Jak wygląda życie z facetem-feministą?

Jak wygląda życie z facetem-feministą?

Istnieje coś takiego, jak feminizm naturalny – to przyrodzona właściwość ludzi płci obojga, którym bez znajomości wszystkich teorii genderowych czy specyfiki każdej z fal, patriarchalny system po prostu nie pasuje. A to może ujawniać się nawet w bardzo młodym wieku.

Moi rodzice wybitnie to odczuli. Ich metodę wychowawczą na „dziewczynki tego nie robią” zazwyczaj kontrowałam buńczucznym: „A dlaczego chłopcom wypada?” – niezależnie czy chodziło o obgryzanie paznokci, oddanie zaczepiającemu, czy sposób siedzenia. Ten argument zawsze wprawiał szacownych rodzicieli w konsternację, bo jak przetłumaczyć dziecku obecność owych elementów kultury patriarchalnej w ich statusie quo? To tak, jak próbować wytłumaczyć oddychanie. Nie da się.

Do czego jednak zmierzam? Do konkluzji, że o ile dziewczynki – naturalne feministki wyrastają na, mam nadzieję, całkiem konkretne kobiety, tak mężczyzna – naturalny feminista może wydawać się społecznym kuriozum, nazbyt często ulegającym wtórnemu uformowaniu przez grupy, z którymi w procesie rozwoju się styka. Jak jednak sprawa męskiego feminizmu wygląda w dorosłym życiu? Różnica pomiędzy macho-samcem, a facetem-feministą (a także facetem, który ogólnie jest w stanie korzystać z dobrodziejstw masy mózgowej) jest między innymi taka, że ten drugi na dźwięk słowa „feministka” nie wyobraża sobie atletycznego babochłopa, który faceta nie potrzebował do tego stopnia, że sam sobie penisa wyhodował.

Jak zatem wygląda codzienność z facetem-feministą?

Facet-feminista nie drze się, że feminizm kończy się tam, gdzie trzeba wtargać szafę na piąte piętro. Na co dzień nosi cięższe rzeczy dlatego, że jest silniejszy – gdybym to ja pracowała nad masą mięśniową w siłowni, pewnie sama bym dźwigała. A szafę na piąte piętro można wnieść razem, podobnie ogarniając przestawianie mebli.

Facet-feminista u znajomych ze zdziwieniem pyta (dyskretnie) czy to normalne, gdy kobieta ugotuje, to później sama zmywa, podczas gdy jej partner siedzi/leży na kanapie popijając poobiedniego drinka i oglądając telewizję, gdyż…

facetowi-feminiście od mycia garów nie kurczy się penis, tak samo, jak mi od latania ze ścierą nie rosną cycki. Proste.

Rodzice faceta-feministy, dowiedziawszy się, że ten nie potrafi zaszyć dziury w spodniach (scedował ów obowiązek na partnerkę), zapowiadają, że podczas kolejnej wizyty w domu czeka go odpowiednie szkolenie.

Facet-feminista, usłyszawszy, że partnerka nie znosi prasowania i nie zamierza tego robić, nie pakuje walizki i nie wyprowadza się z domu. Tym bardziej nie rzuca wyzywająco: „To będę chodził w pogniecionym!” (zupełnie jakby facet w wymiętej koszulki miałby stanowić jakiekolwiek świadectwo kobiety). Po prostu sam staje przy desce i prasuje swoje koszule.

Facet-feminista, relacjonując, że jego przyjaciel płakał, wróciwszy po weekendzie w domu (bo performuje związek na odległość), nie dodaje na końcu przymiotnika „pedał”, „baba” i żadnych innych mających na celu potwierdzenie, jaki z niego macho, a z tego drugiego mięczak. Ludzkie uczucia typu tęsknota i smutek są dla niego naturalne i nie przynależą tylko jednej płci.

Facet-feminista jest, o dziwo!, heteroseksualny. W sypialni nie wzbrania się przed pasywnym seksem oralnym, który mógłby upokarzać kobietę – praktyki zakazane ze względu na ich uprzedmiotawiający charakter nie istnieją, potrafi nawet dać kobiecie klapsa. Sprawa łóżka jest sprawą danej pary i tyle. Póki obydwu stronom jest dobrze, wszystko gra.

