Nie jesteś sekspozytywny, nie idę z tobą do łóżka! Czyli: jak to jest być sekspozytywnym w (przeważnie) seksnegatywnym świecie?
Chciałam, żeby pierwszy wpis w 2016 roku był w jakiś sposób wyjątkowy, więc zabrałam się do tworzenia go jeszcze przed sylwestrem. Ponieważ sama jestem wyznawczynią sekspozytywnego stylu życia i stylu myślenia (modne słowo: thinkstyle), postanowiłam podzielić się swoimi przemyśleniami na temat funkcjonowania jako osoba o tych, dość niepopularnych w obecnej rzeczywistości, poglądach*. Serio, czuję, że jest coś niedobrego w sposobach mówienia o seksualności, które obserwuję na co dzień, dlatego na tym blogu pokazuję, że można (i trzeba!) inaczej.
Jak rozpoznać, że otaczają mnie ludzie seksnegatywni?
Włączyć telewizor, przeczytać gazetę. A tak zupełnie poważnie: ludzie seksnegatywni chcą kontrolować zachowania seksualne innych, głównie dlatego, że sami nie potrafią poradzić sobie z lękiem i emocjami, które w nich samych wywołuje temat seksu. Aby zaszczepić swoje uprzedzenia w innych, posługują się strategią zawstydzania, żądając, aby dana osoba ukrywała to, że i w jaki sposób jest seksualna, wykluczając temat seksualności oraz edukacji seksualnej z publicznego dyskursu oraz żonglując takimi określeniami, jak „zboczeniec”, „dziwka”, „najgorszy sort”, aby stygmatyzować tych, którzy nie realizują własnej seksualności w ramach sztywno narzuconego modelu. Innym sposobem na kontrolowanie czyjejś ekspresji seksualniej jest ograniczanie dostępu do wiedzy (np. brak edukacji seksualnej w szkołach lub edukacja mająca na celu promowanie abstynencji seksualnej), antykoncepcji (klauzula sumienia, straszenie zawodnością poszczególnych środków antykoncepcyjnych), czy wszelkie programy ochrony życia poczętego, które kończą się w momencie wydania tego życia na świat.
Co dla mnie oznacza bycie osobą sekspozytywną?
Przede wszystkim nie kolonizuję czyjegoś łóżka. Nie mówię drugiemu człowiekowi, co jest „normalne”, bo wiem, że sama konstruuję granice własnej seksualności, a na to, jak je konstruuję, wpływa krąg kulturowy, w którym funkcjonuję oraz ludzie, którymi się otaczam. Szanuję też granice stawiane przez innych oraz staram się zrozumieć ich ograniczenia. Nie obrzydzam czyjegoś mniam.
Wiem, że seksualność nie jest ciągłą, a składa się raczej z epizodów, jest płynna i zmienna. To, co podnieca kogoś w danej chwili, nie jest dane na zawsze. Każdy człowiek może zaliczyć w życiu fascynacje różnymi formami ekspresji seksualnej. Ba, każdy człowiek może zaliczyć również epizod aseksualny.
Nie aseksualizuję ciał innych niż moje – odjętych (np. z niepełnosprawnościami) lub dodanych (np. z nadwagą), starszych oraz chorych. Te ciała również, choć to temat rzadko poruszany nawet przez lekarzy, mają prawo do ekspresji seksualnej, oraz mogą i powinny ją realizować. Tym samym nie wierzę w „przywilej penetracyjny”, według którego seks to tylko penis-w-waginie czy coś-w-waginie czy penis-w-czymś. Istnieją naprawdę różne sposoby realizowania seksualności, a penetracja to tylko jedna z istniejących możliwości.
Nic nie jest dla mnie nienormalne i nie wymaga interwencji tak długo, jak jest to konsensualne (czyli odbywa się za zgodą wszystkich zaangażowanych stron). I nie, zwierzęta oraz zmarli nie mogą wyrażać entuzjastycznego przyzwolenia – serio, nie wierzę, że wciąż muszę dodawać tę frazę, żeby ktoś nie posądził mnie o promowanie bestialstwa czy innych czynności nielegalnych.
Akceptuję też powody, dla których ludzie chcą (lub nie chcą) uprawiać seks(u). Niezależnie od tego, czy jest to przyjemność, budowanie więzi, chęć przekonania się, jak to jest uprawiać seks z kimś innej rasy/narodowości, płodzenie dzieci, bicie rekordów, czy zarobek.
Uważam, że edukacja seksualna powinna być oparta na faktach, nie na interpretacjach (Biblii, sonetów Petrarki, filmów porno). Jednocześnie wiem, że sama, swoimi działaniami, mogę edukować innych, np. nie zgadzając się na żarty ośmieszające czyjąś seksualność, czy używanie języka, który nie wyraża poszanowania dla seksualności innych osób. Niestety, ten system działa też w drugą stronę i czasem ci seksnegatywni edukują skuteczniej, bo częściej i głośniej krzyczą.
