Czy zakochujesz się w potencjale?

Czy zakochujesz się w potencjale?

Przyznaję, potrafię bez pamięci zakochiwać się w talencie i już nieraz, w marzeniach na jawie, zdradziłam mojego partnera między innymi z autobusem śpiewających Skandynawów. Po prostu nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ktoś, kto eksploatuje się twórczo (a przy okazji jest w miarę atrakcyjny), nie może być złym człowiekiem.

Moje zakochania są jednak krótkotrwałe i obowiązują do momentu, w którym fascynator mi się artystycznie nie przeje. Nigdy też nie byłam w związku z artystą (może wykluczając jednego wanna-be tancerza, ale to raczej żałosna historia), bo rozsądek zawsze bierze górę. Nie czarujmy się – dwóch nieżyciowców w relacji to zdecydowanie o jednego za dużo. Przerażałoby mnie pełnienie wobec kogoś funkcji „menedżera z miłości”.

O co w tym jednak chodzi? O to, że ten mój artysta jest potencjalnie fascynującą i pełną głębi osobą, która w mojej wizji nie chodzi do toalety, a żywi się kurzem ze sceny i nigdy w życiu nie sięgnęła po kebab. To, co robię w swojej głowie, to pielęgnowanie wizji, jaki ten człowiek mógłby być i jakim mogłabym go kochać jak znad morza do Przemyśla Głównego. I tylko takiego bym go kochała.

Bo kobiety zakochują się w wizji i w potencjale. W praktyce wygląda to tak, że spotyka jedna z drugą jakiegoś Wacława, który jest potencjalnie zabawny, potencjalnie opiekuńczy, potencjalnie ruchalny i potencjalnie bogaty. A prawda jest taka, że Wacław jest obiektywnie i realnie niezabawny, nieopiekuńczy, nieruchalny i biedny, i takiemu jest mu na świecie dobrze. Dopóki babka patrzy na Wacława przez gogle potencjału i widzi go takim, jakim by go chciała mieć, Wacławowi w to graj. Wacław ma całą jej ochronną, seksualną i couchingową uwagę. Bo babki lubią wierzyć, że choć teraz Wacław nie jest ideałem, to dzięki nim będzie, bo przecież ma potencjał. I będą pomagały Wacławowi ten potencjał rozwinąć dzięki miłości, wsparciu finansowemu, gotowaniu obiadów i redagowaniu jego CV.

Pora na kubeł zimnej wody: nigdy nie jest tak, że twój obiekt uczuć nie był kochany wystarczająco, by jego potencjał mógł się rozwinąć. Żadna dodatkowa porcja miłości nie rozwija potencjału, bo we własny potencjał może inwestować wyłącznie sam zainteresowany. Ty możesz mu co najwyżej kibicować.

Bycie akuszerką czyjegoś potencjału jest fascynujące tylko dla słabych i niezadowolonych ze swojego życia kobiet, które realizują się wyłącznie w ramach relacji romantycznych. Dla kobiet masturbujących się wizją własnego poświęcenia i udręki. Dla kobiet, które słuchają Sylwii Grzeszczak i wystarczają im maleńkie przebłyski wacławowego poczucia humoru, wacławowej opiekuńczości i ruchalności oraz wacławowego geniuszu finansowego, gdy w kolekturze inwestuje w zdrapkę. Wacław jest dla tych, które czerpią radość z naprawiania rzeczy, najlepiej metodą syzyfową. Bo kobieta, która jest akuszerką potencjału, zazwyczaj nie odchodzi, będąc przekonaną, że jej odejście doprowadzi Wacława do ruiny.

Prawda jest taka: inwestowanie w czyjś potencjał to praca na pełny etat. I o ile nie jesteś doradcą wizerunku, i nie robisz tego z pasji, masz prawie absolutną pewność, że praca nad tą drugą osobą, odciągnie cię od inwestowania we własny rozwój i we własny potencjał. A nawet jeżeli uda ci się być dla kogoś trampoliną do wybicia się, zaręczam, że nikt nie podziękuje trampolinie, a prędzej zostawi ją w cholerę.

