9 rzeczy, które kręcą mnie bardziej niż seks

9 rzeczy, które kręcą mnie bardziej niż seks

To nie tak, że seks stał się banalny i nie kręci mnie już. Tu nie chodzi o to, że „seksblogerce się przejadło”, ani nawet o to, że ostatnio jakoś drastycznie powiększyły mi się zasoby pieniężne, a seks – jak wiadomo – to rozrywka ubogich.

Nie zostawił mnie facet, nie roztyłam się do monstrualnych rozmiarów. Nie denerwują mnie praca, szef czy umowy śmieciowe. Chwilowe bezseksie (choć nie totalne) nie przysparza mi cierpień i chyba jest bardziej odczuwalne dla mojego partnera niż dla mnie. Bo ja po prostu znalazłam całe mnóstwo rzeczy, które wolę robić zamiast (solo czy z Marianem) i które kręcą mnie dużo bardziej:

1. Ja. Ja. Ja. Ja. Zastanawiająca się, czego chcę od życia i co muszę zrobić, żeby to osiągnąć.

2. Czytanie/pisanie i oglądanie filmów (paradoksalnie – też o seksie). Zawsze mawiałam, że oglądanie sportu w telewizji (albo mainstreamowej pornografii) jest dla słabeuszy, bo lepiej sport (czy seks) uprawiać. Teraz to odszczekuję. A na papierze wyżywam się ostatnio dużo bardziej niż w sypialni.

3. Czytanie dla przyjemności, które odkrywam na nowo. Wreszcie odpoczywam od obowiązkowych opracowań naukowych, sięgam po bestsellery i must-ready literatury feministycznej. Bo mogę i wreszcie mam na to czas.

4. Robienie dziwnych hipsterskich zdjęć i wyobrażanie sobie, że jestem Nan Goldin. Póki co tylko do archiwum prywatnego. Z publikacją poczekam aż będę sławna i będzie mi wolno, bo już nic bardziej nie zrujnuje mi wizerunku – Fame* Fatale w stylu Ilony Felicjańskiej, która zabrała się za pisanie erotyków.

5. Obrazki, których nie mogę pokazać wam na Facebooku. Na przykład ta interpretacja Narodzin świata według pokręconej Orlan (bo oprócz chłopaków podnieca mnie też sztuka):

Origins of war

Narodziny wojny. Dobrze zatytułowane. Ciekawe. Intrygujące. Frapujące.

6. Podróże. W tym roku zamarzyła mi się Islandia, więc planuję, grosiki zbieram, o urlopy wnoszę.

7. Myśli, że zrobiłabym doktorat. Dla przyjemności. W ogóle postudiowałabym teraz naprawdę, kiedy już w miarę wiem, czego chcę. I za swoje ciężko zarobione pieniądze. Albo za zasłużony grant. Okaże się wkrótce.

8. Trzeci sezon Girls i analizowanie fenomenu Leny Dunham. Jeżeli jeszcze nie wiecie: Girls to taki Seks w wielkim mieście, który przynajmniej nie zrujnuje wam życia. Jessa to moja absolutna idolka.

9. Spanie. Poważnie. Nawet nie „drzemka piękności”, ale porządne wysypianie się. Chyba wynik postępującego dziadzienia i etatu, który ludzi takich jak ja uszczęśliwia tylko pozornie.

Mam jednak nadzieję, że kiedyś mi przejdzie. I że któregoś dnia seks będzie dla mnie nęcący bardziej niż nowa książka, osiem godzin snu czy zastanawianie się, kim jestem i dokąd zmierzam. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś, bo właśnie wychodzę do teatru.

* Tu nie ma błędu. Fejm fatal to termin ukuty przez mojego przyjaciela, który recenzował jeden ze wspomnianych erotyków.

[grafika wpisu via orlan.eu]

Komentarze zamknięte.
  1. Łukasz

    29 stycznia 2014 at 20:54

    Nat, nie wierzę, że dwa pedały Cię nie kręcą…

    • Nat

      29 stycznia 2014 at 23:41

      kręcą. napisać Ci gościnny o londyńskich rowerach miejskich?

    • Łukasz

      30 stycznia 2014 at 08:41

      O widzisz, fajny pomysł

  2. lady_pasztet

    29 stycznia 2014 at 19:33

    Eh, dobrze napisane. Ja chwilowo celebruję jeszcze singielstwo i dostrzegam, jak wiele mojego pola zajmowali faceci. Teraz za to zajmuje to pole pisanie bloga, praca, sport, także Girls i Orange is New Black (polecam!) a poza tym sporo powieści i innych książek, których się nazbierało. Pozdrawiam! :)

  3. Bigos

    29 stycznia 2014 at 18:43

    Dlaczego „Seks w wielkim mieście” miałby zrujnować nam życia? :D