Zachęcam innych do poszukiwań i – jeżeli dotyczą one osób mi bliskich – nie uważam ich za zagrożenie dla naszej relacji. Patrz wyżej: nie kolonizuję czyjegoś łóżka, nawet, jeżeli to łóżko jest jednocześnie moim własnym.
Promuję troskę o zdrowie seksualne i nie stygmatyzuję osób, które w sposób świadomy chcą mieć je pod kontrolą, np. regularnie badając się w kierunku wykrywania chorób przenoszonych drogą płciową czy wirusa HIV i które podobnych działań oczekują ode mnie. Wiem, że ktoś, kto chce zobaczyć moje wyniki badań lub przebadać się wspólnie, chce, abyśmy cieszyli się bezpiecznym seksem jak najdłużej, a nie oskarża mnie o zaniedbanie.
Coś nie jest dla mnie „normalne” tylko dlatego, że jest częściej spotykane, np. heteroseksualizm, monogamia czy kobiety z waginami. Wolę poznawanie i zrozumienie od zwalczania „dla zasady”.
Nie przypinam komuś łatki „seksperta/sekspertki” tylko dlatego, że ukończył/a psychologię czy pedagogikę. Nauczyciele i psychologowie wcale nie muszą czuć się komfortowo, mówiąc o seksie, bo często ta sfera życia wcale nie stanowi obszaru ich zainteresowań. Dany zawód wykonuje przecież człowiek z własnymi przekonaniami i ograniczeniami. Wierzę, że przyszłość edukacji seksualnej należy do edukatorów seksualnych, którzy rekrutują się z różnych dziedzin (w tym z psychologii i pedagogiki, żeby nie było), a których łączy to, że chcą ciągle poszerzać swoją wiedzę i dzielić się nią z osobami, które szukają rzetelnych informacji. Warto zwracać się właśnie do nich.
Pamiętajmy też, że nigdy nie jest za późno, aby nawrócić się na sekspozytywność, aby pokochać swoje ciało, aby zacząć odczuwać przyjemność lub znaleźć nowe sposoby jej osiągania. Bez metek, oceniania i – podkreślę raz jeszcze – konsensualnie.
* oraz jako cyklistka i wegetarianka – 100% o mnie.
Komentarze zamknięte.
Pingback:
agnieszka
20 stycznia 2016 at 20:39Czytając Twój artykuł przychodzi mi na myśli cytat z Kinsey’a 'Every sexual act is normal as long as it is viable’ :) -nota bene z wystawy nt. seksu, którą miałam okazję zaliczyć w Londynie. Odkryłam ten blog stosunkowo (haha) niedawno i dotąd nie mogę poprzestać w zachwytach… Dziękuję że jesteś! :)
Monika
19 stycznia 2016 at 12:47Nat pomyślałam że zapytam tutaj bo pewnie komentarze pod starszymi postami ci się nie wyświetlają. Chciałam spytać czy nadal polecasz używanie oleju kokosowego np. jako lubrykantu do aplikacji kulek gejszy i innych gadżetów z silikonu medycznego ?
Pytam bo w wielu miejscach pisze się,że nie zaleca się stosowania do tego olejków gdyż mogą one podobno zniszczyć tworzywo gadżetu/kulek więc jestem trochę zdezorientowana… a olej kokosowy spisuje się u mnie idealnie jako lubrykant i nie chciałabym go zmieniać… :(
Nat
19 stycznia 2016 at 18:27Jeżeli gadżet wykonany jest z wysokiej jakości silikonu, a nie z kupa-materiału, który tylko udaje silikon, olej nie powinien powodować uszkodzeń. Wiele nieporozumień w tej kwestii wywołuje fakt mylenia silikonu z… lateksem. Olej, jak każdy tłuszcz, uszkadza lateks, dlatego jest niewskazany do stosowania z prezerwatywą. Testowałam silikonowe zabawki w kontakcie z olejem kokosowym – ładnie się wymywa i nie zauważyłam zmian na powierzchi gadżetu.
Nie ma jednak zgodności co do wpływu oleju kokosowego na ciało ludzkie i na możliwość jego całkowitego „wydalenia” przez waginę lub odbyt, co u osób wrażliwych może prowadzić do infekcji. Jeżeli do tej pory, używając olej kokosowy jako lubrykant, nie zauważyłaś u siebie żadnych objawów, myślę, że ze spokojem możesz użyć oleju do aplikacji kulek.
mapi
11 stycznia 2016 at 12:40Właśnie wysłuchałam „Nowoczesnej sztuki chędożenia” Boy-Żeleńskiego.I tam uderzył mnie przeciwny do otwartej purytańskiej negacji biegun niekonsekualnego podejścia sprzedawanie patentów na uwodzenie i seks oraz instrumentalne traktowanie partnerek.Sekspozytywizmu potrzeba wiąż więcej,uwolnić się i od upupupiania i od seksualizowania.
