„Usunęłabyś moje dziecko?”

„Usunęłabyś moje dziecko?”

– Usunęłabym każde dziecko.

Taki wpis pojawił się jakiś czas temu na facebookowej tablicy znajomego, zatytułowany po prostu „rozmowa geja i feministki”. Przeczytałam go i uśmiechnęłam się, bo przypomniała mi się sytuacja z własnego życia, która udowodniła, że będący w związku pro-life z pro-choicem raczej się nie dogadają.

Tego miłego słonecznego przedpołudnia mój partner i ja wykonywaliśmy jakieś codzienne czynności, czyli ja pewnie prasowałam albo pastowałam podłogę, a on na tapczanie czytał gazetę. W radiu grającym gdzieś w tle akurat trwała debata dotycząca zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Gdy audycja dobiegła końca, chłopak mój spiął się w sobie i oświadczył pewnie: „Wiesz, jakbyśmy wpadli, to ja – jakby co – zgadzam się na dziecko”. I niech sobie legendy miejskie będą wiecznie żywe, bo akurat, w tej sekundzie, przed oczami stanął mi obraz własnego mężczyzny z namaszczeniem nakłuwającego kondomy. A podobno straszenie ciążą to domena kobiet, które mają skłonność do „łapania na dziecko”, takie są podstępne w zakładaniu sideł, bo o sytuacjach odwrotnych wcześniej nie słyszałam. Doprawdy, wciąż nie rozumiem społecznego przekonania, że ludzie, którzy nie są razem, powinni wiązać się „dla dobra dziecka”, nie biorąc pod uwagę, że bachor nie będzie szczęśliwy z nieszczęśliwymi rodzicami.

Czas zatem obalić mit, że kobieta, która sypia z danym facetem od razu chce z nim przedłużać gatunek, nawet jeśli nie teraz, natychmiast, to może w dalekiej przyszłości. Ja byłam więcej niż pewna, iż potomstwa nie chcę (nie w tym momencie życia, nie z tym człowiekiem, obydwie rzeczy naraz – dzisiaj to już nieistotne), a że dorosłam w atmosferze przekonania o wolności wyboru, wiedziałam też, że moja decyzja w razie „wpadki” byłaby inna niż urodzenie dziecka. Nie ma więc nic oczywistego w stosowaniu zabezpieczeń i ogólnej ostrożności, bo, gdy zaprezentowałam swój pogląd na ten temat niekościelnemu, zaznaczam, partnerowi, ten oświadczył, że nie mam moralnego prawa ingerować w macicę pełną cudów. Byłam, i wciąż jestem, nieco odmiennego zdania. Nauczka na przyszłość: to, że ktoś deklaruje ateizm, nie oznacza z automatu, że nie ma misji chronienia życia poczętego. I o ile na bohaterską deklarację wielu dziewczynom zmiękłyby kolana (w końcu facet, który nie obraża się za wpadkę to prawdziwy skarb), tak na groźbę zarządzania ich układem rozrodczym, powinny im na powrót stwardnieć. Kobiety chodzą do łóżka z mężczyznami też po to, żeby było im przyjemnie, bo lubią seks, chociaż niektórym wciąż może się to wydawać nieprawdopodobne.

Jakiś czas później spotkaliśmy się w gronie znajomych i poruszyliśmy temat rzeczonej ustawy. Mój przyjaciel, Pepa, zdecydowanie poparł stanowisko dotyczące wolnego wyboru i wówczas się zaczęło. Mina Pepy, zapytanego przez wojującego jeszcze-nie-ojca, a mojego partnera, czy gdyby przyszła do niego kobieta chcąca dokonać aborcji, to czy on „usunąłby to dziecko”, była bezcenna. „Nie, bo nie umiem” – odpowiedział Pepa rezolutnie. „A gdybyś miał możliwość dania jej tabletki albo potrafił?” – nie ustępował mój towarzysz. „Zrobiłbym to, bo wierzę, że kobieta, która nie chce być w ciąży i nie chce dziecka, nie powinna być w żaden sposób do rodzenia przymuszana, a czy zrobię to ja, czy ktoś inny – nie ma znaczenia, bo ona i tak znajdzie sposób”.

Nie chodzi nawet o to, czy kobieta nie chce mieć dzieci w ogóle czy akurat nie z tym partnerem – nikt nie wmówi mi, że skoro decyduję się na seks, powinnam ponieść wszystkie jego konsekwencje, łącznie z ewentualną prokreacją. Mogę za to przedsięwziąć środki, które spowodują, że do zapłodnienia nie dojdzie i z tego prawa korzystam. Tak samo, jak mogę chronić się przed chorobami przenoszonymi drogą płciową. Nic prostszego. Szkoda tylko, że ta krzywa wolność kończy się w czasie, gdy powyższe środki zawiodą. Wtedy to, co prywatne, staje się sprawą publiczną.

Raz przeczytałam reportaż na temat niedoszłych ojców, których partnerki usunęły ciąże. Dosyć łzawe historie, prawie dałam się im ponieść, bo oni tak pragnęli, a przebiegłe kobiety – patrz: uwaga Pepy – i tak znalazły sposób, przemknęły gdzieś do podziemia albo odwołały się do Women on Waves. Tylko dlaczego przemilczano w tych wywiadach jeden bardzo znaczący szczegół – to kobieta ponosi większość konsekwencji (tak fizycznych, jak i społecznych) związanych z chcianą lub niechcianą ciążą?

Cóż, ja jako typowa zboczona kobieta, nie dałam się długo straszyć cukrową wersją tego, jak królewskie „my” tworzy rodzinę, w której żadne z egoistycznych rodziców nie śpieszy przewinąć dziecka, bo akurat nie ma na to ochoty.

