Małżeństwo = koniec (seksualnej) wolności

Małżeństwo = koniec (seksualnej) wolności

Nie dziwię się tym, którzy wolą zaczynać od łóżka i usprawniać swoje techniki seksualne na długo przed powiedzeniem sakramentalnego „tak”. Bo jeżeli sama miałabym sobie wyobrazić, że do końca moich dni będę uprawiać seks tylko z jedną osobą, to niech ten seks chociaż będzie dobry.

Nie jest tajemnicą, że jakiekolwiek ustatkowanie się zawsze igra z naszą perspektywą wolności – w tym wypadku przespania się z każdym, na kogo tylko mamy ochotę. Paradoksalnie, dużo łatwiej jest myśleć o tej możliwości w relacji nieformalnej, bo gdyby ktoś poczuł się szaleńczo zraniony, można łatwo się rozstać, nie doznając uszczerbku na tle finansowym.

Szczęśliwie, w życie seksualne wchodziłam bez poczucia grzeszności, przymusu monogamii czy moralnych kaców po fellatio; bez tego całego okołoseksualnego obrzydzenia, które lubią manifestować „porządne dziewczyny”.

Kiedy na ostatnim roku studiów jechałam na wymianę studencką, miałam w głowie wizję dwóch semestrów romansów, zastępu kochanków ze wszystkich stron świata i doświadczeń, które później przekułabym w słowo pisane. Los jednak spłatał mi figla. Pech chciał, że jak każda „nieporządna dziewczyna”, skończyłam w monogamicznym, heteroseksualnym związku, w którym tylko czasami nabieram ochoty na romans i to bardziej „dla historii” niż z autentycznej chcicy. Mimo wszystko dalej afirmuję seksualne wyzwolenie. Bo mój związek zaczął się od łóżka, którego dzisiaj nie zamieniłabym na żadne inne.

Całkiem serio uważam, że lepiej jest zaczynać od łóżka (a przynajmniej uczynić je istotnym aspektem już na starcie), a zwłaszcza związek małżeński powinno się skonsumować na długo przed nocą poślubną. Nie doceniając znaczenia seksu, z dużym prawdopodobieństwem wmanewrujemy się w związek bezseksowny – taki, w którym po jakimś czasie ani nie podnieca nas partner(k)a, ani to, co chcieliby z nami robić. Związki bezseksowne rodzą się wtedy, kiedy o byciu w parze myślimy jak o pułapce, zamachu na naszą wolność, również tę dotyczącą seksualnej ekspresji.

Zupełnie przewrotnie sami się w takie perspektywicznie bezseksowne związki pakujemy, bo w świeżej relacji nawet maniakowi ostrzejszego seksu może się wydawać, że pozycja misjonarska i patrzenie sobie w oczy to jest to. Rzeczywiście, taki chwilowy odwrót od rzeczywistych preferencji działa, ale na krótką metę i ma się całkiem dobrze, dopóki trwa okres zakochania i fruwania kilkadziesiąt centymetrów ponad chodnikami. Ale pewnych rzeczy się nie oszuka i któregoś dnia ten ktoś, kto tłumił swoje potrzeby, zapragnie takiego seksu, jaki rzeczywiście lubi. Konflikt i frustracja rodzi się na przykład wtedy, kiedy jedno chce „się pieprzyć”, a drugie „uprawiać miłość”.

Podstawowym błędem, który popełniamy, jest wiara, że miłość (a zwłaszcza ta małżeńska) wszystko odmienia. Niestety, takie rzeczy zdarzają się tylko w 50 twarzach Greya, gdzie tytułowy bohater, przepełniony miłością, bez żalu żegna klapsy i radośnie uprawia waniliowy seks. Całe szczęście, miał zacięcie monogamiczne, bo gdyby i z poli-życia zrezygnował, trylogię E. L. James sprzedawanoby w dziale z science-fiction. Bo bzdurzą ci, którzy twierdzą, że w gruncie rzeczy seks nie jest ważny, bo zaprawdę powiadam wam, że dziesięć lat później będą oskarżani lub oskarżać będą o oziębłość, impotencję czy kryptogejostwo. Za cenę iluzji bezpieczeństwa oraz stabilizacji na własne życzenie płaczemy w poduszkę, dajemy lub otrzymujemy seks „dla świętego spokoju i na odwal się„, bo gdzieś kiedyś ktoś pozwolił nam uwierzyć, że bez udanego życia seksualnego da się funkcjonować w parze.

Zachowując dla siebie gamę swoich ulubionych pozycji, niechęć do antykoncepcji hormonalnej, opory przed seksem oralnym albo umiłowanie do przebieranek, wybieramy drogę lęku. Boimy się, że możemy tę drugą osobę utracić, zranić, zniechęcić, a w ostatecznym rozrachunku skrzywdzimy nie tylko ją, ale i siebie. I ze wspaniałego zakochania nie będzie już co zbierać.

Małżeństwo czy związek są końcem seksualnej wolności, dla tych, którzy dobrowolnie się jej pozbywają, którzy są niepogodzeni ze swoimi upodobaniami lub tak bardzo pragną kogoś mieć i zatrzymać, że są w stanie na chwilę zapomnieć o sobie. Tylko jeżeli ktoś od początku wyobraża sobie związanie się z kimś jako pułapkę i zrezygnowanie z jakiejkolwiek swobody, oznacza to, że tak naprawdę to nigdy nie był (seksualnie) wolny.

Także cieszcie się swoim seksem, póki sprawia wam frajdę. Bo naprawdę trudno znaleźć kogoś, kto w takim samym stopniu będzie go lubił lub… nie.

[grafika wpisu via]

Komentarze zamknięte.
  1. metumtam

    12 lutego 2014 at 11:36

    To wpis o mnie <3 Dzięki za utwierdzenie w postanowienie porzucenia monogami z kiepskim seksem :)