Dlaczego polskie morze jest brzydkie?*

Dlaczego polskie morze jest brzydkie?*

Okazuje się, że wystarczy odciąć blogerom dostęp do internetu, by działy się takie rzeczy, o których damy nie rozmawiają. Skoro jednak nie jestem damą, to trochę o Kolonii Blogerów, zwanej dalej Morską Ferajną, opowiem.

Informacja o wyjeździe zastała mnie po nieco bardziej zagranicznej stronie morza. Długi sierpniowy weekend na gdańskiej Wyspie Sobieszewskiej? Czemu nie! W końcu tak bardzo nie cierpię nadbałtyckich klimatów – gofrów, jagodzianek i automatów z pluszakami, że mogę jeszcze bardziej uprzykrzyć sobie żywot, jadąc na wakacje z grupą innych blogerów.

Skąd wzięła się u mnie awersja do polskiego morza? Powodów znalazłabym kilka:

1. Pochodzę z dołu mapy, zaś na górze mam rodzinę. Gdy byłam mała, każde wakacje spędzaliśmy nad Bałtykiem, co wiązało się z kilkugodzinną podróżą samochodem i to w czasach, gdy o klimatyzacji nikt nie słyszał. Udręka dla kogoś, kto od zawsze cierpi na chorobę lokomocyjną.

2. Klimat nadmorskich obozów i kolonii, na które jeździłam z zakładu pracy ojca rodziciela daleki był od ideału. Opiekunowie oczekiwali, że sytuacja obozu sprawi, że dzieciaki, które poza nim rzucałyby się kamieniami, w tajemniczy sposób, setki kilometrów od domu, zostaną przyjaciółmi. Oczywiście, nie zostawały.

3. Odkrycie, że w tym samym, tak zwanym wysokim sezonie, pobyt w hotelu w Amsterdamie jest tańszy niż w Trójmieście (sic!). Słowem: schizofrenia ekonomiczna.

Dlaczego więc tak ochoczo spakowałam plecak, wsiadłam w samolot i przybyłam na Wyspę Sobieszewską? Cóż, jako typowa Polka, nigdy nie byłam w Mieście Wolności, a poza tym miałam nadzieję, iż wyjazd zorganizowany przez ciało blogerskie, czyli studiumprzypadku.com oraz Blogostrefę w kooperacji z Miastem Gdańsk, na dodatek sponsorowany przez Tesco, Ziaję, Żywca, Organique, Czarną Owcę oraz Puffins, jakoś mi tę mroczną wizję** polskiego wybrzeża odmieni.

Na kolonie przybyłam najpóźniej, zaś wyjechałam najwcześniej i to nie dlatego, że tęskniłam za domem – po prostu: rozkład lotów mi nie sprzyjał. Blogerska brać powitała mnie, spóźnioną, głodną i spragnioną, z otwartymi ramionami oraz dość zabawnymi pytaniami: „chciało ci się na dwa dni lecieć, to taki kawał drogi?!”, bo chyba tym, którzy przebyli kraj, by nad Bałtyk dojechać na przykład z Rzeszowa, nikt determinacji nie gratulował. W końcu wiadomo, Polak prawdziwy nad morze w okresie letnim z każdego krańca pociągiem dotrze. A że sama wygodna jestem, zdecydowanie wolę samolot (jakieś 40 minut w powietrzu) od kilkunastu godzin w PKP.

Sporo atrakcji mnie ominęło – poławianie bursztynów, dzień sportowy czy wspólne gotowanie. Nie byłam ani na apelu powitalnym, ani pożegnalnym. Zaliczyłam za to ognisko i śpiewy przy gitarze, spacer po Ptasim Raju oraz pieszą wycieczkę na forty zaplanowaną przez Olę, bo Trójmiejscy Blogerzy postanowili pokazać przyjezdnym swój Gdańsk.

DSCN2668

DSCN2669

DSCN2670

Siedząc na zimnym piasku, o północy oglądałam spadające gwiazdy.

Dwa dni wystarczyły, żebym zapragnęła wrócić po więcej. Wyspa Sobieszewska okazała się fantastycznym azylem, z dala od zgiełku, z pięknym, niezbyt zaludnionym kawałkiem plaży oraz łatwym dostępem do centrum miasta.

