Twój pierwszy się nie liczy, bo zabawa zaczyna się przy drugim

Twój pierwszy się nie liczy, bo zabawa zaczyna się przy drugim

Miałam w życiu trzy samochody i trochę więcej kochanków. Ten pierwszy, starszy ode mnie, pojawił się zaraz po osiągnięciu przeze mnie pełnoletniości i był w moim życiu przez jakieś trzy lata – Volkswagen Passat Combi, wielka krowa, ledwo mieszcząca się w garażu. Opanowałam go do tego stopnia, że po tysiącach razem spędzonych kilometrów byłam przekonana, że żadnym innym nie będzie mi się jeździło tak dobrze. W końcu był moim pierwszym.

Nawet nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam. Potem przyszedł Volkswagen Polo – mały, ale zrywny, wszędzie się mieścił i miał ładniejszy kolor. Następnie, gdy mały trafił do warsztatu, prowadziłam Kię Sportage, która zaś przerażała mnie swoim rozmiarem, ale była tak dobrze wyposażona i naszpikowana technologiami, że wielkość stała się jej atutem. Było coś perwersyjnego w tym, że potrafiłam ją okiełznać. A w międzyczasie, jeżdżąc po Krakowie z instalacją pewnego artysty, miałam romans ze zramolałym Polonezem Transporterem, bez wspomagania kierownicy i tych wszystkich bajerów, których brak dziś wywołałby u wielu kierowców palpitacje serca.

Bo z samochodami jest jak z kochankami – zabawa zaczyna się dopiero przy drugim, a trwa dzięki kolejnym. Pamiętam tego pierwszego, owszem – ale z pewnością nie był moim najlepszym. Nigdy też nie porównywałam do niego kolejnych, za to z przyjemnością uczyłam się ich na nowo.

Pierwszy raz, który ustawia nas seksualnie na całe życie to mit (chyba, że był przeżyciem traumatycznym i odbył się wbrew czyjejś woli). Dlatego wszyscy panowie, którzy planują wkrótce rozdziewiczyć swoje partnerki, mogą w tym momencie odetchnąć z ulgą. Tak, możecie sobie darować świeczki, kwiatki, kąpiele w piance i płatki róż porozrzucane po całym pokoju. To znaczy, waszym dziewczynom pewnie będzie miło i zmiękną im kolanka, jeśli zafundujecie im takie atrakcje, ale tak naprawdę nie powinniście przeceniać swojego znaczenia. I tak nie możecie zrobić praktycznie nic z faktem, że pierwszy seks to dla dziewczyny zazwyczaj średnio przyjemne doświadczenie.

Drogie panie, wam mogę powiedzieć jedno: prawdopodobnie nie skończycie ze swoimi pierwszymi kochankami jako żony, chyba że macie tyle szczęścia, co Anastazja Steele. Moje rozmowy z kobietami dojrzałymi, takimi lat 50+, udowodniły również, że pierwszy seks, po którym zazwyczaj ma się całą paletę erotycznych doznań, całkowicie przestaje mieć znaczenie i to wcale nie dzięki mechanizmom wyparcia. Jedne z moich rozmówczyń miały przeżycia fajne, inne średnio satysfakcjonujące i choć każda z nich pamiętała tego pierwszego, to bez specjalnego mitologizowania jego erotycznych możliwości czy przeceniania jego wkładu w całe jej erotyczne życie. Całkiem serio wydaje mi się, że największe znaczenie ma dla nas ten drugi.

Dlaczego? Dlatego, że pierwszy raz zazwyczaj ma się z kimś bliskim, z kim relację budowało się długo i – w wersji optymistycznej – przeżywało wcześniej jakieś pozapenetracyjne doświadczenia. Jest to tak zwane rozdziewiczanie się „z miłości”, po którym obydwie strony próbują się w sztukach erotycznych i albo przetrwają jako para, albo nie. A przynajmniej ja chciałabym wierzyć, że młodzież nadal w ten sposób to rozgrywa. Gdy sprawy przybierają taki obrót, że pierwsi partnerzy się rozstają, niektóre dziewczyny świrują, że seks z każdym kolejnym będzie pewnie do niczego i na długi czas rezygnują z erotycznych przygód. Inne optymistycznie podchodzą do perspektywy kolejnych kochanków. Obydwa typy łączy jedno: drugi kopulant będzie miał dla ich życia dużo większe znaczenie. Bo seks z nim będzie się liczył.

