Uwodź mnie, uwodząc siebie

Uwodź mnie, uwodząc siebie

„Uwodzenie nie zadziała bez pewnej dozy nonszalancji” – pisze Dita von Teese w The Art of Teese o tym, jak czuć się sexy na co dzień. I ja jej wierzę. Kto by nie uwierzył Dicie?! W końcu Dita von Teese całą sobą udowadnia, że nie męczy bycie Ditą von Teese.

Znasz to uczucie? Idziesz ulicą, a tego dnia szczególnie postarałaś się, żeby wyglądać bosko – czerwona szminka, szpilki, odjazdowa sukienka, czyli wszystko to, co podkręca twój sex-appeal, a tu nagle mija cię ktoś, kto wybucha śmiechem. Kilka następnych przechodzących obok ciebie osób robi to samo. Nie możesz oprzeć się wrażeniu, że śmieją się z ciebie? To znaczy, że seksowność w takiej postaci nie jest dla ciebie naturalna. Wyglądasz seksownie, ale nie czujesz, że taka jesteś i całą swoją postawą udowadniasz, że w rzeczywistości nie przynależysz do seksownego świata.

Przykład? 10 odcinek 3 serii Girls – Hannah próbuje realizować z Adamem erotyczny scenariusz, przekonana, że tego właśnie brakuje w jej życiu seksualnym. Wszystko w jej grze jest niewiarygodnie niezręczne, a moment, kiedy Hannah ściąga sweterek, prezentując seksowne buduarowe wdzianko, pod które i tak założyła bawełniane babcine gacie, jest nie do przecenienia. Podobnie, jak reakcja jest partnera, coś w stylu: „O, kurwuniu, wyglądasz jak choinka”. Bo on wie, że ta cała gra jest dla niej nienaturalna. Widzowie wiedzą, że jest dla niej nienaturalna. Sama Hannah to wie, a mimo wszystko brnie w zainicjowaną sytuację.

Dla Hannah bielizna z sex shopu nie jest naturalna, za to naturalne są dla niej pajacyki (w sensie: jumpsuity i overalle, ya’ll) i zielone bikini. Noś coś bez napinki, a ludzie ci uwierzą – tak powinno brzmieć jej motto. I twoje też.

Uwielbiam wszelkie atrybuty seksowności – czerwoną szminkę, luksusową bieliznę, wysokie obcasy, ale żaden z nich nie zagościł w moim życiu po to, żebym podobała się facetom czy kobietom, ale po to, żebym podobała się samej sobie. Sekret tkwi czerpaniu z tych atrybutów nawet wtedy, kiedy nikt nie patrzy. Sekret, na przykład ten, który dzielisz z pewną Victorią, to założenie koronkowych majtek i stanika do pracy i bez szczególnego planu rozebrania się przed kimkolwiek. Jeżeli coś sprawia, że czujesz się dobrze z samą sobą, będziesz miała totalnie gdzieś, co pomyślą o tobie inni. I żaden mężczyzna, i żadna kobieta twojego życia nie odniosą wrażenia, że wysilasz się i robisz coś nie-swojego specjalnie dla nich. Bo taka już będziesz – będziesz robić te wszystkie seksowne rzeczy wyłącznie dla siebie i w uprzejmości swojej pozwolisz im popatrzeć. A raczej – już taką cię dostaną. I będą patrzeć z przyjemnością. Ale zasada jest jedna: sama powinnaś te rzeczy lubić, powinny cię fascynować, żebyś mogła z nich w pełni korzystać. Zasada jest jedna: możesz wszystko, nic nie musisz.