Facet-feminista ogląda porno – alternatywne i mainstreamowe.

Facet-feminista czerpie przyjemność z erotycznego zadowalania partnerki, co nie oznacza, że w ramach zadośćuczynienia za lata żeńskiej niewoli, sam rezygnuje z bycia zadowalanym.

Dla faceta-feministy kolej rzeczy: „skoro jesteśmy w związku na wyłączność, ty, kobieto, przechodzisz na pigułkę” nie ma racji bytu. Wybór metody antykoncepcji podlega wspólnym ustaleniom.

Faceta-feministy nie interesuje seksualna przeszłość partnerki w znaczeniu, czy jej eksi mieli większego, jak często ją zaspokajali i dlaczego tak dużo ich było przed nim.

Facet-feminista nie musi być „humanistycznym nieżyciowcem”, na przykład absolwentem kulturoznawstwa – może równie dobrze wywodzić się z kręgów nauk ścisłych.

Facet-feminista nie jest zapuszczonym miśkiem w przaśnym sweterku, który wziął się za te brzydkie feministki, bo go „normalne kobiety” nie chciały. Może być obiektywnie atrakcyjny.

Facet-feminista ma kumpli-mężczyzn, z którymi uprawia i ogląda ulubione sporty stadne.

Poranek przy kawie z facetem-feministą nie oznacza dysput wokół pracy duetu Baumgardner & Richards.

Facet-feminista nie uważa się za na tyle atrakcyjnego, by każdy gej na niego leciał, nie musi więc z marszu każdego homoseksualisty profilaktycznie oklepywać po mordzie, żeby wiedział, że nie dla niego ta kiełbasa.

Dla faceta-feministy kobieta, która prowadzi dom nie jest kobietą, która „nie robi nic”. Ona po prostu pracuje w domu. Według niego nie ma też podziału na zawody męskie i kobiece, a facet-przedszkolanek czy położnik nie jest dlań podejrzany.

Facet-feminista lubi kobiety w butach na obcasie, sukienkach i spódnicach, lubi seksowną bieliznę – na widok wystrojonej partnerki, która nawet codziennie nakłada makijaż, nie krzyczy, że ta powinna natychmiast spalić narzędzia patriarchalnych tortur.

Facet-feminista nie rzuca się z pięściami na każdego faceta, który zaleca się do jego partnerki w klubie. Partnerka musi odpierać ataki sama.

Facet-feminista na wiadomość: „dostałam okres” nie każe zaszyć się w lesie i wykrwawiać w plechę, nie zabrania też zbliżać się do krów (bo kwaśne mleko dawać będą) czy zagniatać drożdżowego ciasta. Informuje tylko: „czekolada jest w szafce” albo nabywa ją w drodze do domu.

Facet-feminista świętuje Dzień Kobiet i to nie w ramach opozycji do „całego roku mężczyzny”, przynosząc między innymi… tradycyjne goździki.

Czy któraś z Was żyje z facetem-feministą, nawet o tym nie wiedząc?

Na tym mogłabym zakończyć, ale wczoraj odbyłam na temat równouprawnienia tak pasjonującą dyskusję, że obiecuję, iż ciąg dalszy nastąpi… Obiecuję sporą łyżkę dziegciu.

[grafika wpisu via]

Komentarze zamknięte.
  1. Nyks

    7 czerwca 2019 at 07:49

    Wiem, że post jest stary, ale właśnie nadrabiam zaległości i może inni nadrabiający przeczytają. Kilka osób pisze, że takie podejście to po prostu facet normalny, że żaden dziw i większość jego/jej znajomych tak ma. Ja też tak myślałam, aż pewnego razu podczas rozmowy przy piwie w większym gronie dosłownie WSZYSCY męscy znajomi mnie i mojego faceta przyznali, że nie czuliby się komfortowo, gdyby ich partnerka zarabiała znacznie więcej niż oni, że „czuliby się trochę przegrani”. Szczerze, to nie jacyś buce bez wykształcenia i obycia, ale całkiem normalni goście, których nie podejrzewałabym o takie podejście. Wszyscy po 20-stce, więc nie „starej daty”. Znałam ich po parę lat i dopiero wtedy wyszły na jaw poglądy. To, że wielu mężczyzn deklaruje „partnerstwo w związku” to fakt, ale wcale nie tak wielu wie, co to znaczy i naprawdę można się naciąć na „normalnych” gościach.

