Submisywne | Dziewczęta, które robią to naprawdę

Submisywne | Dziewczęta, które robią to naprawdę

Kontrolowane doznanie bólu wtedy zamienia się w rozkosz, gdy operuje się nim w kontekście przyznania nagrody. Ugryź mnie tutaj, a potem pocałuj. Wymierz mi parę klapsów za wyimaginowane przewinienie, a potem nagradzaj orgazmem za to, że wytrzymałam bez ani jednej łzy.

tekst: Katarzyna Frank

To jest taka trochę dziwna dziewczyna. Z reguły. Ani skromna bibliotekarka, ani seksowny wamp. Taka dziewczyna, która niczego się nie boi, ale nigdy o sobie nie mówi. Nosi czarny płaszcz w samym środku lata. Starannie obciąga długie rękawy sukienek. Unika głębokich dekoltów i krótkich spódniczek. Poprawia golf czy apaszkę. Obwiązuje nadgarstki szerokimi bransoletami i grubymi paskami zegarków. Jej pończochy i rajstopy nie przepuszczają światła. Starannie wybiera krzesło zanim usiądzie, a mimo to wierci się, wciąż wierci się na nim. Na firmowych imprezach stoi pod ścianą i uważnie odmierza wypity alkohol. Żeby przypadkiem nie przesadzić, bo alkohol rozwiązuje język zaplątany na supełek. Wychodzi jako pierwsza i wsiada do taksówki, choć wcale nie jest za późno na komunikację dzienną. W pracy nie nawiązuje bliskich znajomości, pokazuje się na piątkowym piciu tylko na chwilę. Nie ma ani chłopaka ani dziewczyny, ale nie rozsiewa desperackiego zapachu osoby samotnej. Ma kilku przyjaciół, którzy nie wiedzą nic o sobie nawzajem. Taka dziewczyna jest zawsze świetnym słuchaczem. Przegadaliście dwie, może trzy godziny, i dopiero gdy docierasz do domu, w łazience, czy robiąc sobie kanapkę w kuchni, uświadamiasz sobie, że nic o niej wiesz. Nic ci o sobie tak naprawdę nie powiedziała, rozmawialiście tylko o tobie. Jest przyjazna ale niedostępna, jakby należała do innego świata. Wyjeżdża w nagłe podróże, wieczorami nie odbiera telefonu, znika podczas długich weekendów i nikt nie wie, czy jest wtedy sama czy nie. Ma małe mieszkanie, którego jeden pokój zajmuje wielkie łóżko o zagłówku giętym w stalowe pręty. Nie trzyma w szafie narzędzi tortur. Nie nosi fikuśnej bielizny ani lateksowych majtek. Na suficie sypialni nie ma listewek o grzechoczących kółkach do przypinania łańcuchów. Taka dziewczyna nie jest ani przesadnie nieśmiała ani ekstrawertycznie pewna siebie. Nie zarabia zbyt wiele, nie goni za karierą. Czyta dużo książek. Nie ma jej na facebooku. Ani za gruba, ani za chuda, ale uprawia wzmacniające sporty, wciąż pracuje nad wytrzymałością organizmu. Nosi kardigany i ozdobione kokardką baleriny, czasem podarte dżinsy i skórzaną kurtkę z misiem. Maluje usta i paznokcie. Lubi przyglądać się ludziom i czytać w tajemnym języku ciała. Wciąż ogląda sobie ludzi, bardzo uważnie. Zwraca uwagę na szczegóły. Na dłonie, szyje, stopy. Na zęby, zmarszczki i paznokcie. Szuka ukrytych informacji, kodu, który instynktownie wyczuwają jej podobni. Bo o tym się nie mówi. Tym się nie chwali. Nie opowiada wśród znajomych. Nie przypina sobie znaczka w klapę służbowej garsonki. Nie wymachuje książką w metrze. Nie jest się przesadnie tajemniczym, nie jest się popieprzonym na kilkanaście różnych odcieni. To się po prostu robi. Po prostu się jest. Albo dominatrix, albo submissive. Ja czasem staję się submissive. Podległą. Co oczywiście nie oznacza, że nie czuję się dobrze z palcatem w dłoni.

