Seks w stałych związkach

Seks w stałych związkach

Kto kiedykolwiek był w dłuższej romantycznej relacji wie, jak bardzo seks zmienia się z biegiem czasu, co u wrażeniowców takich, jak ja, może owocować nawet chęcią skoku w bok. Nie dlatego, że ktoś inny jest młodszy czy szczuplejszy – dlatego, że byłoby po prostu… inaczej.

Chodzi o to, że w długoterminowych związkach seks nie jest już taki nowy, ekscytujący i świeży, jak był na początku. Chodzi o ten moment, gdy odkrywasz, że nagle seks pięć razy w tygodniu wydaje się imponującym osiągnięciem, choć kiedyś waszą normą było pięć razy dziennie.

To nie jest tekst o tym, że chciałabym zdradzić Mariana (albo on mnie) i szukam dla siebie usprawiedliwienia. Wprost przeciwnie – dzisiaj chcę dać wam nadzieję, że mimo wszystko – przy dobrych wiatrach – seks w stałym związku nie zmienia się na gorsze. Tak. Pamiętam te wspominki, podczas których z nostalgią wracaliśmy z Marianem do seksualnie zachłannych początków naszej znajomości. One, jak u większości par, zniknęły na rzecz rzadszych przygód łóżkowych i częstszych pozałóżkowych. Tylko tu jest pewien haczyk: zostały one wyparte przez seks zdecydowanie lepszej jakości.

Seks z początków relacji jest jak jedzenie w fastfoodzie – zaspokaja pierwszy głód, bez wątpienia nam smakuje, pobudza mózgowy ośrodek nagrody, ale prawda jest taka, że zazwyczaj nie za bardzo jest się czym delektować. I szczęśliwi ci, którym uda się przejść do fazy seksu gourmet, bo chyba najgorzej jest wtedy, gdy partnerzy uznają, że w zasadzie fastfoodowy seks jest okej i wtedy dopiero pożycie zmienia się na gorsze.

Gdy znika pierwsza fascynacja tym, co nieznane i odrobiliśmy pracę domową polegającą na rozpoznaniu, co sprawia drugiej stronie satysfakcję, poznaliśmy jej ulubiony gadżet i ustaliliśmy repertuar najbardziej satysfakcjonujących pozycji, wtedy zaczynamy wierzyć, że serce naszego faceta jest znacznie większe niż jego penis. Taka heterycka metafora, która w drugą stronę zdecydowanie nie brzmiałaby dobrze. To może jednak będzie kuchenna: odbywamy wówczas naszą lekcję gotowania w stylu slow, zdobywając sprawności w coraz lepszym i lepszym seksie, a przy okazji zaopatrujemy naszą „kuchnię” w coraz nowsze sprzęty.

Głupotą byłoby oczekiwać, że pasja z początków związku nigdy nie wygaśnie i próbować odzyskać ją na najgorsze z możliwych sposobów, na przykład zapraszając do łóżka kogoś trzeciego, czy idąc na imprezę swingersów, zamiast pracować nad tym, co już istnieje i rozwija się między samymi zainteresowanymi. Jeszcze durniejsze jest bycie rozczarowanym z racji tego, że na partnerkę czy partnera nie działa wyłącznie samo rozebranie się i zakrzyknięcie „oto jestem!” – byłam tam i wiem, że tak się zdarza. W momencie, gdy znamy już swoje ciała na wylot, musimy po prostu postawić na kreatywność, a chyba najfajniejsze jest eksperymentowanie z kimś, kogo obdarzamy stuprocentowym zaufaniem.

Myślę, że każdy pamięta tę niezręczność pierwszego razu z nową osobą, prawda? W stałych związkach najfajniejsze jest to, że po jakimś czasie takie ograniczenia znikają. Dlatego, gdy już czujemy, że coś się zmieniło, zamiast szukać wrażeń poza relacją, lepiej pracować nad nieziemskim seksem w niej. To się zdecydowanie bardziej opłaca.

okładka wpisu

Komentarze zamknięte.
  1. Carol

    12 listopada 2013 at 20:59

    Podoba mi się twój artykuł, krótki, ale w 100% na temat. Myślę, że wiele osób boi się takiego momentu, kiedy „fastfoody” ze stałym/łą partnerem/ką przestają smakować i pojawia się myślenie w stylu „może już go/jej nie kocham?” Ty postawiłaś sprawę jasno :-)

    • Nat

      12 listopada 2013 at 22:49

      Dzięki :)
      Po prostu w sypialni czasem trzeba zrozumieć, że ważna jest jakość, nie zaś ilość. Wtedy znikają problemy w stylu: „ja już go chyba nie podniecam, bo przestało wystarczać znalezienie się w jednym łóżku, żeby się działo”.