W życiu (i w seksie) oryginalność nie istnieje

W życiu (i w seksie) oryginalność nie istnieje

I w myśleniu o seksualności też nie. Pruderyjna czy wyzwolona? Bez znaczenia. Dlaczego? Bo i tak jesteśmy złożeniem cech i przekonań maksymalnie pięciu osób, z którymi stykamy się najczęściej.

To koncepcja Jim Rohna – filozofa biznesu, który stwierdził: Jesteśmy wypadkową pięciorga ludzi, z którymi spędzamy najwięcej czasu, brutalnie sprowadzając na ziemię tych, którzy chcieliby uważać się za największe w świecie indywidualności. Bo kształtują nas ci, z którymi spędzamy najwięcej czasu – to szalenie upraszczające, prawda? Dajmy na to, że mamy obydwoje rodziców, do tego dołożymy jeszcze partnera, koleżankę z biura i najlepszego przyjaciela – bum! i stwarzamy się? Niestety, proces jest nieco bardziej skomplikowany, bo w momencie, kiedy zyskujemy jako-taką niezależność poglądów, dochodzi tu jeszcze jeden faktor: nasz wybór. W pewnym momencie sami jesteśmy w stanie wybrać, kto będzie na nas wypływał, dopuszczając ich nieco bliżej niż innych.

Każdy chyba zna to uczucie, gdy spotkawszy parę, nie może oprzeć się wrażeniu, że ma do czynienia ze zroślakami: ubierają się podobnie, mówią tak samo i mają wspólny pęcherz moczowy. I wtedy modli się, by nie skończyć, jak oni. Pozbawić się własnej odrębności? Za żadne skarby! W przypadku niektórych okazuje się jednak, że tylko w teorii.

Na studiach mieszkałam między innymi z facetem, który żył w związku na odległość. Gdy wreszcie odwiedziła nas jego partnerka, mój współlokator nagle podzielił się na dwoje. Okazało się bowiem, że ma swój żeński odpowiednik. Pomyślałam wtedy, że może jedno z nich ma na tyle dominującą osobowość, że zwyczajnie odpowiada za protokół zachowania. Jakiś czas później przyłapałam własnego eks na mówieniu moimi słowami i w taki sam, jak ja sposób. Niedawno zaś miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu, podczas którego kilkoro znajomych wieszało psy na jednej osobie, bo programowo postanowili jej nie lubić, nawet nie spędziwszy z nią czasu, i dzięki temu gremialnemu hejtowi wreszcie uświadomiłam sobie, jak bardzo zasadne jest twierdzenie Rohna.

Być może z tym pięciorgiem to sprawa umowna, bo chyba nawet nie o liczbę tu chodzi, ale o przerób czasowy. Zastanów się więc, obok kogo najczęściej przebywasz: kogoś, kto widzi rzeczywistość wyłącznie w ciemnych barwach, a może kogoś, kto ma tendencje do rozstawiania innych po kątach? Jak te osoby wpływają na twoje postępowanie, gdy znikają już z pola widzenia? Nasze drobne dziwactwa i nawyki nie pojawiają się znikąd – zwyczajnie powtarzamy czyjeś zachowania – te pozytywne i negatywne. Czasem chcielibyśmy z tym walczyć, ale potęga powtórzeń jest naprawdę ogromna i – paradoksalnie – imitowanie jest najłatwiejsze niż działanie samodzielne. Ale mam też dobrą wiadomość: sami wpływamy na to, kogo zapraszamy do najbliższego otoczenia.

Tyle o zachowaniach, ale cóż to ma wspólnego z seksualnością? Koncepcja Jima Rohna idealnie pasuje również do niej. Najbliżsi ludzie bez wątpienia kształtują to, jak postrzegamy tę sferę życia i w dużej mierze to od nich zależy, w jak ciężki wyposażą nas bagaż. Bo to my, niosąc go, wpływamy na nasze późniejsze relacje. Wierzę w „zaraźliwość” poglądów i postaw i w to, jak wiele ma swój początek w domu. Gdy opiekunowie tabuizują seks, udając, że ich w ogóle nie dotyczył, bo potomka znaleźli w kapuście, ich dziecięciu rozmowa z przyszłymi partner(k)ami, zwłaszcza na początku życia seksualnego, również będzie przychodziła z trudem. Dziewczyna, która przebywa w gronie koleżanek – specjalistek od uwodzenia i fellatio, największą przyjemność czerpiących z podobania się, nie zaś skupionych na własnych potrzebach – po pewnym czasie może uznać seks za przereklamowany, wiążący się co najwyżej z neutralnymi doznaniami. Potem pojawiają się nieco bardziej stałe związki oraz partnerzy/partnerki ze swoimi „seksualnymi zapleczami” i w sypialni doskonale widzimy odbicie tego, co każde z nas wyniosło z domu. Spotkawszy partnera, który nie będzie chciał rozmawiać o seksie, ale go uprawiać, po pewnym czasie możemy skończyć, komentując dział „seks” na babskich portalach: „o TYM się nie gada, tylko się TO robi”.

Dlatego czasem trzeba mieć w sobie odwagę, by przeciwstawić się takiemu formowaniu, zwłaszcza gdy dostrzegamy w sobie kształt i podobieństwo do tych, którymi niekoniecznie chcielibyśmy być. Sama wolę otaczać się pozytywnymi ludźmi, pełnymi pasji i otwartymi. Innym zabraniam wstępu do mojego kręgu.

Warto więc poświęcić pięć minut na zastanowienie się, jak z tą seksualnością było w najbliższym otoczeniu, gdzie poszukiwaliśmy informacji, po jakie sięgaliśmy źródła. Postawy wyniesione z domu nie tylko wpływają na jakość naszego życia seksualnego, odbijają się też w tym, co później wypuszczamy w świat, na przykład wychowując własne dzieci (albo blogując).

Chyba teraz już nikt nie ma wątpliwości, dlaczego rodzice tak wielką wagę przywiązywali do tego, kim byli nasi szkolni i pozaszkolni przyjaciele? Gorzej dla nich, gdy dobierając nam towarzystwo, nie mieli racji

[grafika wpisu via]

Komentarze zamknięte.
  1. nowikaa

    2 września 2013 at 15:18

    Ciekawa teoria, coś w tym jest.