Zbyt wiele znam dziewczyn, które dały wmówić sobie, że są za wysokie na obcasy, za grube na pończochy, zbyt alternatywne na co innego. Stały się niewolnicami opinii i przekonań, które wcale nie są ich. Uwierzyły, że czegoś po prostu nie wypada robić. Ja natomiast wierzę, że za cokolwiek się nie zabiorę (lub w cokolwiek się ubiorę), to „jest to moja okolica”. Gdybym cały czas skupiała się, czy to, co robię, kręci mojego faceta, chyba bym oszalała. Ważne, żeby najpierw kręciło mnie. Nie muszę być przy seksowna mainstreamowo – w mojej szufladzie nie znajdziesz stringów uplecionych z jednego kawałka sznurka i z koralikiem na przedzie. Nie ma tam superobcisłych sukienek i topów-tub. Nie ma udających seksowne koronkowych osłonek na kiełbasę z sex shopu, czyli przedziwnych rozciągliwych czerwonych tunik, w przypadku których jeden rozmiar pasuje wszystkim (otóż nie, nie pasuje). Nie mam nawet kostiumu seksownej pielęgniarki. Moim włosom daleko do tak zwanego „suczego blondu”.

Sekret tkwi w tym, że nie zostawiam uwodzenia siebie na później. Po prostu wiem, że tu i teraz należą mi się te szpilki, ta fantastyczna świeca zapachowa i cienka jak pajęczyna bielizna, które nijak nie pasują do mojego okropnego przejściowego mieszkania, ale właśnie – pasują do mnie. I nie staram się być sexy za wszelką cenę, bo wypadałabym równie karykaturalnie, co bohaterka mojego ulubionego serialu. Zmysłowość istnieje dla mnie tu i teraz, objawiając się nawet w małych przyjemnostkach.

Zmysłowość pielęgnowana dla samej siebie sprawia, że dostrzegają ją też inni, że naturalnie lgną, by znajdować się tam, gdzie ona oddziałuje. Ludzie odwracają głowy, gdy przechodzisz obok. Ludzie odwzajemniają uśmiech, kiedy uśmiechasz się do nich. Ale to wszystko skutki uboczne, nie zaś cel sam w sobie. Prawdziwa zmysłowość jest bowiem mało ostentacyjna, praktycznie bezwysiłkowa, nonszalancka (a tej w szczególności nie da się zaplanować) i opiera się na celebracjach – najpierw w pojedynkę, później we dwoje, nie zaś na „żuciu pokarmu tak, jakby się miało jakąś tajemnicę”.

A ludzie, których mijasz, wcale nie śmieją się z ciebie. Pamiętaj – szyderstwo jest raczej sykliwe, ale – co ono cię obchodzi?

[okładka wpisu]

Komentarze zamknięte.
  1. lady_pasztet

    24 marca 2014 at 20:55

    Doskonały tekst! Tak właśnie wygląda wg mnie kwestia bycia sexy, sexy trzeba się czuć, a bycie samo przychodzi niezależnie od wyglądu. Co więcej, jako świeża singielka stwierdzam, że singielstwo widać na twarzy chyba ;)

    • Nat

      24 marca 2014 at 23:51

      Ja na przykład u niektórych singielek widzę na twarzy permanentny „pussy itch” ;) Mam nadzieję, że nie o ten Ci chodzi!
      A tak w ogóle to powodzenia na nowej drodze życia, Siostro :D

    • lady_pasztet

      25 marca 2014 at 08:14

      O, błagam, oby nie! ;) Dzięki, mam nadzieję, że będzie fajnie ;)))

  2. Kala

    17 marca 2014 at 21:19

    A co począć, kiedy partnerowi podoba się całkiem inny typ seksualności, właśnie ten typu koronki i szpilki? Kiedy mnie jest seksownie tak, jak mi jest, on chce tej właśnie buduarowej formy – na co też się zgadzam od czasu do czasu, czując się przy tym, jak szyneczka wciśnięta w siatkę.

    • Nat

      18 marca 2014 at 10:50

      Począć to, co zrobiła moja znajoma. Jej partner miał fantazje dotyczące przebieranek, a już zupełnego kręćka na punkcie „seksownej uczennicy”. Koleżanka stwierdziła, że spróbuje. Po fakcie uznała, że w sumie jej się nie podobało, bo „nie czuła się sobą” i już więcej tego nie zrobiła. Facet miał wybór: albo brać ją taką, jaka jest i jaka czuje się sexy, albo brać samą szufladę, w której spoczął uniform seksownej uczennicy. Rzecz oczywista, byłby głupcem, gdyby wybrał mebel.