Inwestowanie w czyjś potencjał to w rzeczywistości przyklejanie się do tego pierwiastka drugiego człowieka, którego… może wcale w nim nie ma.

Bo jeżeli ktoś naprawdę chce się zmienić, na przykład stać się bardziej zorganizowanym, to zatrudni specjalistę od życiowego outsourcingu, żeby pomógł mu ogarnąć tyłek. Osoba, która nie chce się zmienić, będzie żerować na zakochanej połówce, oferując jej wyłącznie namiastkę miłości lub obietnicę wspaniałego życia po tym, gdy przemiana się dokona. Tu jest bowiem pies pogrzebany: wspieranie drugiej osoby w rozwoju, kiedy widzimy, że sama nad sobą pracuje – to jedno. Praca nad drugim człowiekiem i nad jego „sprawą”, gdy ten pozostaje pasywny – to zupełnie coś innego.

Zatem jeżeli ktoś nie odpowiada ci teraz i w twoim mniemaniu wymaga tylko odrobiny oszlifowania – omijaj go szerokim łukiem. Związek nie jest pracą metodą projektu. Być z kimś to pragnąć go takiego, jaki jest teraz, a nie pragnąć pomimo tego, jaki jest lub za to, kim może się stać. I nie słuchaj ględzącego o chęci zmiany Wacława, a przypatrz mu się uważnie. Bo w kwestii naprawiania siebie, czyny są istotniejsze niż słowa.

[grafika wpisu via]

Komentarze zamknięte.
  1. SailorMoon

    23 września 2017 at 11:59

    Oooo, tak, tekst w punkt. Dokladnie taki byl jeden z moich zwiazkow, kiedy jeszcze bylam mlodsza, zakompleksiona i bardzo niepewna siebie… a matkowanie i wspieranie pozal sie boze artysty (czyt. toksycznego wampira i i niedojrzalego chlopaczka) wydawalo mi sie szczytem spelnienia i czyms cudownie romantycznym (!). W zamian dostawalam ochlapy i namiastki: uczucia, bezpieczenstwa, o seksie w ogole zal mowic. Potrzebowalam trzech lat (az tyle!), zeby dorosnac, trzasnac drzwiami i postawic na siebie, czyli zaczac budowac wlasna tozsamosc i wziac odpowiedzialnosc za swoje zycie (a czesto latwiej wziac za cudze). To sie oplaca MILION RAZY. Tylko bedac kompletna szczesliwa interesujaca istota mozna stworzyc dobry zwiazek z inna kompletna szczesliwa i interesujaca istota. Dzieki, Nat, za ten stary, ale swietny i aktualny tekst i za bloga, ktorego piszesz. Jestes najlepsza, siostro!

  2. Elżbieta “Xezbeth” Haque

    2 marca 2014 at 09:59

    Tak jest :)
    Już w trakcie czytania, klarował mi się komentarz do tekstu, ale… przeczytałam go w ostatnim akapicie.
    Mój drogi bardzo chciał się dla mnie zmienić i nalegał, bym dawała mu wskazówki. Awantury, jakie z tego tytułu się rozkręcały, były wręcz niewiarygodne. Tłumaczyłam, że ja bym nie chciała, żeby mi dyktował, co mam w sobie zmienić, więc sorry bardzo, ja nie będę tego robić jemu. Na co on się wkurwiał, że nie daję mu szansy sobie dogodzić. No i o. Ale w końcu skumał ;)
    Kobiety uwielbiają się zakochiwać w wyobrażeniu, a potem im łyso, że on wciąż nie jest taki, jak zaplanowały. Złośliwość losu.

    • Nat

      2 marca 2014 at 11:24

      A czy liczenie na „wskazówki” nie było przypadkiem przekazem w stylu „ja chcę, ale zrób to za mnie”? ;)

    • Elżbieta “Xezbeth” Haque

      2 marca 2014 at 18:46

      Akurat wyjątkowo intencje były szczere, ale wiesz, jak trudno trafić w oczekiwania kobiety… ;)

    • Nat

      2 marca 2014 at 20:05

      Dlatego najlepiej, gdy kobiety niczego nie oczekują – wtedy można dać im wszystko. ;)