Nigdy nie zastanawiałam się, skąd taki apetyt, skąd nadciągnął. Nigdy nie potrzebowałam usprawiedliwień czy wyjaśnień. Akceptuję swoją seksualność, tak jak akceptuję potrzebę pogłębienia erotycznego doświadczenia o ból czy demonstrację władzy. Żaden ze mnie psycholog i nie uważam, żeby skłonności do DS (dominance/sumbmission, czyli dominacja/podleganie, niekoniecznie związane z praktykami bondage czy sadomasochistycznymi, ale wchodzące w skład literek BDSM) wymagały psychologicznej konsultacji, szczególnie jeśli nie wywołują u mnie ani lęku ani wyrzutów sumienia czy poczucia upokorzenia. Myślę, że ma to wiele wspólnego z seksualną matrycą wykształconą w dzieciństwie, gdy nawet wydarzenia pozornie niezwiązane z seksem mogą mieć wpływ na kształtowanie się erotycznych zapotrzebowań w wieku dorosłym. Bynajmniej nie sugeruję, że każda z nas, która dostała w dzieciństwie lanie, będzie chciała odtworzyć taką sytuację w ramach seksualnej gry. Te z nas, które nie zaznały przemocy fizycznej w bardzo młodym wieku, też mogą tego pragnąć. To kwestia indywidualna.

Mechanizm wynagradzania przyjemnością za doznawanie bólu nie koduje się nam tylko w sytuacjach przemocowych. Cukierek za stłuczone kolano, pocałuję tutaj to przestanie boleć. Wystarczyło pokazać się w domu z rozkwaszoną na podwórku głową, a następował cały rytuał wynagradzania za doznane krzywdy. Zresztą infantylizacja języka odnosząca się do wynagradzających za krzywdę rytuałów dzieciństwa należy do arsenału DSowych afrodyzjaków. Wynagradzające mechanizmy implikują uczucie seksualnego podniecenia. Przed oczami mam sceny, w których koleżanka delikatnie dmucha na rozwalone kolano po moim upadku z roweru. Jak kolega przekonuje mnie, że musi napluć na mój rozbity łokieć. Jak po zastrzyku dostaję od ślicznej pielęgniarki cukierka. Jak rodzicie zabierają mnie do kina za to, że wytrzymałam, że nie krzyczałam, że nie płakałam, że byłam dzielną dziewczynką. Kontrolowane doznanie bólu wtedy zamienia się w rozkosz, gdy operuje się nim w kontekście przyznania nagrody. Ugryź mnie tutaj, a potem pocałuj. Wymierz mi parę klapsów za wyimaginowane przewinienie, a potem nagradzaj orgazmem za to, że wytrzymałam bez ani jednej łzy.