DSCN2671

Piwo wypite w blogerskim towarzystwie w St. John`s Pub & Cafe, przy Hostelu Zachariasza Zappio utwierdziło mnie zaś w przekonaniu, że klimat miejsc tak naprawdę tworzą ludzie. I tylko takich towarzyszy wypraw – od bardzo sympatycznych gdańszczan po tych, którzy przyjechali na Morską Ferajnę (a byli to nie tylko blogerzy) i rozwibrowali nasze domki campingowe – chciałabym spotykać na swojej drodze. Rozmowom, wygłupom i eksplozjom pozytywnej energii nie było końca. Grupa ferajnowa się zdecydowanie udała.

Relacje tych, którzy też tam byli, jod z powietrza i piwo z puszek pili, znajdziecie na przykład dzięki Facebookowi i hashtagom #gdansk #morskaferajna #ilovegdn.

Konkurs!

A teraz coś dla was. Możecie wziąć udział w konkursie i zawalczyć o nagrodę ufundowaną przez Centrum Konferencyjno-Noclegowe „Alma”, które zapewniało kolonistom dach nad głową oraz materac pod pupą: weekend na gdańskiej Wyspie Sobieszewskiej dla dwóch osób (2 noclegi + śniadanie i obiad w pakiecie). Co trzeba zrobić? Pod tym wpisem zamieścić komentarz z krótkim, odjechanym opisem wymarzonych aktywności, którym oddalibyście się podczas swojego pobytu. Trzy najciekawsze przekażę ciału decyzyjnemu, które spośród nadesłanych zgłoszeń wybierze to zwycięskie.

Na komentarze czekam do 7.09, godz. 23.59.

* Myślałam, że będzie brudne, zimne i śmierdzące, a oczom moim ukazało się polskie Saint Tropez. Całe szczęście, wrodzona przekora i chęć bycia wszędzie i spróbowania wszystkiego sprawiła, że pojechałam i… trochę się zakochałam. Ale tylko trochę!

**Niestety, mrok kolonistów nie opuścił, bo był z nami pewien bies – wszędobylski Szatan…

[zdjęcie główne wpisu – Agnieszka Wanat]

Komentarze zamknięte.
  1. Ania Tycka

    25 listopada 2017 at 19:11

    Z chęcią przeczytałam. Został uśmiech na twarzy… ja tam lubię polskie morze ;)

  2. baluccio

    17 września 2013 at 00:10

    Pięknie dziękuję, do nóg padam, foteczki podeślę :)

    • Nat

      17 września 2013 at 11:45

      Gratuluję raz jeszcze i na fotki liczę! Mogą być z bursztynkiem :)