Komentarze zamknięte.
  1. Klaudia

    20 maja 2019 at 16:03

    Zawsze dodaje mi to otuchy, kiedy widzę że nie jestem sama z takim myśleniem. Mnie dzieci zawsze przerażały i odtrącały. Mam nadzieję że pro choice , lepszy dostęp do antykoncepcji (w tym operacji podwiązania jajników) kiedyś stanie się oczywisty..

  2. Ktoś

    23 stycznia 2017 at 01:25

    Gdy zabrałem się za ten blog (czytam wszystkie artykuły od pierwszego) i doczytałem, że prowadzi go feministka…, to zastanawiałem się kiedy pojawi się ów temat. Jest 2017 rok. Niedawno mieliśmy tzw Czarny Protest… I powiem jedno (no może więcej niż jedno):
    – jestem osobą niezbyt wierząca jeżeli w ogóle,
    – jestem facetem,
    – chciałbym mieć dziecko i może niedługo pojawi się na to szansa,
    – jestem przeciwny aborcji na żądanie,
    – jestem za aborcją tylko w przypadku gwałtu, ciężkiego uszkodzenia płodu i zagrożenia życia kobiety,
    – osoby, uprawiające seks (choć w przypadku takich przypadkowych zbliżeń powinno się to nazywać bzyknięciami) powinny liczyć się z możliwością wpadki,
    – facet nie ma prawa rozporządzać ciałem kobiety,
    – kobieta nie ma prawa rozporządzać ciałem faceta,
    – nikt nie ma prawa odbierać życia innej osobie, więc jeżeli ktoś chce być na 100% pewny, żeby nie wpaść to niech sobie pocharata narządy rozrodcze,
    – dziecko w łonie matki nie jest jej ciałem.

    Pozdrawiam

    • baktrianna

      30 stycznia 2017 at 10:51

      Uważasz zatem, że zwyczajne, odpowiedzialne podejście do życia, które przejawia się stwierdzeniem: „nie chcę mieć teraz dzieci, bo wiem, że nie będę potrafiła się nimi zająć z takich, a nie innych powodów/ nie czuję się gotowa na macierzyństwo/ itp. itd.” nie jest dobre, a jedyne słuszne powody przerwania ciąży, to gwałty i choroby.
      Stwierdzasz także, że przy uprawianiu seksu należy liczyć się z możliwością wpadki. Zatem skoro kobieta jest świadoma możliwości wpadki, ale przekonana, że nie chce mieć dzieci, nie powinna uprawiać seksu, bo jak wpadnie to po ptokach?
      W ten sposób – świadomie, czy nie- spychasz znowu całą odpowiedzialność na kobiety, które nie mogą mieć seksu tylko dla przyjemności, a jeśli już, to ze wszystkimi konsekwencjami.
      Nie rozumiem twojej logiki.
      Nie rozumiem też, dlaczego walczy się o prawo do posiadania dzieci w przypadku ludzi, którzy mieć ich nie mogą i każdy uważa, że to ważne, potrzebne i dobre, a dokonanie aborcji, a często nawet użycie pigułki „dzień po” (sic!) uważa się za czyste zło…

  3. ina3b

    25 czerwca 2013 at 14:15

    Kurcze, drażni mnie, że co do aborcji to jak zawsze najwięcej do powiedzenia mają mężczyźni, którzy przecież w ciążę nie zachodzą. Gdzieś w internecie natknęłam się na teks, że gdyby mężczyźni zachodzili w ciąże to tabletka „dzień po” byłaby dostępna w kilku smakach na każdej stacji benzynowej, a aborcja byłaby legalna i nawet zalecana. ;)

    A co do tytułu artykułu to to jest typowa męska zagrywka. Ale każdy z nich zapomina, że to nie tylko „jego dziecko”, ale również „pełna cudów” macica kobiety i ona ma prawo decydować, co zrobić. Jest ok, jeśli ciąża jest planowana czy nawet nie, ale jest chciana, ale jest też ok, kiedy kobieta tą ciążę usuwa, bo wie, że nie będzie mogła wychować dziecka czy że po prostu go nie chce.

  4. Surbora

    25 czerwca 2013 at 12:32

    Mój mężczyzna ma podobne poglądy dot. przerywania ciąży. Jednakowoż udało mu się zrozumieć, że jestem osobą która przerwałabym ciążę choćby miała się mocno uszkodzić lub nawet zabić i O DZIWO uznał że moje życie jest ważniejsze i sam by mi dał kasę ;)
    Rzadki przypadek przemówienia przedstawicielowi grupy pro-płody do rozumu ;)

    I tak, zostałam z nim bo udowodnił że dla mojego bezpieczeństwa jest skłonny naruszyć swoje przekonania. Szczerze mówiąc gdyby naruszenie moich przekonań miało uratować jego (w stylu: cholera nienawidzę kradzieży i złodziei ale jak tego nie zrobię to umrze) to też bym to zrobiła.

  5. Balla

    25 czerwca 2013 at 12:04

    Całkowicie się z Tobą zgadzam. Moim zdaniem donoszenie ciąży jest tylko wtedy dobrym rozwiązaniem jeśli oboje rodziców zgadza się na dziecko. W innym wypadku, w którymś momencie nieprzygotowana strona się wykruszy, załamie, odejdzie. Aborcja do 12 tyg ciąży (kiedy płód z przyczyn fizjologicznych nie może odczuwać bólu) powinna być powszechnie dostępna.

    PS: Sama wchodzę już w wiek prokreacyjny (23 lata) a wydaje mi się, że coraz bardziej wizja macierzyństwa wydaje mi się odległa i… sorry, (dla mnie) obleśna.

    Pozdrawiam