    Oczywiście mój narzeczony został milcząco zaklasyfikowany jako pozbawiona ambicji mamoła, kiedy stwierdził, że to zupełnie bez znaczenia i dlaczego w ogóle miałoby być coś nie tak. Poza tym sukces partnerki pewnie zainspirowałby go do osiągnięcia czegoś więcej, ale nie na zasadzie rywalizacji tylko współpracy. Kocham mojego feministę :)

  2. Eileen

    25 maja 2015 at 18:33

    Jaki facet-feminista? Ot, normalny facet, który traktuje kobietę jak drugiego człowieka. I tyle.

  3. Kociłapka.

    6 listopada 2013 at 02:18

    Zależy jaki feminizm, bo dla mnie można podzielić go na słuszny i niesłuszny.

    Słuszny to ten, w którym stwierdzamy, że płcie są równe, stawiamy wobec nich równe oczekiwania i nie twierdzimy jak niektórzy „mózgowcy” z Men’s Health, że „mężczyzna wyposażony jest w intelekt, bo musiał wymyślać strategie żeby upolować zwierzynę, a kobieta nie, bo ona miała tylko zajmować się dzieckiem, a tu inteligencja jest wręcz niewskazana”.

    Ten niesłuszny natomiast jest dokładnie taki jak w żartach i wbrew pozorom takie kobiety (bo
    facetów takich raczej nie ma) jednak istnieją.

    Mam teraz faceta, dla którego faktycznie to stawianie znaku równości między płciami przychodzi naturalnie. Zresztą nie mogłabym być z kimś kto stosuje patriarchat.

    Widzę po moich znajomych, że istnieje pewien wyuczony wstyd np. na temat własnej seksualności co im szkodzi. Boją się sprecyzować swoje życzenia (odnośnie seksu) lub bardzo mocno ukrywają to co robią „po godzinach”. Jasne może nowo poznanej osobie nie powinno się mówić takich rzeczy, ale bawi mnie fakt, że w zaufanym gronie robi się z tego taką tajemnicę poliszynela. Równie bardzo bawili mnie chłopcy, którzy starali się pozamykać przeglądarkę tak żebym nie zauważyła, że jedna z kart to jakieś dzikie porno. Jakby to miało zranić moją „delikatność”. A przecież nic co ludzkie nie jest mi obce, prawda?

  4. TT

    17 października 2013 at 18:00

    Jak tak czytam ten artykuł, to spełniam większość z tych punktów, ale bynajmniej nie uważam się za feministę :)

    Dla mnie bycie w związku to tworzenie jednej drużyny, a nie granie przeciwko sobie. Oznacza to, że pomagamy sobie, wspieramy się i chcemy dla siebie nawzajem jak najlepiej – dla mnie to jest tak naturalne jak oddychanie i nie potrafię inaczej. Ale gdyby mój najlepszy kumpel zapytał się mnie czy warto być takim, to chyba odpowiedziałbym, że NIE.

    Tak tutaj dziewczyny ładnie opowiadacie jak, to super (byłoby) mieć takiego faceta, ale przecież rzeczywistość jest chyba inna. Was tacy faceci nie pociągają, Wy lubicie brutali i wygadanych cwaniaczków :) To znaczy, chciałybyście poznać brutala, a później same przerobić go na „faceta-feministę”, później rzucić (bo nuda), i od nowa.