Pierwszy raz z drugim kochankiem bardzo rzadko ma miejsce po tym, gdy zainteresowani ustalili, że oto chcą tworzyć związek, więc drugi kochanek bardzo rzadko staje się kochankiem dopiero po zmianie statusu na „zajęty”. Drugi kochanek ma więc o tyle lepiej, że właściwie nie oczekuje się od niego chodzenia. Drugi kochanek ma też o tyle gorzej, że seks z nim musi być przynajmniej satysfakcjonujący, by kobieta rozważyła budowanie z nim związku. Chyba, że jest związek-crazy i weźmie, cokolwiek dają, ale to już nie mój problem. W każdym razie, zazwyczaj przy tym drugim kobieta odkrywa, że pożądanie i zakochanie niekoniecznie muszą iść w parze, że można pożądać kogoś, nie darząc go specjalnym uczuciem i nie wiedząc o nim nic więcej niż to, jak ma na imię i że jest z Bydgoszczy. Przy nim dowiaduje się, że seks może wyglądać inaczej, gdy uprawia się go z kimś innym. Dowiaduje się, że ten nowy może lubić coś innego niż ten stary. Dzięki niemu może przekonać się, jak wygląda uczucie bycia wypełnianą przez dużego penisa lub, że mały to naprawdę wariat. Ten drugi weryfikuje wszystko, co do tej pory zainteresowana wiedziała (lub wydawało jej się, że wiedziała) o seksie. Przy nim dowiaduje się też, że nie każdy facet będzie lubił lizać jej stopy czy wycierać penisa w firankę. Przy nim może też doświadczyć pierwszej w życiu depresji postkoitalnej. I to jest fantastyczne.

Zatem, dziewczyny, prawdziwa jazda zaczyna się dopiero przy tym drugim, kiedy nie mamy już „blokady” w postaci hymen, kiedy znika już lęk przed ewentualnym bólem i kiedy dorosłyśmy na tyle, żeby przestać filozofować czy aby nie za szybko idziemy z kimś do łóżka. Pierwszy kochanek to niekończące się jazdy testowe w bezpiecznych warunkach, dopiero z drugim zaczynają się prawdziwe podróże.

Szerokiej drogi!

Komentarze zamknięte.
  1. a

    8 kwietnia 2014 at 05:00

    Ja prawo jazdy mam dość długo, ale jeśli chodzi o seks to jestem dużo mniej zaawansowana (ale cały czas nadrabiam;)). Jestem ze swoim pierwszym już ponad rok. Długo na niego czekałam, bo 26 lat, ale wiem, że było warto, bo to ten Jedyny ;) Też słyszałam na początku opinie, żeby nie brać go tak na poważnie, traktować go jako 'testera’, bo przecież dopiero zaczynam itp. Ale sytuacja rozwinęła się w zupełnie nieoczekiwanym dla mnie kierunku, bo jazda próbna z nim tak mi się spodobała, że teraz nie wyobrażam sobie, żebym mogła jeździć z kimś innym :) Pierwsza jazda była fajna – inna,niż sobie wyobrażałam, ale w pozytywnym tego sensie. W miarę jak się docieraliśmy przez ten rok to muszę stwierdzić, że moja niepozorna Honda Civic jest chyba jakimś transformersem, bo z nim wszystko jest możliwe :) Tutaj muszę przyznać rację tym, którzy mówią, że seks w miarę rozwoju związku zmienia się na lepsze – im więcej mamy kilometrów na liczniku, tym jest przyjemniej, ciekawiej, po prostu lepiej. Z nauczyciela na początku stał się moim partnerem, z którym mogę jechać wszędzie, odkrywać nowe drogi i nic mi się nie stanie, bo wiem, że mnie nigdy nie zawiedzie. Znalazłam swój idealny samochód :)

    • Nat

      8 kwietnia 2014 at 11:35

      :)

    • aga

      18 kwietnia 2014 at 19:52

      A widzisz, niestety nie doświadczyłaś piękna seksu bez zobowiązań, a to widzę tutaj jakieś Eldorado :P