Gra w karę i nagrodę to jeden z najstarszych motywów seksualnych, mechanizm, na którym opiera się społecznie represjonowana seksualność. Zazwyczaj karą jest samotność i odrzucenie, a nagrodą miłość i poczucie bezpieczeństwa. Uczymy się tego już w dzieciństwie. Jak będziesz grzeczna, będziemy cię kochali. Jeśli nie, oddamy cię do domu dziecka, porwą cię cyganie albo zakonnice. Szczególnie dziewczynki przechodzą przez szereg inicjujących prób mających za zadanie udowodnić, że są godne miłości, a co za tym idzie godne różnych form przyjemności jakie z tego płyną. W dzieciństwie brak miłości jest również brakiem przyjemności. DS jest erotycznie anarchizującą formą tego podstawowego mechanizmu. Submissive, czyli podległa, musi zasłużyć na doznaną przyjemność, udowodnić, że jest warta miłości, przechodząc przez szereg prób i sztuczek obmyślonych przez dominatrix/domina czyli dominującego mistrza gry. To nie upokorzenie czy doznawanie strachu, nie ból jako kara jest tutaj imperatywem. Grą w DS rządzi imperatyw przyjemności. To ciągłe udowadnianie sobie własnej wartości, przechodzenie kolejnych prób, hartowanie się w sztuce doznawania. Pozbawianie się wolnej woli jest pozorne, ponieważ to poprzez umacnianie woli możemy poddać się całkowicie, wytrzymać DS-ową grę i czerpać z całego procesu przyjemność. Tak, erotycznej rozkoszy dostarcza cały proces, nie tylko jego zwieńczenie. Umożliwia to właśnie świadomość woli i konwencja seksualnego przedstawienia, w którym uczestniczymy nie dlatego, że musimy, nie dlatego że skrępowane/unieruchomione nie mamy już wyjścia. Poddaję się, bo tego chcę. Uczestniczę w grze, bo tego chcę. Wzmacniam przyjemność, przesuwając ją ciągle do kategorii nieosiągalnego/trudno dostępnego. Na końcu czeka na mnie nagroda. Po jej skonsumowaniu gra rozpoczyna się od nowa. Gra się nigdy nie kończy. Może się co najwyżej znudzić… a wtedy przecież czeka na nas druga strona witki czy palcata. Z doświadczenia wiem, że zadeklarowane submissives są świetnymi dominatrix, gdy się przeswitchują, zamienią miejscami. Może dlatego, że właśnie wtedy można w pełni realizować fantazję o perfekcyjnej dominacji. Nie mów swojemu domowi, jak chcesz być zdominowana, tylko go zdominuj właśnie w ten sposób….

Nie ukrywajmy, wszelkie zabawy w dominację to zabawy dla dorosłych. Do tego trzeba dorosnąć, tak jak dorasta się do oliwek, czarnej kawy czy smaku whisky (ja przynajmniej musiałam). Trzeba dorosnąć do pewnego poziomu odwagi, która nie ma nic wspólnego z gówniarską ciekawością. Dorosnąć do pewnego poziomu dyskrecji czyli należy zastanowić się czy naprawdę jesteśmy w stanie powstrzymać się od kłapania dziobem.