  5. Anonim

    9 lipca 2013 at 23:00

    jeszcze parę drobiazgów, do których można się przyczepić w mojej poprzedniej wypowiedzi- w wielu przykładach powodem takiego, a nie innego zachowania faceta jest nie to, że jest feministą, a to, że jest po prostu wrażliwym, empatycznym, czy po prostu dobrym człowiekiem. Feminiści (nie wiem czemu w tekście nazywa się ich „facetami-feministami”) są stawiani w opozycji wobec „normalnych facetów”, a wydaje mi się, że większość, składająca się z ludzi nie zaliczających się do żadnej z powyższych grup (czy nie opowiadająca się tak silnie po żadnej ze stron) nie znajdzie w rzeczywistości tego artykułu miejsca dla siebie.

  6. Anonim

    9 lipca 2013 at 22:41

    Będę chyba jedyną osobą której ten artykuł się nie podobał. Za dużo uogólnień, za dużo eksponowania „inności” feministy, który przecież wcale (według ogólnych założeń tekstu) nie różni się bardzo od „normalnego faceta”, który z kolei jest tutaj zwyrodniały w kierunku skrajnego samca/macho oczekującego od życia tylko opierdalania gały i oglądania meczu. Dodam jeszcze tylko (to odnośnie eksponowania „inności”), że olbrzymią frajdę sprawiło mi przeczytanie artykułu przy podmienianiu „facet-feminista” na „murzyn”. W większości przypadków działa i jest równie nieprawdziwe jak treści z artykułu.

  7. Lady Pasztet

    9 lipca 2013 at 09:51

    Też takiego mam! Wiem, że jestem szczęściarą, ale wymagało to oczywiście lat pracy oraz negocjacji. Zmieniło się też po drodze postrzeganie naszego związku pośród znajomych z tzw. pantoflarstwa na normalność:) Zresztą mam szczęście obserwować wiele takich relacji! Coś się zmienia, powoli, ale do przodu!

  8. Marta

    5 lipca 2013 at 13:21

    kocham mojego tatę!

  9. mg

    4 lipca 2013 at 20:56

    A ja, gdyby którejś się znudził, chętnie przygarnę… Bo na razie co prawda znam takich dwóch, ale stety-niestety – się z nimi przyjaźnię, trwale platonicznie…

  10. Anonim

    3 lipca 2013 at 12:48

    mam, nie puszcze. widać to nie jest taki wymarły gatunek. i faktycznie – jest duzo szczescia ;)

  11. olala

    2 lipca 2013 at 22:46

    Takiego mam i nie oddam :)

    • Nat

      3 lipca 2013 at 00:29

      Trzymaj i nie puszczaj :)

  12. Martyna

    30 czerwca 2013 at 22:05

    Łał, a ja byłam przekonana, że ten facet-feminista z tekstu, to po prostu facet-normalny. Ale może żyję w jakiejś Lalalandii w takim razie :P

    • Nat

      1 lipca 2013 at 00:13

      Tak, jak i kobieta-feministka jest normalną kobietą ;)

  13. ina3b

    29 czerwca 2013 at 10:56

    Zdecydowanie czekam na dalszą część, bo pierwsza jest super!
    Kurcze, znam tylko jednego takiego faceta – i to jest fajne. Nie ma żadnych dzikich pretensji o nie wiadomo co i wiem, że jego partnerka jest wyjątkowo szczęśliwą kobietą. On jej pomaga, wspiera ją, a jak jej się nie chce (każdy może zaliczyć spadek chęci do robienia czegokolwiek) to robi to za nią. Tak sobie myślę, że jakbym miała takiego mężczyznę w domu to życie nie byłoby ani trochę straszne. ;)

    • Nat

      30 czerwca 2013 at 09:59

      Cóż, tacy faceci też czasem mają przechlapane, gdy kumple, widząc rzeczonego stającego przy zlewie, pytają czy go pogięło… Ale mądrzy mężczyźni sobie nic z tego nie robią, nie muszą po prostu bezustannie potwierdzać swojej męskości, bo zwyczajnie są męscy bez tego atrybutu „samczego w-domu-nicnierobienia” ;)