  3. Fenrir

    7 września 2013 at 23:48

    Ta misja była dla mnie zaskoczeniem. Otrzymałem od M. krótki list z instrukcjami – „inwigilacja Centrum Konferencyjno-Noclegowego ALMA i wyspy”, „działanie pod przykrywką”, „nie wdawać się w kontakt z ludnością cywilną”, „żadnych głupstw 007”. Och M., przecież mnie znasz…
    Do listu dołączone były dwa bilety. Wyspa Sobieszewska, to gdzieś w Polsce. Słyszałem, że jest to kraj niebezpieczny. To nie będzie łatwa misja. Na szczęście nie działam sam.
    Kierujemy się tam jako świeżo upieczone małżeństwo. Anna, młoda acz doświadczona agentka ze strony polskiego wywiadu, ma mnie wesprzeć w mojej misji. Od momentu gdy się spotkaliśmy nie może oderwać ode mnie wzroku… Uśmiecham się szelmowsko pod nosem, gdyż wiem jakie myśli kłębią się w jej głowie.
    Nasz cel okazał się malowniczo położonym ośrodkiem. Byłem zaskoczony, zawsze sądziłem, że Polska nie ma się co równać z moim ostatnim celem na Lazurowym Wybrzeżu… Po rozpakowaniu się w naszym apartamencie odwiedziłem bogato wyposażony barek, gdzie uraczyli mnie najlepszym Martini w moim życiu.
    Zaczęliśmy sprawdzać teren. Okoliczne sklepy i stragany pełne były sympatycznych i uśmiechniętych osób. Moje pierwsze podejrzenia okazały się niesłuszne – nie kryły one żadnego zagrożenia. No może poza ciężkostrawnymi fast foodami.
    Moje ciało nie mogło się doczekać sprawdzenia plaży. Z misji też można czerpać przyjemności. Błękitna woda, w idealnej temperaturze, by się schłodzić, piękne kobiety w skąpych strojach, niemalże biały piasek. Anna zaskoczyła mnie sposobem podtrzymywania naszej przykrywki. Nie zapomnę pocałunku pod wodą.
    Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, a zamki z piasku zaczęły być podmywane przez nacierające fale, postanowiliśmy sprawdzić nocną działalność na wyspie. Wszechobecny klimat zabawy i muzyki porwał nas do nocnego klubu, gdzie kapela przygrywała roztańczonej młodzieży hity polskiego rocka i popu. Tam straciłem poczucie czasu. Misja przestała mieć znaczenie. Teraz liczyliśmy się tylko my. Ja i ona. Jej ciało w tańcu ocierało się o moje ciało, kabura zaczęła mnie bardzo uwierać. Jej wzrok mówił wszystko. Wiedziała czego ja pragnę…
    Obudziłem się w południe. To była długa noc, a żadne łoże nie było dla mnie nigdy tak przyjemne jak to. Ubrana w moją koszulę przyniosła śniadanie wraz z szampanem. „Dom Perignon” – ta dziewczyna wie co najlepsze.
    Rozmowy z obsługą ośrodka nie wykazały niczego podejrzanego. Dzięki ich uczynności dowiedziałem się, że gdzie i jak wynająć quada. To może się przydać w przypadku nagłej ucieczki!
    Okoliczne lasy nie skrywały żadnych podejrzanych instalacji militarnych. W lesie ona zatrzymała mnie na moment. Pocałowała głęboko swoimi słodkimi, pełnymi ustami. Powiedziała bym się odprężył i przestał traktować to tak rzeczowo. Myślę, że podejrzenia wywiadu co do niebezpieczeństwa na tej wyspie były mocno przesadzone. Jedyne niebezpieczeństwo jakie napotkałem na swojej drodze to puszka od coli rzucona obok kosza. Dzięki szybkiej interwencji i mistrzowskiemu wyszkoleniu w sztukach walki zagrożenie zostało szybko zażegnane.
    Wieczór spędziliśmy na plaży, przy płomieniach ogniska, popijając winem, wyciągniętym z piknikowego kosza. Piasek nie przeszkadzał nam w oddawaniu się miłosnym uściskom i pieszczotom.
    Wymeldowanie się z ośrodka było najsmutniejszą chwilą. Moja misja dobiega końca, nasza przykrywka wygasa. Choć myślę, że już wkrótce spotkamy się, nie na tle zawodowym. „Proszę miło o nas wspominać znajomym.” -pożegnał mnie lokaj. Z pewnością wspomnę, M. będzie usatysfakcjonowana gdy zdam raport, a MI6 odetchnie z ulgą. Świat nie jest zagrożony.

  4. Ezoteryczna

    7 września 2013 at 23:46

    Na plażowanie wzięła mnie chęć.
    Wyjazd odbędzie się bez budżetu cięć!
    Nadzieję więc malutką mam,
    że ten właśnie konkurs wygram!
    Mego ukochanego do Gdańska zabiorę,
    pokażę mu morską faunę i florę.
    Bursztynów będziemy razem szukać.
    Muszelek zbierzemy co niemiara,
    a na obiad upieczemy skalara.
    By zapoznać się bliżej z Neptunem
    Do morza wbiegniemy dwuosobowym tłumem.
    W promieniach słońca ciała wysuszymy
    i przepychanki w ciepłym piasku stoczymy.
    On po ziarenku obierać mnie będzie z piasku,
    a potem ruszymy na jogging do lasku.
    W malinowym gąszczu przystaniemy na chwilę,
    by przebyć pełne rozkoszy mile…
    Dzień zwieńczymy kieliszkiem szampana
    i przytuleni na wydmach posiedzimy do rana.
    O świcie wschód słońca obejrzymy
    i do miejskiej szarości powrócimy.