Odwaga niezbędna jest, by spróbować, by odważyć się i by pogłębiać doświadczenie. Gdy już pozbędziemy się medialno/populistycznych bzdur w stylu lateksy, łańcuchy i lewatywa, musimy nastawić się na proces stopniowy, na powolne zanurzanie.  Znalezienie domina, który odpowiadałby twoim (właśnie: twoim!) potrzebom jest równie trudne, co znalezienie seksualnego partnera. Oczywiście, moja perspektywa jest perspektywą niestrudzonego singla. Jeśli jesteś w związku, więcej niż prawdopodobne, że Perfekcyjna Pani Dominatrix czai się już w twojej sypialni. Tutaj zachęcam do pokazywania czego się pragnie i subtelnych negocjacji, nie tylko opowiadania o tym czego się chce („no wiesz, tak jak w tamtej książce…”) i przyjmowania postawy roszczeniowej („przecież kupiłam taki piękny palcat, a ty teraz nie wiesz co masz z nim zrobić”. Z kolei singielki takie, jak ja, muszą się rozprawić z mitem Irene Adler, która waruje gdzieś przy telefonie w swoich louboutinach i wymachuje palcatem gotowa w każdej sprawić byśmy błagały o litość, i to nie jeden, a dwa razy. Nawet, jeśli zdecydujemy, że w ramach naszych DS-owych eksperymentów nie dojdzie do stosunku… ach, no tak… zapomniałam o najważniejszym. DS to powerplay, czyli gra we władzę. Penetracja czy seks jako taki nie jest wymogiem. Niektóre dominatrix/domowie nie uprawiają seksu ze swoimi submissives. Gra może przebiegać w ten sposób, że nie musisz, a nawet nie możesz zdjąć z siebie ubrania (i właśnie przekornie, skoro tego nie możesz zrobić, nagle nawet odrobina nagości, cholerna dziurka w rajstopce urasta do rangi płonącego fetysza). Nie zmienia to faktu, że poszukiwanie partnera to długotrwały proces. Nie ma jednego określonego wzorca dominacji. Jeśli chcesz, możesz uczyć się dyscypliny, ale nie musisz. Możesz przyswajać wiedzę i kanony, ale jako submissive nie masz takiego obowiązku. Ustal własny kanon. Jedyny obowiązujący wzorzec dominacji czy scenariusz powerplay to TWÓJ scenariusz. Nie myśl o tym, czego się naczytałaś lub co widziałaś w internecie. Liczy się tylko to, czego pragniesz. Dlatego nie wahaj się dokładnie omówić warunków swojej przygody czy używać bezpiecznego słowa co pięć minut. Zastanów się dobrze, czego chcesz i na ile starczy ci odwagi. Metoda małych kroków jest najlepsza. Doznania na początku rzeczywiście potrafią zwalić z nóg, ale nie powinny nas pozbawiać zdrowego rozsądku. Nie bój się bać. Strach jest sygnałem, że dzieje się coś nie tak, coś na co nie jesteś jeszcze gotowa. Nie rzucaj się na głęboką wodę i nie ściemniaj że świetnie pływasz, gdy wcale tak nie jest. Pamiętaj, stawką w tej grze jest Twoja przyjemność. Wiem też, że istnieje ryzyko zatracenia smaku na waniliowy seks, a DS ze swoją intensywnością może odsunąć w cień wszystkie inne aktywności, szczególnie jeśli trafi na podatny grunt. Cóż, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, jak mawiała moja była żona. We wszystkim należy zachować umiar. Mi się udało, no… ale ja jestem trochę zboczona i mam wyjątkowo strzeliste, piękne i grube libido. Myślę wciąż tylko o jednym, jednocześnie myśląc o wszystkim naraz i nawet cała brygada Venus przystrojonych w futra nie będzie w stanie zatrzymać mnie na zasadach wyłączności. Na każdy nastrój, na każdą okazję, na każdą randkę trzeba mieć inną parę butów. I podobnie jest z arsenałem seksualnych możliwości i sztuczek. Poza tym nikt nie żałuje tych tysięcy biedaczek i biedaczków, którzy gnijąc w szponach waniliowego seksu zapomnieli o innych rozkoszach.

Dyskrecja. Obowiązkowa zawsze gdy podejmujesz grę z seksualną konwencją. Czy to z własnym partnerem/partnerką czy z obcą osobą. Czy powerplay, czy roleplay, czy seks w przebraniu wielkiego pluszaka, czy nagi maraton po lesie. Nie dla wszystkich jednak jest to oczywiste. Dla mnie DS jest tak intymną przygodą, tak mocnym doświadczeniem, że mam potrzebę zatrzymać je tylko dla siebie. To nie jest coś, czym można się chwalić, to nie jest modne i nie jest domeną wyłącznie ludzi wyrafinowanych czy bogatych (a tak sprzedają nam to media). To nie jest żadne tajne bractwo. To nie jest dowód na to, że awansowałaś gdzieś wyżej na drabinie erotycznych doświadczeń, ponieważ taka drabina NIE istnieje. Wszystkie seksualne gry opierają się na zasadzie całkowitego zaufania i dyskrecji. Nie opowiadam, nie chwalę się, nie poruszam tego tematu na spotkaniach towarzyskich nawet z najbliższymi przyjaciółmi. Nie chwalę się siniakami, ugryzieniami i śladami. Nie robię zdjęć i nie publikuję ich. Gdy mnie ktoś wprost o to spyta, nie kłamię i coś tam podpowiadam, ale nigdy nie wchodzę w szczegóły (nawet te dotyczące płci). I oczekuję tego samego. By nie opowiadać o mnie. Nie chwalić się mną. Nie przechwalać się jaką to super dominatrix jesteś i komu wypaliłaś papierosem blizny na klacie. By mówić o DS jak najmniej. Nie gadać tylko po prostu robić.

