Na własnej skórze: wzięliśmy ziołową „viagrę” – i co dalej?

Na własnej skórze: wzięliśmy ziołową „viagrę” – i co dalej?

Targi erotyczne to specyficzne imprezy. Przekonujesz się o tym, kiedy chcesz podotykać sobie gadżetowe nowości, a podchodzi do ciebie hostessa i wręcza zestaw ziołowych tabletek na poprawę libido, ze słowami: „Te dla ciebie, a te dla twojego chłopaka”. Okej… 

Środki paramedyczne to w wielu sex shopach jedne z najlepiej sprzedających się produktów i jedne z najszerzej reklamowanych podjazdowo na forach internetowych, gdzie toczą się dyskusje o obniżonym libido. Sprzedawcy w butikach erotycznych przynajmniej raz dziennie obsługują klienta, który chce kupić coś na poprawę libido, „dla żony”, żeby jej się chciało tak, jak jej się obecnie nie chce.

Dlatego kiedy na EroFame wręczono mi ziołowe tabletki, miałam wybór: wyrzucić do kosza (jak to zwykle robię) czy… wypróbować je na własnej skórze. Stanęło na tym drugim. Zebrałam więc reprezentatywną grupę składającą się z nowopoznanych znajomych: heteroseksualnej Azjatki, lat 31; homoseksualnego Europejczyka, lat 25; heteroseksualnego Europejczyka, lat 35, i mnie. W wieczór z imprezą integracyjną (rubaszny Oktoberfest) wszyscy zażyliśmy tę alternatywną viagrę – odpowiednio dla pań i panów – w różnych ilościach. Ja i facet hetero po dwie tabletki, pozostali – po jednej. Cel eksperymentu? Sprawdzić, kiedy – i czy w ogóle – nam się zachce.

I wiecie co? I nie stało się nic.

W tym miejscu podkreślę, że nawet sprzyjał nam kontekst: atrakcyjni, nowi ludzie wokoło, tańce, odrobina alkoholu, który czasem pomaga poluzować hamulce, bycie daleko od domu… Nic, tylko wskoczyć na byka. A i tak nie stało się nic. Dlaczego? Dlatego, że żadne z nas nie wierzyło w moc ziołowej viagry. Po co więc pigułka?

Odpowiedź jest prosta: okazuje się, że jako ludzkość po prostu wierzymy w moc medykamentów. W badaniu na skuteczność środków zwiększających kobiece libido ponad 40% badanych stwierdziło, że przyjmowanie pigułki przez tydzień znacznie poprawiło jakość ich życia seksualnego. Partnerzy wydawali im się atrakcyjniejsi, uprawiały seks. Najśmieszniejsze jest to, że przyjmowały placebo, zwykłą cukrową tabletkę.

Środki paramedyczne na poprawę libido to najczęściej tabletki ziołowe, które – jak niemal każdy suplement – nie szkodzą, a w małych ilościach też niespecjalnie pomagają. Wystarczy przeczytać skład – większość to preparaty roślinne, tylko nazwy poszczególnych komponentów po prostu mądrzej brzmią po łacińsku. Tak, to dość często spotykany zabieg marketingowy, w końcu Tribulus terrestris brzmi lepiej niż „buzdyganek”. Czasem lepiej zjeść kostkę rosołową – na jedno wyjdzie.

Co z tą viagrą? 

Viagra działa, ponieważ sprawia, że u mężczyzny cierpiącego na dysfunckcję erekcji pojawia się wzwód, słowem: na jakiś czas pojawia się możliwość uprawiania seksu penetracyjnego. Presja, aby wynaleźć pigułkę, która kobietom zrobi tak samo (wywoła kobiecą erekcję?), jak mężczyznom, jest więc wysoka. Niestety, zapominamy o tym, że żadne pigułki nie zagwarantują nam jednego – POŻĄDANIA, czyli elementu kluczowego dla satysfakcjonującego życia seksualnego.

To, co dają nam środki medyczne, a nawet paramedyczne, to paradoks – pasywne podniecenie. Seksualność wymaga jednak aktywności, kontaktu z drugim człowiekiem, chęci działania na niego i z nim tak, aby było nam dobrze. Problem w tym, że podniecenie, jakie znamy, jest bezpieczne, oswojone, prawdopodobnie akceptowalne społecznie, więc gdy zanika, chcemy desperacko je odtworzyć, najlepiej szybko i bez wysiłku, bez konieczności szukania dalej niż kilka kliknięć myszką.