  5. poucette

    7 września 2013 at 19:07

    Bohnsack, czyli Worek Fasoli. Posadzę ziarno, a zobaczę co z niego wyrośnie… Może znajdę się z Nią na magicznej wyspie, wybuduję dla Niej wielki zamek z piasku i zrobię najlepszą kawę pod gołym niebem. A potem uciekniemy razem na Górę Mew by poczuć jej energię, znajdziemy schronienie pod starym dębem, udamy się przed siebie w poszukiwaniu zaginionego sejfu ze statku Goya i wykopiemy największy na świecie dół, le vent nous portera. Czas stanie w miejscu, a my będziemy puszczać kaczki na XIX wiecznej śluzie i wychylimy kufel piwa w starej karczmie przy folwarku, będziemy cząstką szlaku bursztynu i gliny, pod niebem pełnym gwiazd siądziemy przy ognisku. O świcie poczujemy jak ziemia pulsuje w Ptasim Raju. Ogrzeję Jej oddech gdy będzie zimno, poczuję w Jej włosach zapach wiatru i smak soli na jej ustach.

  6. Anna

    5 września 2013 at 16:15

    Kiedy coś napisać muszę, by ożywić moją duszę,
    Pragnę zwrócić się do nieba, oni wiedzą co mi trzeba.

    Ale ciało swoje wie, z deskorolką przez świat mknie.
    Jadę więc do Modelarni, wiedząc iż ciało duszę karmi.

  7. Jo Lap

    4 września 2013 at 20:21

    Moja wymarzona aktywność to jedno słowo, które oddaje wszystko: wędrówka. No i tak:
    – wędrówka wysoko wśród chmur… albo chociaż na ziemi. Wśród drzew w lesie, zbierając jagody i jedząc je (niezdrowo, bo niemyte).
    – wędrówka w nocy po, na, w ciele mojego kochanego chłopca.
    – wędrówka po kartkach książek, które czytamy w tym samym czasie, siedząc wtuleni w siebie. Na kocu? Na plaży? Na łóżku…
    – wędrówka za śladami na piasku. On za moimi.
    – wędrówka nad morze. Nad morzem. Po morzu. Przy morzu. W morzu. Zanurzymy się w morzu i w sobie i nikt nas nie znajdzie przez te całe dwa dni.
    Ach, marzenia.
    :)

  8. baluccio

    4 września 2013 at 14:35

    Historyjka o tym, co bym robiła ze swoją dziewczyną, gdybym wygrała ten proseksualny konkurs.
    Iść, ciągle iść w stronę słońca (którego już wtedy nie będzie), w stronę słońca (przypominam: nie będzie go) aż po horyzontu kres (nie do zrealizowania, czego dowodem jest morze majaczące w oddali, które tylko Jezus byłby w stanie przejść).
    Girls just wanna have fun. To akurat do zrobienia, chęci będą, dziewczyny będą, cała reszta to przypadek, pomyślunek oraz zasobność portfela.
    Dmuchawce, latawce wiatr. Niestety, wszystkie dmuchawce zostały już zdmuchnięte, ale latawiec w kształcie ryby płaszczki zapewne by poszybował w niebo, wiatru również przewiduje się dużo (w końcu to już prawie zima).
    Run, Baluccio, run. Baluccio nie ma czasu biegać na co dzień (albo ochoty, tego nie wie), ale za to ma buty sportowe w kolorze żółto-zielonym i bardzo by mu się podobało przebięgnięcie ze swoją Moniką (nie jest ona jednocześnie dziewczyną ratownika, co to, to nie) wczesnym rankiem (albo lepiej późnym wieczorem) po pustej już o tej porze roku plaży. Po namyśle stwierdzam z całym przekonaniem, że to by mogło się wydarzyć też na boso. PRAWDZIWE szaleństwo by było wtedy.
    Bursztynek, bursztynek, znalazłam go na plaży. Oraz milion innych, nikomu niepotrzebnych rzeczy, jak kamyki, muszle, zielone szkiełka, które okazują się być po prostu oszlifowanym przez wodę i piasek szkłem, pojedyncze japonki, połamane okulary przeciwsłoneczne, boje urwane ze smyczy: wszystko to zmieści się spokojnie w bagażniku Srebrnej Błyskawicy (o ile uda się jej dojechać tyle kilometrów).
    I want to ride my bicycle (ekhm). Otóż rowery się nie zmieszczą z nami, ale wierzymy, iż na miejscu można jakieś wypożyczyć i sobie nimi pojechać parę(naście) kilometrów, z nikim się nie ścigać i nie przejeżdżać na czerwonym świetle, rzecz jasna.
    I to by było na tyle.