Jakiś czas temu, w na pół zawodowej sytuacji, wylądowałam z dziewczyną, na oko rówieśniczką, w pustej sali konferencyjnej. Tak, tak, wiem, jak to się zaczyna, ale to nie będzie opowieść w soft porn stylu. Od tego mamy Kasię Pepper… Pisałyśmy pewien głupi test, ściągając od siebie nawzajem, śmiejąc się i wygłupiając. Potem poszłyśmy napić się kawy. Kawa zamieniła się w drinka. To się wyczuwa. Kolejny radar do kolekcji. Wyczuwa się to na jakimś poziomie pozazmysłowym, jak wyczuwa się zagrożenie. Właśnie wtedy, gdy ktoś o tym nie mówi. Rozmawiacie o wszystkim, tylko nie o seksie, jaki naprawdę uprawiacie, jednocześnie mówiąc o nim bez przerwy. Szukałam szminki w swojej wielkiej podróbie miu miu bag i wypadła mi na stolik tubka alantanu. Dziewczyna zaczepiła palcem o mankiet mojego ulubionego kardigana o wyciągniętych rękawach i srebrnych guzikach. Wzięła mój nadgarstek w swoją dłoń. Przesuwała chłodnymi palcami po siniakach i wylewach.

„Miałam badania okresowe.” – w pierwszym odruchu zaczęłam się gęsto tłumaczyć – „Pielęgniarka nie mogła znaleźć żyły, kazała mi się odwrócić i pobrała mi krew z żyły pod nadgarstkiem…”.

„Dobre…” – dziewczyna zachichotała – „Tego jeszcze nie słyszałam. Bardziej nie mogłaś się wysypać.” i kazała mi się odwrócić…

Roześmiałyśmy się. Dziewczyna odchyliła się na kanapie i patrzyła na mnie. Gdybym odpięła guziki kołnierzyka mojej koszuli, mogłabym pochwalić się jeszcze innymi śladami. Jako piegus mam bardzo delikatną, białą skórę, na której łatwo zostawić wyraźny ślad. Nie zrobiłam tego jednak. To byłoby zbyt proste i zabrałoby mi pół przyjemności.

Dziewczyna sięgnęła do torebki i zaczęła coś pisać w swoim kalendarzyku.

„Kajdanki nie są zbyt poręczne. Kaleczą, obcierają. Są ciężkie.”

„Ale łatwo się z nich samemu wydostać. Nigdy nie pozwalam ich zapiąć.” – odpowiadam, nagle uspokojona, ale też niezwykle czujna.

„Tutaj kupuję swój bondage.” – podała mi swoją wizytówkę z odręczną notatką. „Znajdziesz tam też linki do stron z instrukcjami podstawowych wiązań. Zmień doma. Na takiego, któremu zaufasz na tyle, że pozwolisz się związać.”

Uśmiechnęłam się i wrzuciłam wizytówkę do torby. I to był koniec. Koniec rozmowy. Nie padło już ani jedno słowo na ten temat. Nie wymieniałyśmy się doświadczeniami, nie ekscytowałyśmy się najlepszym laniem, nie opowiadałyśmy sobie o swoich limitach, granicach, o tym co robimy, a czego nie, ani po której stronie whip hand wolałybyśmy się znaleźć. Sondowałyśmy nawzajem swoją dyskrecję, zupełnie jakbyśmy sprawdzały, która pierwsza pęknie, która z nas pierwsza rzuci aluzję, albo której nie starczy odwagi i zada pytanie wprost. Powerplay już się rozpoczęła.