Uwaga, nadeszła era pop feminizmu!

Uwaga, nadeszła era pop feminizmu!

Czy feminizm to krótkie, brokatowe sukienki, piętnastocentymetrowe szpilki, czy manify i zapuszczanie włosów pod pachami? Oto disclaimer: feminizm to możliwość założenia mini oraz chodzenia, gdzie się chce, z takim czy innym tworem fryzjerstwa intymnego pod pachą i między nogami. 

Feminizmy mieliśmy różne – pierwsza fala, którą dzisiaj pojmuje się jak odkrycie, że ziemia nie jest płaska i nie podtrzymują jej dwa żółwie – akceptujemy, ale nie ekscytujemy się nią zbytnio, bo druga i trzecia fala są dużo bardziej soczyste. A już najbardziej soczyście robi się dzisiaj, gdyż najnowsza książka Laury Bates Everyday Sexism traktowana jest jako zapowiedź czwartej fali feminizmu, zaś gwiazdy muzyki deklarują pro-kobiecy światopogląd, fundując nam, śmiertelnym, kolejne zjawisko – pop feminizm (termin po raz pierwszy użyty w TIME). I dzisiaj będzie właśnie o nim.

Feministyczny coming out takich gwiazd, jak Beyoncé czy Miley Cyrus u wielu wywołał ironiczny uśmiech. Uśmiechały się również zadeklarowane feministki, sarkając, że ktoś kto musi rozebrać się, by zarabiać w branży tyle, co jej partner (Beyoncé), lub rozebrać się i dodać do tego niezły twerk (Miley), nie może być feministką. Bulwersowały się, że gdyby wyżej wymienione piosenkarki próbowały przebić się wyłącznie muzyką (bez strony wizualnej) czy mówieniem „w sprawie”, nie osiągnęłyby tyle, co eksploatując własną seksowność. Och, jakże mi działa na nerwy pieniactwo moich konserwatywnych sióstr-feministek, tych samych, które na wieść, że inna siostra-feministka woli zostać z dziećmi w domu i porzucić korpo, łapią się za głowy ze słowami: „Nie o takę kobiecość my walczyły”. Bo jasne, zarówno Cyrus, jak i Beyoncé sprawiły, że feminizm zyskuje ładne opakowanie i staje się trendy. Staje się produktem, który być może przyjmie się na rynku, zyskując taki status, jak inne trendy – kiedyś trendy był wegetarianizm, od kilku lat trendy jest eko styl życia, a obecnie trendy jest nie tolerować glutenu. I niech ludzie podążają za trendami, bo one może przeminą, ale światopogląd (czy lifestyle albo nawyk) niektórym zostanie.

Piosenkarki osiągnęły więc mistrzostwo w lokowaniu idei feminizmu. Niech sprzedadzą brzydkie słowo na „f” nastolatkom, młodym kobietom czy swoim męskim fanom. Może w przyszłości z tych zafascynowanych „feministycznym glamourem” dziewcząt wyrosną feministki-socjalistki. Feminizm nie jest jednolity, składa się z wielu nurtów i współcześnie występuje pod postacią działań takich kobiet, jak Beyoncé, Malala Yousafzai, ja i ty. I żaden z tym feminizmów nie jest zły, bo to, co myśl feministyczna dała kobietom, to prawo do robienia, co chcą, tak długo, jak czują się z tym dobrze. Wszystkie udowadniamy, że feminizm to nie przywilej białych, wykształconych, bogatych i znudzonych kobiet, a prawo każdej z nas.

Pop feministki sprawiają, że nie wypada żartować o feminizmie jako światopoglądzie przynależnym tłustej babie, której nikt nie chciał, bo ani nie są tłuste, ani nie są niechciane. Innym gwiazdkom (głównie śniadaniówek) tym samym nie przystoi wzbraniać się z takim dziwnym uśmiechem, że nie są feministkami, „bo się depilują i lubią mężczyzn”. Zawsze mnie wtedy zastanawia, czy to ich realna postawa, czy celowe wzbranianie się przed byciem kojarzoną z tym ohydnym zgrupowaniem ze strachu, że już żaden producent nie zadzwoni.

