O udupianiu facetów

O udupianiu facetów

To, co niektóre kobiety fundują swoim podnóżkom partnerom to już nawet nie pieszczotliwa gombrowiczowska „pupa”, a zwyczajne udupianie.

Stoję sobie w przymierzalni w sklepie z ciuchami dla płci obojga. Kabinę obok mojej zajmuje para i bynajmniej nie po to, by sobie w niej poświntuszyć czy popokazywać to i owo, ale by kupić mężczyźnie odzież. „Chyba śnisz, że pozwolę ci to kupić” – dobiega mych uszu głos kobiecy. „Ale dlaczego, przecież fajne jest…” – oponuje głos męski. „Wiesz co, ja już mam dość. Zaraz pójdziemy do domu!” – syczy kobiecy. Wychodzą zza kotarki, a w dużym lustrze w korytarzu widzę ich odbicie. Ona ubrana co najwyżej przeciętnie, więc domyślam się, że stylistką nie jest, on też strojem się nie wyróżnia – we dwoje nie stanowią przykładu żurnalowej pary. Ale własny brak gustu nie przeszkadza kobietom sterować garderobami facetów, a wielu z nich patrzy na swe odzieżowe dominy jak na wyrocznie stylu, choć w większości przypadków jest to kompletnie bezpodstawne. W najbardziej ekstremalnych przypadkach sama kobieta rusza na ciuchowe łowy i kompletuje miśkowi garderobę. Wniosek jest prosty: mężczyźni po prostu nie mają prawa nosić tego, co im się podoba. Oni mają podobać się wyłącznie swoim partnerkom, których wyczucie stylu i tak kształtuje średnio zamożna ulica. A niechby tylko on odważył się zwrócić jej uwagę, że któryś z jej ciuchów nie prezentuje się zbyt korzystnie, rozpętałoby się prawdziwe piekło. I to jest tak zwane udupienie modowe.

Jako licealistka, a później studentka, przez ponad pięć lat dorabiałam w gastronomii. Tam odkryłam, że niektóre kobiety nie tylko w domach sterują rodzinnym programem żywienia, ale też mają tendencje do przenoszenia tych nawyków do knajp. Wtedy, jeszcze przed złożeniem zamówienia, zaczyna się jazda: „Nie zamawiaj naleśników, te mogę ci zrobić w domu!”, „Nie, to jest z cebulą, nie będzie ci smakować”, „Z ryżem sobie zamów, frytki są za tłuste”, „Grzyby? Nie bierz, pewnie mają ze skupu robaczywe” i tak dalej. W konsekwencji misiek nawet nie przegląda karty w restauracji, bo partnerka i tak wie lepiej, co powinien zjeść i w jakiej ilości. Później misiek ewentualnie robi za śmietnik i dojada po wszystkich, a na koniec partnerka wyżera mu pół deseru, bo kradzione nie tuczy. I to jest udupienie żywieniowe.

Kolejne przedziwne zjawisko mogłam zaobserwować, spotykając się ze sparowanymi znajomymi. Umawiamy się zazwyczaj na mieście, by nadrobić towarzyskie zaległości, porozmawiać sobie swobodnie, napić się wina czy pogrzebać pałeczkami w sushi i, naturalną koleją rzeczy, czasem sobie nawzajem docinamy. Schemat był zawsze taki: ja mogę dociąć jej, ona miśkowi, misiek mi, ale niechby tylko on spróbował zażartować z niej… Uch, kobiety są specjalistkami karcenia wzrokiem. Stosują to „ostrzegawcze spojrzenie”, które jasno sygnalizuje, że ukochany przegiął i w domu czeka go długa rozmowa, karny jeżyk i brak seksu przez najbliższe dwa tygodnie. Reakcja faceta jest zazwyczaj taka, że milknie, wraca do grzebania w swoich wodorostach na talerzu, a rozmowa toczy się już tylko między niewiastami. W takich przypadkach mówimy o udupieniu wzrokowym.

Ale to jeszcze nic. Najlepsze zawodniczki wynalazły genialny sposób na przywrócenie faceta do porządku, gdy na przykład czują się zaniedbywane, niekochane, szukają usprawiedliwienia dla sejsmografu własnych nastrojów i cierpią na deficyt miśkowej uwagi – schizę ciążową. Do przeprowadzenia tylko w związkach, w których seks występuje, niezależnie od stosowanej metody antykoncepcji, bo w końcu żadna z nich nie daje stuprocentowej pewności. Żeby osiągnąć swój cel, czyli ukarać faceta, zatrzymać go i zdobyć więcej atencji, kobieta przy nim kupuje test ciążowy lub zostawia go na widoku, tak, żeby misiek wiedział, że coś się kroi. Najbardziej wyrafinowane dziewczyny podobno kupują już wykonane testy z pozytywnym wynikiem lub zaopatrują się w takie, które niezależnie od okoliczności pokażą dwie kreski. Takie straszenie „dzieciątkiem” to nic innego, jak udupienie ciążowe.

