Jak mieć orgazmy?

Jak mieć orgazmy?

Kiedy dziewczyny pytają mnie o to, jak osiągnąć orgazm podczas stosunku, pierwsze pojawia się u mnie głębokie westchnięcie. Mam wtedy wrażenie, że znów muszę – niczym proseksualna inkwizycja – zwalczać mit orgazmu pochwowego, który nie dość, że nie istnieje, to nie jest dla każdego (to nielogiczne sformułowanie wyjaśnię później). A raczej: dla każdej. 

Dostałam wiadomość od Czytelniczki:

Chciałabym prosić o temat związany z orgazmem kobiet podczas stosunku. Nigdy takiego nie przeżyłam, jak zresztą wiele kobiet… Czy mogłabym prosić o jakąś radę? 

Droga Czytelniczko!

Na początek muszę Cię zmartwić – orgazmy we dwoje bywają jak orka na ugorze. Instytut Kinseya donosi, że większość kobiet częściej szczytuje solo niż z partner(k)ami, zaś tylko 29% niewiast za każdym razem osiąga orgazm, współżyjąc ze swoim partnerem/swoją partnerką (źródło). Zatem na początek przyjmijmy, że orgazm to coś, co się po prostu zdarza, tak jak zdarza się wygrana na loterii. Nie bez powodu powiadają jednak, że szczęściu trzeba pomagać. Zatem dzisiaj zrobię, co w mojej mocy, abyś mogła dopomóc swojemu.

Nie sprecyzowałaś przy tym, czy chodzi Ci o orgazm pochwowy, czy o jakikolwiek orgazm podczas stosunku. „Orgazm pochwowy” jest ogólnie niefortunnym terminem, bo zakłada, że coś musi takiego w pochwie być, żeby się pojawiał. Jest to jednak niemożliwe, bo ściany pochwy są nieunerwione (dowód: nie czujesz obecności tamponu), więc trochę nielogiczne byłoby przypuszczenie, że tarcie może coś tam zdziałać.

Przejdźmy jednak do rzeczy: wagina może doświadczać 3 typów orgazmów: łechtaczkowego, wynikającego ze stymulacji punktu G (który być może istnieje, a być może nie) oraz pojawiającego się na skutek stymulacji ujścia szyjki macicy. Wszystkie trzy mogą wystąpić podczas stosunku, ale mogą być również praktykowane solo. Zanim przejdę do rad praktycznych, umówmy się, że raz na zawsze zapominamy o orgazmach „dojrzałych” i „niedojrzałych”, te umarły razem z Freudem – wszystkie są tak samo doświadczone i obyte w świecie, jak my, więc, droga Czytelniczko, nigdy nie dziel orgazmów na lepsze i gorsze. Załóż, że są po prostu Twoje i… przestań się nimi przejmować.

Orgazmy są fajne, sama bardzo je lubię, ale nic na siłę. Jeżeli doświadczasz ich solo oraz z partnerem podczas zabaw innych niż penis-w-waginie, wszystko jest w porządku – jesteś modelową reprezentantką większości kobiet (tylko 30% z nas szczytuje podczas penetracji). Odpowiedz więc sobie najpierw na pytanie, dlaczego chciałabyś doświadczyć orgazmu podczas stosunku? Bo partner nalega? Bo „na filmach” kobietom takie szczytowanie przychodzi z łatwością? Bo masz naturę odkrywczyni i chcesz wyciągnąć z seksu, jak najwięcej się da? Okej, jeżeli jest to wariant trzeci, czytaj dalej. A jeżeli pierwszy – podlinkuj tekst chłopakowi.

Jej wysokość łechtaczka

Prawda jest taka, że 70% z nas, posiadaczek wagin, potrzebuje stymulacji łechtaczki, żeby szczytować zarówno podczas masturbacji, jak i podczas penetracji. A łechtaczka jaka jest, każdy widzi i nie trzeba się szczególnie trudzić, żeby ją znaleźć (tak! Ona tam jest i tańczy dla mnie…). Podczas penetracji najprościej jest więc wybrać odpowiednią pozycję, taką, w której będziesz miała łatwy dostęp do swojej waginy, i wprawić ręce w ruch (podkreślam: najlepiej własne ręce, bo ręce partnera, który właśnie wykonuje ruchy frykcyjne, nie za bardzo mają wyczucie). Innym wariantem jest przyjęcie takiej pozycji, która umożliwia stymulację łechtaczki przez podstawę penisa lub łono partnera – łechtaczka już tak ma, że lubi tarcie. Dla miłośników patrzenia sobie w oczy wynaleziono nawet pozycję zwaną „kotem” (skrót od Coital Alignment Technique), która polega na takim ułożeniu ciała partnera, by penis „patrzył” nie w górę, a w dół, dzięki czemu jego trzon drażni clitoris partnerki:

CAT

Innym sposobem na orgazm łechtaczkowy podczas penetracji jest zaproszenie do zabawy gadżetów, a w szczególności wibrującego pierścienia na penisa. Odpowiednie jego ułożenie w parze z dobrze dobraną pozycją to niemalże gwarancja szczytowania i to bez drętwienia nadgarstków. Najlepiej sprawdzi się tu pozycja „na kowbojkę” (lub jej odwrócona wersja), bo nie dość, że partnerka kontroluje tempo penetracji, to jeszcze decyduje, ile wibracji przyjmie jej clitoris.

