Jesteś kryzysową narzeczoną?

Jesteś kryzysową narzeczoną?

Masz wrażenie, że twój kopulant to facet z zupełnie innej ligi i wciąż zadajesz sobie pytanie „dlaczego właściwie on ze mną jest”?

Złudzenie wzajemnej nieprzystawalności może zatruwać myśli i rozwalać najlepiej rokujące i prosperujące związki. Wystarczy, aby lustro było wrogiem, a eksdziewczyna partnera i wszystkie inne babki dookoła ładniejsze niż ty. Rodzi się przerażenie, że któregoś dnia on po prostu odejdzie, gdy pojawi się na horyzoncie bardziej biuściasta, chudsza i seksowniejsza. Nawet gdyby partner po stokroć zapewniał, że kocha i podziwiał cię jak ósmy cud świata, i tak będziesz wiedziała swoje. Zamiast zadawać sobie pytanie, dlaczego spośród tylu innych wybrał ciebie, przyjmij za szczere to, co od niego otrzymujesz. Jeżeli jednak masz wątpliwości czy nie jesteś przypadkiem jego kryzysową narzeczoną, czytaj dalej.

Pytać siebie i wszystkie przyjaciółki i przyjaciół wokół „dlaczego on ze mną jest?” możesz zacząć w momencie, gdy już zdefiniowaliście związek. W przeciwnym razie bardziej zasadne jest zapytać nie „dlaczego”, ale czy w ogóle ten osobnik poczuwa się do bycia z tobą. Może zależy mu tylko na luźnej relacji w stylu przyjaciół z bonusem? A może po prostu jesteś jego wygodną kryzysową narzeczoną?

Kryzysowa narzeczona to taka dziewczyna, z którą facet – w sposób najczęściej, nie oszukujmy się, wyrachowany – spotyka się od czasu do czasu, wiedząc, jak bardzo jest ona nim zainteresowana i zawsze chętna, by dostać choćby namiastkę bliskości. Mężczyzna wie, że ona nigdy nie odmówi spotkania, niezależnie od pory dnia i nocy. Niestety, podczas gdy ona chce związku, jego zaangażowanie zaczyna się i kończy na sprawach łóżkowych.

Ta kobieta oddałaby wszystko, by z nim być, ale ma też jedną zasadniczą zaletę: nie jest na tyle odważna, by zapytać „czym jesteśmy?” i „dokąd zmierzamy?”. W jej przypadku odpadają więc wszystkie nieprzyjemne i powodujące niezręczność konfrontacje. A nawet, gdyby raz się odważyła, on sprawę obróci na tyle dla siebie wygodnie, by upewnić się, że kobieta już nigdy więcej o to nie zagai.

Jeżeli zastanawiasz się, dlaczego to ty zostałaś wybrana do roli wygodnej dziewczyny, powiem ci raz i brutalnie: ponieważ jesteś na tyle naiwna, by na to pójść. By przyjmować mniej niż tyle, na ile zasługujesz, bo wydaje ci się, że zyskujesz – kosztem obniżania własnych standardów. I przede wszystkim: nie chcesz być właścicielką samej siebie, oddając się do pełnej dyspozycji drugiemu człowiekowi. To, że jesteś taka zgodna i łóżkowo uczynna wcale nie nabija ci punktów payback w programie „przyszła dziewczyna”.

Zakładam jednak, że spędzasz z tym facetem czas – gotujecie, oglądacie filmy i uprawiacie dużo seksu. Brzmi jak niezłe związkowe preludium, a ty snujesz wizję wspólnych labradorów biegających po wielkim ogrodzie. Godziny spędzone w łóżku są, oczywiście, wspaniałe i tego nie neguję. Zastanów się jednak, jaką postawę przyjmuje on, gdy ty na przykład nie masz ochoty na seks. Czy reaguje entuzjastycznie na propozycje innych rozrywek i aktywności, a może szybciutko zmywa się, mrucząc: „to ja już pójdę” i dodaje coś o mleku, które zostawił na gazie i z pewnością już wykipiało.

Choć dany mężczyzna może cenić cię jako osobę i z pewnością nie chce cię umyślnie zranić, nie muszę chyba przypominać, że są na świecie ludzie (mężczyźni i kobiety), którzy potrafią uprawiać regularny seks z innymi bez praktycznie żadnych śladów przywiązania czy wzniecania płomieni głębszych uczuć. Pamiętaj więc, że seks nigdy nie definiuje związku.

Wystarczy równie dobrze, by facet nie był gotowy na monogamiczny, długotrwały związek i zobowiązania wobec drugiej osoby. Nie postawiłaś jasno swoich oczekiwań, więc on uważa, że jest ci dobrze, tak samo, jak jemu. Po prostu postrzega cię jako niesprawiającą większych kłopotów kochankę.

Bycie kryzysową narzeczoną nie musi być wcale złe, owszem, o ile nie wiąże się z pijackimi telefonami i schadzkami po 2:30 w nocy, gdy jesteś wybudzana z głębokiego snu i mimo że sam akt może być dla ciebie przykry, decydujesz się ciągnąć tę relację. Pamiętaj, że w każdym układzie najważniejsze jest obopólne zadowolenie.

Jak stać się na nowo swoją właścicielką, która nie czeka wiecznie pod telefonem, perfekcyjnie wydepilowana i gościnna? Przede wszystkim pozbądź się manii, która nakazuje ci szukać aprobaty i podziwu w oczach innych – uwierz temu, co widzisz i co już masz. Nie przepraszaj za swoje wady i małe grzeszki i wykrzycz światu: „zaakceptuj mnie taką albo rzuć mnie w cholerę – ja sobie poradzę!”. Nawet najpiękniejsze dziewczyny blakną i przepadają, gdy wciąż muszą upewniać się, że nadal są atrakcyjne, bo same tego nie widzą. Jeżeli chcesz związku i monogamii, dąż do tego, nie zadowalając się marnymi substytutami.

Wyjdź ze swojej strefy komfortu, w której każdy twój dzień organizuje ten mężczyzna. I pamiętaj, zarówno przywary, jak i zalety, dziwnostki i przyzwyczajenia – są wyłącznie twoją własnością!

[grafika wpisu via fuckyouverymuch.dk]

Komentarze zamknięte.
    • Nat

      26 maja 2014 at 23:33

      :)

  1. Wojtek

    8 sierpnia 2013 at 21:11

    No ale on odpowie że akceptuje. I jest po sprawie. A to nie znaczy że chce z nią być. Zresztą dlaczego to on ma rzucać, skoro ma wszystko czego potrzebuje ?
    Pozdrawiam

  2. Marta Małgorzata

    13 kwietnia 2013 at 17:53

    ale należy od czegoś zacząć.
    Zacząć – czyli od razu, w przypadku podniesienia poczucia własnej wartości nie warto brac rozbiegu, bo na co komu on?

    P.S.
    A labradory są najlepsze. mówi posiadaczka jamnika ;)

  3. Nick *

    12 kwietnia 2013 at 12:11

    To zależne od poczucia własnej wartości, ja nie potrafie pstryknąć w palce i go mieć…

  4. Petra

    9 kwietnia 2013 at 11:14

    Co ty masz z tymi labradorami? Bo to trzeci tekst z kolei :) [Labradory jako element definiujący związek? hm].

    • Nat

      9 kwietnia 2013 at 11:34

      Bo w życiu każdej pary przychodzi taki moment, że zaczyna się negocjować, kiedy zamieszkać razem, założyć wspólne konto i kiedy zdecydować się na labradora (najbardziej „rodzinną” z ras).