ślązak
9 stycznia 2016 at 14:56dziekuje za takie podsumowanie tych typow ludzi, na codzien jestem wlasnie szykanowany przez tych seksnegatywnych.
Szpilka Szpilka
8 stycznia 2016 at 20:48Hej, świetny blog! Oj dużo tego zakłamania w naszej rzeczywistości, a kiedy już z niego wyjdziesz, to naprawdę nie wiadomo gdzie szukać rzetelnych informacji. Dlatego takie głosy na pustyni są NAPRAWDĘ potrzebne.
Pozdrawiam gorąco!
budrys25
8 stycznia 2016 at 00:53Grafika fajna – tekst słaby. Serio: zmuszałem się, żeby doczytać, a na Twoim blogu zazwyczaj „połykam” artykuły.
Raczej jesteś sekspertką (nawet jeśli samozwańczą) i nie musisz się na taką kreować. A teks ten właśnie na taką próbę wygląda. Chyba przekombinowałaś… Miało być wyjątkowo, a wyszło miernie.
A może jmg się myli i oczywistych rzeczy nie trzeba powtarzać?
A może Magdalena Łabędź ma rację – tekst jest polityczny. Przyznaj chciałaś napisać, co myślisz póki możesz, bo boisz się o wolność słowa.
I żeby nie było: to nie żaden hejt! Piszę tylko, że przyzwyczaiłaś mnie do dobrych tekstów, a ten się niestety do takich nie zalicza.
Pozdrawiam
Magdalena Łabędź
8 stycznia 2016 at 09:52Czuję się troszkę wywołana.
Choć sama nie podpisałabym się pod wszystkim, co pisze Nat, to jednak mój komentarz o polityczności tekstu w moich ustach to komplement :) Mało tego, jeśli Nat obawia się o wolność słowa, to tym bardziej SPANIALE, że pokusiła się o taki manifest. Być może w obecnym klimacie, politycznym właśnie, przyjdzie nam już tylko blogi pisać, bo ja jako edukatorka seksualna wolnej drogi do rozmów z młodzieżą nie mam już od czasów straszenia dżenderami, a teraz jest jeszcze gorzej.
budrys25
9 stycznia 2016 at 11:38A ja myślę, że już niedługo na blogach też sobie nie popiszemy. Wystarczy jedna nocna ustawa o cenzurowaniu Internetu! Ale to polityka. Nie lubię jej i się nią brzydzę, dlatego ten tekst taki nieprzyjemny mi się wydał, że polityczny.
Sheilven
7 stycznia 2016 at 16:44Bardzo zdrowe podejscie. Wiecej edukacji, mniej krzykow i nastawiania na tę jedyną właściwą ścieżkę seksualności. Oby więcej było ludzi z podobnymi poglądami, może w końcu ten temat przestanie być ta kontrowersyjny.
ka
7 stycznia 2016 at 07:11„nic nie jest dla mnie nienormalne i nie wymaga interwencji tak długo, jak jest to konsensualne” – zgadzam się po stokroć, a nawet i więcej. cholernie trafne i mądre.
Oktawian
5 stycznia 2016 at 22:53cudowny atrykuł
f
5 stycznia 2016 at 16:35dziękuję za ten tekst, jest taki potrzebny. <3
Magdalena Łabędź
5 stycznia 2016 at 14:46oooo. jak politycznie! oooo jak pro społecznie. SPANIALE :)
dziękuję Nat za ten wpis i wracam do kolorowania penisów.
jmg
5 stycznia 2016 at 14:08Dobry tekst, trzeba niestety powtarzać rzeczy oczywiste.
Marta M.
5 stycznia 2016 at 13:45Dzięki za artykuł :) Ja ostatnio doszłam do wniosku, jak kretyńskie jest sformułowanie „ona jest łatwa”, które tak często nas otacza, a często potrafi cisnąć się na usta, w kontekście osób, których zwyczajnie nie lubimy, a najczęściej też nie znamy. Ono samo oznacza, że kobieta nie może lubić seksu jako takiego i że mężczyźni „zdobywają” ją, jako „tani towar”. Wyklucza to, że seks może sprawiać kobiecie przyjemność, może go chcieć i szukać. Z pewnością jest to bardzo seksnegatywne. :P
Gosia
5 stycznia 2016 at 17:09Dokładnie, także odczuwam to jako kretyństwo, szkoda że nigdy nie usłyszałam stwierdzenia „on jest łatwy” (nieraz mam wrażenie, że to mężczyźni bardziej szukają i chcą seksu), dziwi mnie że nie ma takiej frazy w świadomości człowieka. Tym bardziej, że ludzie potrafią używać takich określeń w kierunku kobiet, które nawet nie są „wyzwolone” seksualnie, co mnie strasznie śmieszy.:)
Myślę, że każdy chciałby w przyszłości obracać się w kręgach, które nie będą miały przyjemności kobiety zaszufladkowanej jako „niemoralnej”. Zastanawiam się tylko czy jest to kwestia możliwa do zmiany czy utopia.