Tajemniczy Punkt G

Obiecałam sobie, że będę unikać gadek o dojrzałości, ale przechodząc do orgazmów wywoływanych dzięki stymulacji punktu G, muszę wspomnieć, że one wymagają doświadczenia, dużej znajomości własnego ciała, wytrenowanej strefy G oraz… odpowiedniej pozycji.

Zobacz też: Idealny gadżet do stymulacji punktu G!

Bo jest w pochwie takie miejsce, które coś „czuje” i to jest właśnie ten mityczny punkt G, znajdujący się na przedniej ścianie pochwy. Całkiem serio mam nadzieję, że fakt, iż tyle kobiet go u siebie znajduje to nie efekt jakiejś zbiorowej autosugestii i figli mózgu, a nie ciała, zwłaszcza, że dość łatwo ten obszar – w swojej strukturze inny od reszty – wyczuć, więc on po prostu musi być prawdziwy. Cały dowcip polega na tym, że najpierw trzeba strefę G obudzić i uwrażliwić na dotyk, a potem zaakceptować fakt, że potrzebuje ona dużo silniejszych bodźców niż delikatna łechtaczka. Wystarczy wspomnieć, że ten punkt odpowiada za kobiecą ejakulację, a kto kiedykolwiek widział tutorial lub przymierzał się do „fontanny” wie, jak brutalne (na pierwszy rzut oka) wydają się te pieszczoty. Z własnego doświadczenia wiem, że aby szczytować w wyniku stymulacji punktu G, potrzebuję co najmniej jednego orgazmu łechtaczkowego przed, przynajmniej średniego rozmiaru penisa oraz bardzo ostrej penetracji od tyłu, bo tylko wtedy penis naturalnie i z odpowiednią siłą trąca strefę G.

Szyjka, która nami kręci

Jeżeli zaś idzie o orgazm, który pojawia się w wyniku stymulacji ujścia szyjki macicy to jest on najrzadziej analizowanym oraz spotykanym, bo po pierwsze: wymaga bardzo długich rzeczy (długiego penisa, długich palców lub długich gadżetów), a po drugie: zależy od indywidualnych preferencji oraz anatomii posiadaczki. Wielu kobietom, zwłaszcza tym o krótkich drogach rodnych, pieszczenie tego miejsca sprawia ból, który w trakcie penetracji odczuwany jest jako wejście „zbyt głęboko”, podczas gdy na innych mocne uderzenia nie wywrą większego wrażenia. Sama należę do tych pierwszych, o czym dość dotkliwie przekonałam się kilka razy. Warto spróbować, ale nie obiecuję, że nie będzie bolało.

Garść porad na dobry finisz: 

Nie bój się również eksperymentować z orgazmami „kombinowanymi”, czyli jednoczesnym stymulowaniu zarówno łechtaczki, jak i strefy G czy łechtaczki i ujścia szyjki macicy. Wagina to plac zabaw mały na tyle, że można bawić się na kilku stacjach równocześnie.

Nie limituj przyjemności – postaraj się (z udziałem partnera, oczywiście) o przynajmniej jeden orgazm przed samą penetracją. Odpowiednio długa rozgrzewka wpływa na mocne ukrwienie, a co za tym idzie – uwrażliwienie narządów na bodźce. Gra wstępna oraz „jej orgazm najpierw” wcale nie są przereklamowane.

Użyj wyobraźni – projektowanie w głowie podniecających scenariuszy to nie zdrada – to dbanie o własną przyjemność. I nie chodzi mi o to, że partner, z którym właśnie uprawiam seks mnie nie zadowala czy nie podnieca. On w połączeniu z „pornolem w głowie” sprawia, że dochodzę szybciej i mocniej.

A przede wszystkim: wyluzuj i nie dąż do orgazmów za wszelką cenę. Gonitwa za czymś, co tak naprawdę nie jest w seksie najważniejsze, nie ma sensu i przysparza więcej stresu niż przyjemności. Pisałam o tym między innymi w tekście o szczytowaniu równoczesnym. Czasami po prostu, z różnych powodów, mamy okresy bezorgazmia. I nie jest to niczyja wina.

[okładka wpisu]