Nie da się również ukryć, że z lubością zaglądamy innym do portfeli, a już z największą skrupulatnością zarządzają portfelami swoich facetów niektóre babki. Podnoszą larum, gdy ten chce mieć własne oszczędności lub za swoje pieniądze kupić sobie nową torebkę lub gadżet, wychodzi na whisky z kolegami lub wydaje majątek na karnet do klubu fitness. Dialogi w stylu: „Tyle wydałeś na tę kurtkę, a żałujesz na wspólne wyjście wieczorem!” są w takich parach na porządku dziennym. A niech tylko wyda się, że misiek ma jakieś zaskórniaki, o których partnerka nie wiedziała! Oczywiście, wszelkie wątpliwości znikają, gdy facet chce wydawać swoje pieniądze na nią – wtedy nic nie jest zbyt drogie, zbędne czy niewystarczająco wspólne. Tak właśnie wygląda udupienie finansowe.

Sama czasami dziwię się, jak ci sukcesywnie udupiani faceci mogą w ogóle patrzeć w lustro. Nie wiem też, kto uczy kobiety przeprowadzania tego codziennego misterium kastracji, wychowywania i kto wmawia im, że muszą do tego stopnia troszczyć się o dobro swoich partnerów, by w końcu im je odebrać? I, nawiązując do pytania Pauliny Młynarskiej z Kalendarzyka niemałżeńskiego: jak, będąc taką udupiającą kobietą, można z sypiać z facetem, którego traktuje się jak kilkulatka?!

[grafika wpisu via]

Komentarze zamknięte.
  1. Lamalamy

    9 października 2013 at 11:15

    Bewu, ten artykuł omawia konkretne przypadki, więc Twój komentarz jest bez sensu…

  2. BeWu

    22 września 2013 at 04:22

    A to tylko kobiety „upupiają” swoich facetów? Mężczyźni robią to samo tylko, widocznie, jest to bardziej akceptowane społecznie. Bo przecież kobieta może być uległa, za to mężczyzna w takiej samej sytuacji już jest postrzegany jako sierota boża. Ja akurat w swoim towarzystwie dużo częściej niż typowych pantoflarzy spotykam koleżanki kompletnie sterroryzowane przez swoich partnerów. I, tak samo, panowie potrafią stosować wszystkie sposoby udupienia (poza ciążowym, co oczywiste).

    • and

      2 listopada 2013 at 15:16

      Dokładnie!

  3. baluccio

    19 września 2013 at 11:26

    Eeee, no Łukaszu powiem Ci, że to trochę bez sensu, co piszesz, bo z tego by wynikało, że jak facet jest udupiany, to znaczy, że mu się należy, bo coś tam. A to jest często tak, że po prostu trafia na taką sobie kobietę kastracyjną i albo postawi jakieś granice i powie: „Nie, nie mam ochoty na paszteciki!” albo „Tak, chcę właśnie takie skarpetki!” albo siedzi cicho i powoli mu się odechciewa czegokolwiek. Zatem to nie jest tak, że te kobiety to potwory, a faceci to ich ofiary, a raczej chodzi o jakąś związkową asertywność i nie danie sobie wejść na głowę. To nie ma nic wspólnego z brakiem miłości, byciem dobrym, złym itede.

  4. Łukasz

    19 września 2013 at 09:53

    Jedną z moich ulubionych maksym jest: Każdy ma to, na co sobie zasłużył.

    Nikt nikogo na siłę w związku nie trzyma. To tak jak „pije, bije, ale ja i tak go kocham”. Jeszcze raz powtórzę. Każdy ma to na co sobie zasłużył. Ni mniej, ni więcej.

    • Nat

      19 września 2013 at 10:16

      Czyli co? Taki udupiony trzyma się kobiety, bo tak mu mimo wszystko wygodnie?

    • buratchekMaciej

      23 października 2013 at 11:16

      Niestety tak jest. Przez takie „eh, nie mam już jaj, ale dostaję jedzenie i seks to mi tak wygodnie” udupienie straciłem dobry kontakt z kuzynem, bo wolał nie iść na piwo/bilard/rzutki, unikając w ten sposób gadania przez tydzień jaki to on niedobry i sex-postu. Nie rozumiem takiego zachowania, i nie zrozumiem. Związek powinien rozwijać, a nie zatrzymywać.

    • Nat

      23 października 2013 at 14:00

      Ostatnie zdanie: amen!

    • saunterererer

      1 stycznia 2014 at 18:24