Dlaczego przestaje się nam chcieć? 

Możliwych powodów obniżonego libido są na dobrą sprawę setki – problemy zdrowotne (np. niskie ciśnienie krwi, cukrzyca, deprejsa), skutki uboczne zażywanych leków (np. antydepresantów) lub środków antykoncepcyjnych, zmiany hormonalne, a nawet czynniki psychologiczne, m.in. ciągłe napięcie oraz stres, wpojona negatywna postawa wobec seksu czy określonych rodzajów ekspresji seksualnej oraz brak emocjonalnej satysfakcji w związku. Czynniki zewnętrzne (te odbierane jako pozytywne i te negatywne) wpływają na nas dużo bardziej niż jakiekolwiek środki medyczne i paramedyczne. Ale okoliczności to nie my, to po prostu coś, co każe nam przeczekać zamiast godzić się na seks, na który nie mamy ochoty.

Co możemy dla siebie zrobić? 

Przede wszystkim zdjąć z siebie presję wydolności seksualnej i zaakceptować fakt, że jest ona zmienna. Brak ochoty na jakiekolwiek czynności seksualne nie oznacza, że coś się w nas zepsuło i natychmiast trzeba to naprawić. W wielu relacjach, szczególnie tych długotrwałych, problemem nie jest, jak byśmy podejrzewali, brak tajemnicy i elementu gonitwy, a brak pogłębiającej się intymności, autentycznego zainteresowania tą drugą osobą. Dlatego warto skupić się na różnych, niekoniecznie seksualnych metodach pielęgnowania bliskości – kontakcie fizycznym: przytulaniu, trzymaniu za ręce, masażom bez „happy endu”; ciekawości wobec partnera/partnerki oraz komunikowaniu swoich potrzeb lub obaw. Bardzo często okazuje się, że to, co postrzegamy jako problem (np. częstotliwość współżycia), wcale nie jest problemem dla drugiej osoby.

Z drugiej strony, pomocna okazuje się masturbacja, której wiele osób będących w związkach, po prostu unika, w myśl zasady, że wszystko lepiej robić razem. Czasami przydaje się jednak pewien dystans, równiez po to, aby raz na jakiś czas na nowo zapoznać się ze swoim ciałem, odkryć nowe bodźce czy dowiedzieć się, jak zareaguje na nowy rodzaj stymulacji. Jest ziarnko prawdy w powiedzeniu „organ nieużywany zanika” – z orgazmami i przyjemnością seksualną bywa tak samo.

On zimny, ona gorąca?

Na dobrą sprawę problemem najczęściej nie jest obniżone, „niekompatybilne” zainteresowanie seksem u jednego z partnerów/partnerek, ale to, jak dana para postanawia sobie z tym poradzić. Jeżeli zainteresowani/zainteresowane dochodzą do wniosku, że jeden temperament jest właściwy, dobry, a drugi – zły, „nienormalny”, to łatwo przewidzieć, że raczej nie osiągną satysfakcji, a będą się nawzajem oceniać. W relacjach dochodzi nawet do tego, że osoba mniej pobudliwa seksualnie zaczyna bać się ciała i seksualności osoby o wyższym libido, postrzegając każdą próbę kontaktu fizycznego jako preludium do seksu, na który niekoniecznie ma ochotę i którego po raz kolejny odmówi.

Dlatego napiszę coś niepopularnego: zamiast oczekiwać poświęcania się, warto dać osobie o niższym zaintersowaniu seksem odrobinę przestrzeni osobistej, poczucie bezpieczeństwa zamiast wywieranie presji. Dynamiki seksualne naprawdę da się do siebie dopasować. Środek paramedyczny nie jest agentem, który pozwoli partnerce/partnerowi poczuć pożądanie. To ty ze swoimi poczynaniami i nastawieniem jesteś tym agentem.

Ale tak to już z nami jest. Bardzo chcielibyśmy po prostu wziąć pigułkę i zobaczyć natychmiastowy efekt – błyskawicznie schudnąć, poprawić jędrność cycków, a co dopiero podniecić się. Tylko, że jest to droga na skróty, a nieoznaczony szlak bardzo często okazuje się dla nas zgubny.

[okładka wpisu]

Komentarze zamknięte.