Kilka miesięcy temu pisałam o tym, co powiedziałabym o seksie swojej córce. Niedawno uświadomiłam sobie, że przecież powinnam była zacząć od orgazmu.
Większość z nas wie, co to orgazm zanim pozna, co to seks. Ale chodzą po tym świecie kobiety, które go uprawiają, rodzą dzieci, wychowują je, zmieniają partnerów, a nigdy nie szczytowały. Ba, niektóre z nich nawet mają czelność twierdzić, że to im do szczęścia niepotrzebne. Oj, nie wiedzą one, jaką przyprawą życia jest stary dobry orgazm…
Wokół orgazmu są więc do rozpracowania tematy, które w edukacji seksualnej dziewcząt nie powinny stanowić tabu czy być obudowywane papką o grzechu nieczystości. Bo jest kilkanaście rzeczy, które chciałabym, aby moja dorastająca córka wiedziała o orgazmie, a najlepiej przekazała tę wiedzę koleżankom.
Po pierwsze: Najtrudniej jest o ten pierwszy. Później to już leci, jak z jazdą na rowerze. Bo orgazm to praca – do żadnej kobiety nie przychodzi Wróżka Orgazmuszka, by jako jedno z błogosławieństw na dalsze szlaki życia ofiarować jej orgazm. Bywa, że droga na szczyt wiedzie przez wiele wybojów, frustracji, wrażeń, że „już za chwilę, już za moment”, a nic się nie wydarza. W końcu orgazm trwa średnio 0d 6 do 20 sekund, ale dochodzenie do niego może być nawet kilkugodzinnym procesem.
Po drugie: Ten pierwszy orgazm, tak jak pierwszy seks, jej nie zmieni. Nie stanie się nagle mniej lub bardziej wartościową osobą – będzie po prostu osobą, która doświadczyła na własnej skórze, na czym to polega. Najważniejsze, by nauczyła się szczytować, zanim przeżyje swój pierwszy raz. I nie, nie jest to problem w stylu jajka czy kury – orgazm powinien być pierwszy i basta. Umiejętność szczytowania równa się świadomości własnego ciała, a świadomość własnego ciała z łatwością pozwala odróżnić podniecenie od zakochania lub… strachu.
Po trzecie: W tym szaleństwie jest metoda. Bardzo często, już jako małe dziewczynki, odkrywamy, że mamy łechtaczkę i instynktownie szukamy powierzchni, które sprawią, że w wyniku kontaktu miękkiego ciała z twardym obiektem poczujemy coś. W związku z tym nadziewamy się na kanty stołu, poręcze krzeseł, rolujemy kołdry między nogami i cieszymy jazdą konno lub rowerem nieco bardziej niż chcieliby myśleć nasi rodzice. Zatem nie ma nic nienormalnego w tego typu zachowaniach, a inne dziewczyny też to robią. To po prostu pewien etap w odkrywaniu swojej seksualności.
Po czwarte: Orgazm nigdy nie wygląda tak, jak na filmach, bo w rzeczywistości człowiek czerwienieje, poci się, sapie, ma dziwne skurcze, śmieje się albo płacze czy mówi dziwne rzeczy. Nie ma w nim nic z telewizyjnego glamouru, więc w życiu mamy do wyboru albo orgazm przeżywany, albo odgrywany i najwyższy czas się z tym pogodzić.
Po piąte: … ale nie ma nic złego w oglądaniu go na filmach! Byle były dobrze zrobione i nie bazowały na stereotypach.
Po szóste: Nie ma jednego wzorca przeżywania orgazmu, a „rozstępująca się ziemia”, „fajerwerki” czy „anielskie śpiewy” to po prostu literackie próby przedstawienia i opisania zjawiska fizjologicznego, więc równie dobrze jej orgazm może być jak czkawka, beknięcie czy ulga po wypuszczeniu długo powstrzymywanych gazów.
Serio, podczas szczytowania prędzej beknę niż zobaczę aniołka.
Po siódme: Orgazm jest dany, a nie „zasłużony”, więc nikt nie da jej lepszych i intensywniejszych orgazmów za piątkę w szkole, ładnie powiedziany wierszyk czy pięć kilogramów mniej na wadze. I że nie dojdzie, jeżeli będzie brzydziła się swojego ciała lub, rozpoczynając życie seksualne, ciała drugiej osoby.
Po ósme: W swoim życiu może doświadczyć najróżniejszych orgazmów: podczas snu; na jawie, ale bez dotykania czy w wyniku chodzenia z przepełnionym pęcherzem. I nie będzie to znaczyło, że jest nienormalna, bo choć jest to mniej powszechne, to się po prostu zdarza.
Po dziewiąte: Żeby nie udawała, bo to naprawdę nie przynosi chluby ojczyźnie. Nie da się budować satysfakcjonującej relacji seksualnej na kłamstwie. Wystarczy włączyć myślenie przyszłościowe: jak któregoś dnia zachce jej się przeżyć prawdziwy orgazm z partnerem, który do tej pory był przekonany, że cokolwiek zrobi, to jej jest dobrze, rozmowa mająca na celu naprawienie tej sytuacji wprawi w zakłopotanie ją, jego i przy okazji sąsiadów.
Po dziesiąte: Aby, będąc w związku, nie rezygnowała z orgazmów solo. Oczywiście, wyprawa na szczyt to czasem ciężka fizyczna praca i fajnie jest ją zrzucić na kogoś, ale równie ważne jest budowanie i utrzymywanie dobrej relacji z własnym ciałem. Poza tym w pojedynkę wszystko przebiega sprawniej…
Po jedenaste: Używanie narzędzi i fantazjowanie, by osiągnąć orgazm jest jak najbardziej w porządku.
