy, gdy jedna strona chce wielkiej szalonej miłości po grób i wspólnych rosołów w niedzielę, a druga tylko kopulanctwa. Niech w zapomnienie odejdą przyjaciele z benefitami. Można przecież jednym słowem, oddającym esencję całej operacji!

Sama wiem, jak trudno jest o dobrego kochanka, więc nikogo chyba nie dziwi fakt, że niektórych lubię sobie zatrzymać na dłużej. Wspomniałam przecież, że budowanie związków jako takich jest zwyczajnie trudne. Dlatego później zdarzają mi się sytuacje, które mogą komuś nawet nie przychodzić do głowy, na przykład bycie zaproszoną na pierwsza randkę po trzech wspólnych nocach.

Słyszałam kiedyś plotki, ze dzieciaki grają w tę grę odwrotnie i przed pierwszym seksem muszą odbębnić trzy grzeczniejsze spotkania, bynajmniej nie polegające na zdzieraniu z siebie odzieży. Pamiętam sytuację, gdy taki właśnie kopulant któregoś dnia zjawił się w mych progach z nieco inną intencją niż wiadoma. Poszukiwał bliskości, ciepła, intymności. Możecie sobie teraz wyobrazić, że ja byłam tym panem ze zdjęcia (bo naprawdę myślałam, że dostanę trochę więcej akcji niż przytulanie, o naiwna):

Podobno wszystko, co w relacjach romantycznych zachodzi, jest kwestią zobowiązania. Relacja kopulancka zobowiązuje do zabezpieczania się, uważania na przejściach dla pieszych i dbania o zdrowie. Nie zobowiązuje zaś do wysłuchiwania opowieści o apodyktycznym ojcu, czy zabieraniu kogokolwiek w fajne miejsca i organizowania mu czasu. Co nie oznacza, że nie można pograć i w ten sposób, symulując związek bez związku (pakiet dla seryjnych monogamistów). Jeżeli jednak kopulanta z prawdziwego zdarzenia zapytać, czy z kimś się spotyka, odpowie pewnie, że nie. Bo spotykanie się to brunche, kawki i kino, a tu chodzi tylko o seks. Fajny seks.

W języku angielskim istnieje ładna formuła na taki typ relacji: we’re not exclusive. Problem mógłby leżeć na przykład w tym, jak taką osobę przedstawić w towarzystwie (biorąc pod uwagę, że oboje są ciekawi swoich kręgów znajomych). Wciąż niewielu ludzi potrafi przyznać się przed innymi czy samymi sobą, że tylko ze sobą sypiają, bez dyrdymał typu wyznaczanie daty ślubu. Cóż, czasem seks nie znaczy więcej niż to, czym jest – przyjemną zabawą ludzi, którzy wchodzą do tej piaskownicy. Nawet jeden film powstał w Ameryce wokół tematu, ale – jak każda komedia romantyczna – musiał skończyć się tym, że bohaterowie zrozumieli, iż bez siebie dłużej żyć nie mogą. Na końcu przecież musi przyjść miłość.

Prawda jest taka, że większość znanych mi kopulanckich, nawet jak pojawia się razem w różnych miejscach, obmacuje się tylko wtedy, kiedy nikt nie widzi. Ich więzi erotyczne zdają się bardziej… dyskretne, co pozwala uniknąć niezręcznych sytuacji i pytających spojrzeń. Niestety, jest pewien haczyk, który dotyczy samej tylko sypialni. Dobrodziejka oksytocyna, każąca przywiązywać się do dawcy niezłych orgazmów. Takie jest ryzyko podobnych zabaw. Zawsze ktoś może przywiązać się mocniej.

Kiedyś, siedząc w dziewczyńskim gronie przy winie i niezdrowych przekąskach, zostałam zapytana, kim właściwie jest facet, który się koło mnie kreci. Był jednym z długoterminowych kochanków, jednym z tych, którymi nie trzeba zajmować się, gdy są chorzy, ani tego samego się od nich nie wymaga. Koleżanki chciały usłyszeć detale typu gdzie była pierwsza randka i po ilu poszliśmy ze sobą do łóżka. Wyznałam wówczas, że my tylko ze sobą sypiamy, żadnych randek nie było. Wtedy też okazało się, że większość z zebranych ma taką relację na swoim koncie. Od tego momentu posiadanie kopulanta przestało być pilnie strzeżoną tajemnicą.

I nie jest to przedmiotowe traktowanie mężczyzn. W końcu sama bywam czyjąś kopulantką.

Komentarze zamknięte.
  1. kastrat

    8 marca 2015 at 18:01

    O nie! Byłem kopulantem a potem to wszystko zepsułem! Teraz już wiem że to moja wina (no i tej przebrzydłej oksytocyny.

  2. dessum

    30 września 2012 at 14:16

    nie chciały usidlać… tylko musiały mi kilka razy odpowiadać na pytanie, dlaczego nie chcą… bo aż się wierzyć nie chciało… stereotypy wiecznie żywe…

  3. agata

    28 września 2012 at 12:27

    Ja tak tylko wspomnę , że Justin w tym filmie…….nie robił roboty ;’)

  4. Nat

    28 września 2012 at 01:05

    I proszę – nie chciały usidlać?

  5. dessum

    27 września 2012 at 09:02

    bo to Polska właśnie… sam przez kilka lat wszedłem w parę tego typu relacji, na początku lekko zaniepokojony tym, czy Ona czasami nie będzie zaraz wprost lub podchodami jakimiś… ale nie, było tylko „to wpadnij na herbatkę/drinka/cokolwiek” i wiedziałem, że oczekuje ode mnie dobrego seksu… a rano obudzić się chce już sama w mieszkaniu…za pierwszym razem pomyślałem: wow, podchodzi do tego jak facet… ale szybko ogarnąłem, że to był tylko debilny stereotyp… nie ma tu podziału na płeć… i wsród jednych i drugich są „przytulańcy” i kopulantki/kopulanci… a nazwa sama w sobie ciekawa :)