Powiedzmy więc sobie raz jeszcze, że dzisiejszy świat sprzedaje idee, a ja chcę żyć w świecie, który kupi ideę równości kobiet i mężczyzn z całym dobrodziejstwem inwentarza, i w którym dyskutant nie wycofa się z rozmowy ze mną, gdy po pytaniu pomocniczym: „Łooo, to ty jesteś feministką?!” usłyszy krótką odpowiedź: „Tak”. Bo jakże fajnie by było, gdyby kobieta mogła być dzisiaj Donżuanem i Piotrusiem Panem, i nikt by się temu nie dziwił! Byłoby jeszcze fajniej, gdyby internetowe dyskusje po telewizyjnych programach „gadanych” tyczyły się tego, co uczestniczki miały do powiedzenia, a nie co ubrały (bo na przykład o męskich gościach nie dyskutuje się w kategoriach ich powierzchowności na taką skalę). Może jednak powoli ku temu zmierzamy? Ostatnio na przykład widziałam na ulicy dziewczynkę w kostiumie Spidermana i jej (chyba) siostrę przebraną za wróżkę. Pomyślałam wtedy: „Małe, rządzicie!”.

Tylko, kurczę, miałam niemałą satysfakcję, że po feministycznych coming-outach niejeden prawicowy pan mógł zblednąć, uświadomiwszy sobie, że masturbował się, fantazjując o feministce.

A powyższe słowa pisała i tym blogiem włada urodzona feministka, niebrzydka i wykształcona, od 14 lat wegetarianka. To jak, będziesz czytać dalej?

[okładka wpisu]

Komentarze zamknięte.
  1. Edyta Wachowicz

    4 października 2014 at 13:38

    Napisalam na ten temat ksiazke Dwa lata temu Wyszla Ale podobala sie glownie facetom …

    • Nat

      4 października 2014 at 17:47

      Jak masz ochotę, podziel się fragmentem :)

  2. En

    18 maja 2014 at 10:06

    Feminizm, tak. Ja bym podciągała to wszystko pod prawa człowieka i wolność wyboru. Feministki to nie kobiety, które nienawidzą facetów i chcą ich zniszczyć.Takie zjawisko nazywa się mizoandrią – http://pl.wikipedia.org/wiki/Mizoandria Pozdrawiam!

    • Nat

      19 maja 2014 at 15:28

      Dlatego w teście na bycie feminist(k)ą na BuzzFeed było tylko jedno pytanie ;)

  3. Joanna

    14 maja 2014 at 04:21

    Jaki rozsądny post. Dzięki Bogu, że coraz więcej osób tak myśli. Dzięki za propagowanie dobrej myśli :-)

  4. Weronika Sowa Piskorska

    5 maja 2014 at 09:20

    Hm… Nie jestem ani feministką, ani wegetarianką. Jednak szanuję poglądy innych i przez to post mi się podoba. :) Mi osobiście feminizm nie jest potrzebny, ale jeśli inne osoby potrzebują, to niech walczą o swoje prawa.
    A do czytania bloga nie zraziłoby mnie nawet to, jeśli okazałabyś się pryszczatym zboczeńcem z tłustymi włosami, bo liczy się to, co piszesz i jak piszesz. ;)

  5. F

    1 maja 2014 at 10:27

    Najwięcej krzywdy feminizmowi (jak i zresztą wszystkiemu) robią fanatycy, przez które potem ludziom się wydaje, że feministki to nawiedzone kobiety, które nienawidzą mężczyzn. A mimo, że jakąś szczególną sympatią do Miley i Beyonce nie pałam, to wydaje mi się, że ich stanowisko może akurat tu zdziałać więcej dobrego niż złego (:
    A z całością tekstu jak najbardziej się zgadzam i również jestem wegetarianką od kilku lat : D

  6. Ida

    1 maja 2014 at 01:18

    :* :)

  7. AlexLDR

    30 kwietnia 2014 at 23:14

    Językiem internetu: bless this post ;)

  8. lady_pasztet

    30 kwietnia 2014 at 19:53

    No jasne Siostro!:) Walczymy o różne feminizmy, dla różnych kobiet, bo każda jest inna i jak mawiał Tobiasz z Freestylevouging – nie ma czegoś takiego, jak prawdziwa kobieta, bo każda jest prawdziwa. I nie ma czegoś takiego, jak prawdziwa feministka, bo wszystkie są prawdziwe. Jak ja i Ty :)

    Kiss, kiss!