  2. Sylwia

    6 kwietnia 2014 at 22:24

    Ja się w dużej mierze zgadzam. Z moim pierwszym byłam potem jeszcze ponad 9 lat i kiedy poszłam do łózka z innym facetem to byłam przekonana, że on będzie „działał” tak samo jak tamten. Życie zweryfikowało moje poglądy. Facet nie był zbyt usatysfakcjonowany, a ja wyciągnęłam ważną naukę na przyszłość, że każdego partnera trzeba się uczyć od nowa. Dzięki temu następnym razem już nic nie zakładałam i byłam zdecydowanie bardziej nastawiona na obserwację i słuchanie, co zdecydowanie wyszło tej sytuacji na dobre :)

  3. Bapsi

    2 kwietnia 2014 at 21:53

    Naprawdę istnieją mężczyźni, którzy wycierają penisa w firankę? :D

  4. lady_pasztet

    1 kwietnia 2014 at 14:12

    Podoba mi się bardzo porównanie do aut… ja późno zrobiłam prawko, ale cnotę straciłam wcześniej. Natomiast nowo nabyta umiejętność prowadzenia samochodu i odczucie doskonałej samotności w trakcie wykonywania tej czyności zbiegło się z rozwojem w sferze erotycznej. Już dawno przestałam mieć żal do pierwszego, jak i kolejnych, lepszych i gorszych (trochę byłam związek-crazy, ale widzę postępy ;), by w końcu dowiedzieć się zarówno tego, jak super jest z kimś być i uprawiać seks jak i tego, jak to jest tylko uprawiać seks i nie być. Trwało to trochę, zajęło dużo czasu, ale w sumie lubię to dojrzewanie – i do auta i do następnego kochanka ;)

  5. Freya

    1 kwietnia 2014 at 07:51

    Cholerka! A ja wyszłam za tego pierwszego. Czyżbym miała nigdy nie zaznać prawdziwej jazdy? Domyślam się, że nie miałaś na celu umniejszania doświadczeń seksualnych osób takich jak ja, które mają już obrączkę na palcu, a tylko jednego partnera na koncie, lub takich co to są w bardzo-długim-związku-z-tym-pierwszym, ale niestety oprócz mitu „jak stracę błonę nikt mnie nie zechce”, który pokutuje wśród nastolatek istnieje również mit „jak miałaś jednego partnera to nie wiesz nic o seksie i lepiej szybko zrób to z kimś innym, bo potem będziesz żałować”, który pokutuje wśród nieco starszych osób. Dopóki byłam w długim związku komentarze na ten temat były oszczędne, ale jak gruchnęła wiadomość o ślubie niemal wszystkie koleżanki miały dla mnie stos złotych rad na ten temat. Najbardziej rozbawiły mnie rady tego typu od osoby, która mimo kilku partnerów na koncie nigdy nie uprawiała seksu przy zapalonym świetle i bez bluzki. Takie „zaliczanie aby nabić cyferkę” miałoby być lepsze niż nasze wspólne dojrzewanie i odkrywanie fantazji i potrzeb? Moim zdaniem nie należy stygmatyzować ani mnogiej ani pojedynczej liczby partnerów seksualnych. Dobry seks można mieć i z pierwszym i z setnym – kwestią, która o tym decyduje jest czas, doświadczenie, dojrzałość, poznanie własnych potrzeb i gotowość do spełniania potrzeb drugiej osoby, a nie to, pod jaką cyferką kryje się dany kopulant. Pozdrawiam!

    • Nat

      1 kwietnia 2014 at 10:48

      Oczywiście, że nie miałam na celu umniejszania Twoich doświadczeń, przecież pisałam o szczęściu. Miałam na celu pokrzepienie serc niewieścich, tych w zawieszeniu pomiędzy pierwszym a drugim kochankiem.

    • aga

      18 kwietnia 2014 at 19:50

      Może nie miałaś na celu, ale niestety post wyszedł głupio. Bo nie rozumiem, skąd przekonanie, że ten drugi to już nie partner tylko przypadkowy koleś. I dlaczego niby seks z nie-partnerem jest lepszy? I dlaczego niby u wszystkich ma być tak samo?
      Bardzo podoba mi się komentarz koleżanki wyżej, za to notka nie bardzo. „Prawdziwa jazda zaczyna się dopiero z tym drugim”… Może po prostu za wcześnie zaczęłaś?

    • Nat

      18 kwietnia 2014 at 19:52

      O, jak ja lubię, jak ludzie znajdują w tekście to, co chcą przeczytać, a nie to co jest napisane.