Aborcja? Po pierwsze: nie szkodzić kobiecie

Aborcja? Po pierwsze: nie szkodzić kobiecie

Prawda jest taka, że jeśli kobieta chce przerwać ciążę, znajdzie na to sposób: wyjedzie zagranicę, zapłaci za nielegalny zabieg lub zamówi odpowiednie środki farmakologiczne online, o dziwo – nawet wbrew lokalnemu prawu. Urugwajscy lekarze mieli tego świadomość, więc na długo przed liberalizacją ustawy aborcyjnej, obowiązywał w Urugwaju program, który powinien stanowić wzór dla polskiej służby zdrowia.

Na długo przed zmianą prawa aborcyjnego (co nastąpiło nieco ponad pół roku temu) w Urugwaju wprowadzono projekt* skierowany do kobiet zdecydowanych przerwać ciążę. Inicjatywa, uwaga, powstała we współpracy tamtejszych lekarzy ze Światową Organizacją Zdrowia. Ginekolodzy postanowili przestać udawać, że problem nielegalnych zabiegów nie istnieje, udowadniając tym samym, iż normalne podejście do pacjentek jest możliwe pomimo bardzo restrykcyjnego prawa. Specjaliści mieli również świadomość, że niektóre kobiety mogą w desperacji uciekać się do drastycznych chałupniczych metod, które w wielu przypadkach stanowią zagrożenie dla ich zdrowia lub życia.

Żadna kobieta, która jest w niechcianej ciąży nie powinna być pozostawiona samej sobie.

Program zainicjowany w trosce o bezpieczeństwo pacjentek opierał się na bardzo prostym założeniu. Lekarze wiedzieli, iż gros kobiet dokonuje aborcji w domu, zamawiając środki farmakologiczne, między innymi dzięki takim serwisom, jak Women on Web. Każda Urugwajka, która zdecydowała się na domową aborcję medyczną, mogła skorzystać z dwóch wizyt u ginekologa – przed dokonaniem zabiegu i po. Pierwsza służyła konsultacji, potwierdzeniu ciąży, sprawdzeniu stanu zdrowia i udzieleniu pacjentce informacji o tym, co kolejno wydarzy się po zażyciu medykamentów. Podczas drugiej wizyty lekarz potwierdzał czy zabieg się powiódł (a nie na przykład poważnie uszkodził płód) oraz sprawdzał czy nie wystąpiły powikłania.

Programowi towarzyszyła informacyjna strona internetowa, z której kobiety dowiadywały się, że nie nie są pozbawione pomocy w obliczu decyzji o przerwaniu ciąży. Założenia projektu nie naruszały prawa ani nie służyły stygmatyzacji pacjentek, a przeciwnie – służyły ich dobru. Oczywiście, ginekolog, który dokonałby nielegalnej aborcji, złamałby prawo i przyłapany poniósłby konsekwencje swojego czynu. W tym wypadku lekarz w żaden sposób nie uczestniczył w zabiegu, nie namawiał do niego, ani nie nadzorował jego przebiegu, nie uczestniczył także w dystrybucji leków. Pomagał zgodnie z prawem i własnym sumieniem.

Godne pochwały jest to, że w Urugwaju potraktowano kobiety poważnie, jak osoby w pełni władz umysłowych, które są w stanie o sobie decydować. Może więc czas przestać udawać, że Polki respektują prawo ograniczające ich osobiste wybory i nie przerywają ciąży? Zdeterminowana kobieta i tak dokona aborcji. Lepszy byłby chyba oficjalny program pomocy niż nieopodatkowane obracanie gotówką w aborcyjnym podziemiu? Czy nie powinnyśmy zatem rzucić wyzwania polskim lekarzom ginekologom? Skoro nie mogą pomóc pacjentkom bezpośrednio, niech przynajmniej nie przyczyniają się do szkód. Wciąż zbyt wiele kobiet odczuwa strach przed zgłoszeniem się do szpitala, gdy po dokonanej w domu aborcji farmakologicznej pojawiają się powikłania, lub gdy podejrzewają, że pomimo odpowiedniego zażycia leków, nadal są w ciąży. Urugwajski przykład pokazuje, że istnieje szansa, by przerwać milczenie i skończyć z bezradnością wokół realnego problemu.

*Urugwajski projekt wspominano podczas niedawnego kopenhaskiego kongresu ESC: First Global Conference on Contraception, Reproductive and Sexual Health.

[grafika wpisu via]

Komentarze zamknięte.
  1. Sulpicjusz

    16 sierpnia 2014 at 12:58

    Swoim opisem tabletka najbardziej pasuje do najzwyklejszej antykoncepcji postkoitalnej czyli tzw. „tabletek 72h po” (choć istnieją i takie działające do 120h pod). Tabletki te nie niosą ze sobą dużego ryzyka powikłań, ich działanie i skład jest podobny do zwykłych tabletek antykoncepcyjnych, ale ilość hormonów jest dużo wyższa. Z powodu podobieństwa antykoncepcję postkoitalną można też przeprowadzić ewentualnie tzw. metodą Yuzpego (polecam doczytać) polegająca na przyjęciu większej ilości dwuskładnikowych tabletek antykoncepcyjnych. Tabletki po nie wiążą ze sobą dużych powikłań, w wielu krajach wydaje je farmaceuta lub nawet (sic!) pielięgniarka szkolna. Niestety, w Polsce dostępne są tylko na receptę i mimo, że każdy lekarz pierwszego kontaktu może takową wypisać, przez strach związany z roszczeniowością pacjentów, natłokiem niezrozumiałych i sprzecznych przepisów, nagonkę dziennikarską na środowisko lekarskie i fakt, że 50% pozwów w sferze medycyny wiążę się z ginekologią i położnictwem sprawia, że poza ginekologami malo który lekarz wypisze nieznanej osobie receptę na taki specyfik i nie podejmie się badania ginekologicznego/wywiadu, mimo takiej możliwości. W.W. lekarz podejmuje duże ryzyko, nie jestem pewien, czy też narusza prawa medycznego. Z jednej strony jest to zwykła wypełnienie luki w rynku, z drugiej godna podziwu walka z idiotycznym Polskim Prawem.

  2. Anonim

    10 czerwca 2013 at 13:43

    Ostatnio koleżanka opowiadała mi że wzięła jakieś tabletki „po”, które z jej relacji jeżeli jest za późno podtrzymują ciążę ale przyjęte wcześniej utrudniają zapłodnienie, czyli generalnie nic złego nie robią, kosztują ok. 50 zł. Zmartwił mnie fakt że receptę kupiła przez internet za 70zł od LEKARZA, który jej na oczy nie widział, recepta była do odbioru w jego domu, przekazana została przez jego żone. Często korzysta się z „lewych” recept czy „lewych” leków w Polsce. Takie rozwiązanie miałoby miejsce również u nas.

    • Nat

      12 czerwca 2013 at 11:37

      Myślę, że Twój komentarz udowadnia, że taka pomoc ginekologów, jaka miała miejsce w Urugwaju, jest potrzebna. To skandaliczne, że dziewczyna kupująca pigułkę ma mglistą wiedzę o jej działaniu, a wszystko odbywa się gdzieś w szarej strefie. Czas z tym skończyć!