  9. Aska

    3 września 2013 at 21:58

    Jako osoba, ktora do przyjemnych nie zalicza smaznia sie i wylegiwania na plazy, ta czesc dnia, w ktorej slonce grzeje za mocno spedzilabym na zwiedzaniu miejscowosci zatrzymujac sie co chwile na jakies chladzace napoje i potrawy. Dlatego, iz nie jest mi dane ogladac tego cudownego zbiornika wodnego na codzien, chcialabym go ujrzec. Zrobilabym to najprawdopodobniej wieczorem, wtedy tez o ile temperatura by na to pozwalala oddalabym sie kapieli. W ciemnosci nic nie widac wiec zrobilabym to pewne nago;) nastepnie najchetniej upoilabym sie jakimis napojami wyskokowymi, by juz na brzegu i w ubraniu oraz objeciach mojego cudownego chlopca doswiadczyc pieknego zjawiska jakim jest wshod slonca nad morzem.

  10. Szary Burek

    2 września 2013 at 17:13

    Ostatnie zdjęcie bardzo fajne :)

  11. Mery

    31 sierpnia 2013 at 20:01

    A ja bym zabrała mojego życiowo-łóżkowego i byśmy sobie taką kłódkę razem zamknęli na moście. Tak w miejsce formalizacji. A może przy tym kłódkowaniu coś by się jednak zmieniło… :)

  12. Łukasz

    31 sierpnia 2013 at 17:29

    W 100% racja – klimat tworzą ludzie, a nie miejsce. Choć i miejscu niczego nie brakowało :)
    A dnia sportowego możesz żałować, bo graliśmy w bule :]

    • Nat

      31 sierpnia 2013 at 18:46

      Nic mi nie mów, bo się popłaczę!

  13. Lupus23

    31 sierpnia 2013 at 16:15

    na pobyt na gdańskiej Wyspie Sobieszewskiej zabrałabym osobę mi bliską, ciekawą przygody, aktywnie spędzającą czas. z pewnością przyjechalibyśmy zaopatrzeni w rowery, którymi ruszylibyśmy zaraz w podróż. bez jakichkolwiek wskazówek, ruszylibyśmy w przygodę, objeżdżając możliwie cały teren wyspy – wzdłuż i wszerz. to, co by nam się przydażyło, spisałabym skrzętnie w formie listu do nieznajomej osoby – coś na wzór efemerycznej relacji zawierającej wspomnienia z tej przygody (+ ręcznie stworzoną mapkę). powstały zapis byłby zatem zapisem scenariusza, które napisałoby życie&napotkane osoby/zdarzenia/natura… wiadomość (zredagowaną w j.ang.!!!) zamknęłabym szczelnie w butelce!!! taki pakiet zabrałabym ze sobą na kolejną eskapadę, na którą bym się wybrała – gdziekolwiek by to było, ale w bliskości z morzem/jakąkolwiek wodą. tam właśnie wyrzuciłabym butelkę z listem i mapką. tak więc ktokolwiek ją znajdzie w przyszłości – do niego będzie należała decyzja, czy ruszy w swoją przygodę, by odnaleźć „to” tajemnicze i idylliczne miejsce w polsce, czy też nie… ;-)

  14. dziewczyna wariata

    31 sierpnia 2013 at 16:10

    dziki seks z karłami przebranymi za jaszczuroidy.

  15. Jolanta

    31 sierpnia 2013 at 15:58

    Znając życie, ja i mój łóżkowo-życiowy partner, po wygraniu takiego wypadu zajęlibyśmy się najbardziej ekstremalnymi, odjechanymi rzeczami, jakich nawet nie jesteś sobie w stanie wyobrazić. A że nie jesteś, więc podpowiadam. Otóż ja, jako znana w całej Polsce krejzolka, wzięłabym ze sobą zeszyt sudoku, bo już tak mam, że będąc nad morzem, muszę rozwiązywać sudoku. Do tego może jeszcze jakaś książka i, obowiązkowo, szyfrokrzyżówki. Istnieje też szansa, że mój życiowo-łóżkowy partner próbowałby przemycić przez granicę między miastami najprawdziwszy czołg. Tylko że w skali 1:20 i w częściach, gdyż mój łóżkowo-życiowy partner najczęściej spędza wolny czas sklejając czołgi. Widzisz więc, że dalej nie musisz szukać i reszty komentarzy nawet nie powinnaś czytać – większych borderlajnów od nas nie uświadczysz.