Po dwunaste: Jeżeli po orgazmie boli ją głowa, powinna głębiej oddychać.
Po trzynaste: Żeby przestała „się zachowywać” i miała w dupie to, co ludzie myślą o tym jak tańczy, jak się śmieje czy jak żuje. Satysfakcjonujące orgazmy biorą się z zaakceptowania braku kontroli nad własnym ciałem, a nie blokowania jego reakcji.
Po czternaste: Że w pierwszych doświadczeniach z partner(k)ami więcej orgazmicznej rozkoszy sprawi jej całowanie, dotykanie, ocieranie się czy pasywny seks oralny, aniżeli tradycyjna penetracja. Tak już po prostu jest.
Po piętnaste: W życiu może mieć więcej orgazmów lub partnerów seksualnych. Wybór należy do niej.
Zaś rodzicom powiem jedno: znikoma wiedza na temat seksualności prowadzi do anorgazmii. Dlatego warto walczyć o równy dostęp do edukacji seksualnej. Ona naprawdę nie ma na celu zrobienia z dziewczynek kurew, na których glebie siać będą napaleni chłopcy-siewcy.
Komentarze zamknięte.
frea
12 czerwca 2015 at 13:54a co powiedziałabyś synowi? bo ja np jestem samotną matką i raczej nie mam co liczyć na to, że jego ojciec z nim pogada :(
Crazy Two
11 maja 2015 at 12:40Niestety jeszcze dużo czasu upłynie, nim duża część społeczeństwa zrozumie, że świadoma edukacja seksualna, pozbawiona uproszczeń i stereotypów to uczenie swoich dzieci właściwego stosunku do własnej seksualności, której odczuwanie nie będzie oznaczało zgorszenia, bądź nieczystości.
Pingback:
stl
29 kwietnia 2015 at 09:38Wzruszyłam się do łez. Jestem zachwycona, że są kobiety takie jak Ty, które chcą uświadomić społeczeństwo w tak ważnej sprawie. U mnie w domu niestety nie padło nigdy słowo „seks”, „łechtaczka” ani „masturbacja”. Do dziś w głowie zmagam się z piętnem grzesznicy – chociaż, oczywiście, jestem nowoczesną, wyzwoloną kobietą i mam dość liberalne podejście do tych spraw. Orgazmu jednak nigdy nie miałam, szczerze mówiąc nie umiem chyba nawet o niego zabiegać. Bardzo bym chciała, żeby ktoś przeprowadził ze mną taką rozmowę, kiedy byłam małą dziewczynką – z moich „seksualnych” doświadczeń pamiętam tylko jak starałam się nie myśleć o seksie, bo musiałabym wtedy powiedzieć to na spowiedzi. Dziękuję.
Magdalena Łabędź
29 kwietnia 2015 at 22:52Ja przeprowadzam takie rozmowy z kobietami, które w czasie terapii mówią o tym, że orgazmu nigdy nie doświadczyły albo wydaje im się, że to czego doświadczają orgazmem nie jest. Nawet po latach warto taką rozmowę odbyć. I wtedy schować pod poduszkę coś dla Wróżki Orgazmuszki (do tej pory wydawało mi się, że to ja wymyśliłam tą postać) :)
Pola
29 kwietnia 2015 at 01:16Bardzo mi się podoba, jednak nie zgadzam się z punktem drugim, gdzie twierdzisz, ze najpierw trzeba mieć orgazm zanim będzie się miało swój pierwszy raz. Według mnie to bzdura, jedno nie wyklucza drugiego i odwrotnie. Ja sama miałam na tyle wspaniałych rodziców, że mnie uświadamiali i z tej świadomości wyrosłam na dziewczynę, która miała chłopaka, który ją kochał a ja kochałam jego i którzy RAZEM odkrywali to, czego moje ciało potrzebuje, bez pośpiechu, bez nacisku, po prostu dla przyjemności. Czas szczytu tych bliskości w końcu nadszedł i nie czułam się ani pokrzywdzona, ani inna, po prostu robiliśmy to razem. Dziś po latach jestem pewna, że nie zmieniłabym tego sposobu mimo, że w moim domu masturbacja była zwykłym słowem a seksualność była jedną z oczywistych cech człowieka..
Kat
29 kwietnia 2015 at 12:13Tak muszę się zgodzić – to chyba sprawa indywidualna jak dana osoba przeżyje pierwszy orgazm (i jak dojdzie do jego osiągnięcia) Mam wrażenie, ze Nat chodziło po części o coś innego. Że orgazmu nie osiągniemy, gdy nie poznamy samej/samego siebie – w sensie własnego ciała. Kwestia akceptacji – swoich złych i dobrych stron. Żadnej nie trzeba się wstydzić. Bo jak można latać, gdy nie nauczyło się chodzić?
Ja
28 kwietnia 2015 at 22:39jest taki film „Strumień miłości”, w którym węgierska staruszka opisuje jak odnalazła orgazm (jest też w tym trailerze:
film podobno lepszy niż zajawka.
Patrycja
28 kwietnia 2015 at 21:38Wróżka Orgazmuszka – umarłam :D
Bontee
28 kwietnia 2015 at 20:28Super. Nic dodać, nic ująć :)
Ewa
28 kwietnia 2015 at 19:49Świetny wpis, dzięki!