Ciałopozytywność | A co, jeśli nie potrafię pokochać swojego ciała?

Ciałopozytywność | A co, jeśli nie potrafię pokochać swojego ciała?

Fakt niekochania swojego ciała niejedną osobę potrafi wpędzić w poczucie winy, zwłaszcza w świecie, w którym ciałopozytywność wydaje się obowiązkiem. W końcu, żeby akceptować cielesność innych, trzeba przynajmniej lubić swoją, prawda? No, nie do końca. Bo miłość do ciała to nie obowiązek.

Ostatnie miesiące wprowadziły do polskich mediów dyskusję o ciałopozytywności. Ciałopozytywne akcje wielu osobom pomogły przełamać wstyd związany z własną cielesnością i funkcjonowaniem w przestrzeni publicznej. Czy pomogły im pokochać swoje ciała? Pewnie nie. Od nienawiści lub niechęci naprawdę trudno przejść do miłości.

W całej medialnej fascynacji ciałopozytywnością od początku frapował mnie fakt, jak często to samo otoczenie, które promuje ciałopozytywność, jednocześnie bocznymi uliczkami i mimochodem napędza niechęć do własnego ciała. Nawet w ramach tej samej publikacji – ot, na jednej stronie widzimy ciałopozytywne manifesty, na drugiej – reklamę chirurgii estetycznej. Albo czytamy kilkustronicowy artykuł o ciałoinkluzywności, a wydawca sprzedaje promocyjne „ciałopozytywne” koszulki wyłącznie w rozmiarze S/M. Zupełnie, jakby można było być ciałopozytywnym tak długo, jak nie jest się brzydkim. Albo grubym. Ale dziś nie o tym.

Ciało to nic takiego?

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że przez większość czasu nawet nie zauważamy swojego ciała. Idziemy przez życie, wykonujemy jakąś pracę, rozmawiamy ze znajomymi, a świadomość ciała w swojej najbardziej kłującej formie, czyli niechęci, pojawia się w sytuacjach, w których trzeba spojrzeć w lustro, kupić nowe ubranie, zrobić sobie zdjęcie, wykonać wysiłek fizyczny.

Mnie samej dużo łatwiej jest promować ciałopozytywność i ciałoinkluzywność, niż bezwarunkowo kochać własne ciało. Bo prawda jest taka, że częściej myślę o ciałach innych ludzi, niż o swoim własnym – podziwiam je, cieszę się, że ich obecność pomaga promować różnorodność w przestrzeni publicznej, że buduje podwaliny pod świat, w którym społeczeństwo stanie się ciałoneutralne. Zaś tu i teraz daję sobie pozwolenie, by nie czuć miłości względem własnego ciała, ciesząc się tym, że tkwię w słodkim zawieszeniu pomiędzy niechęcią a miłością. Takie bycie „pomiędzy” to dla wielu osób duży i ważny krok. Dla mnie również.

C-PTSD w wyniku… życia

Ostatnio ktoś uświadomił mi, jak powszechne jest zjawisko kompleksowego zespołu stresu pourazowego, którego źródło może leżeć w egzystencji – zwłaszcza w przypadku ludzi z nienormatywną cielesnością. Wiele osób zmagających się ze swoim ciałem latami doświadczało różnych form opresji związanych z cielesnością – ciągłych przytyków, negatywnej uwagi, prób „naprawiania” ciała bez zgody samych zainteresowanych – głównie ze strony najbliższego otoczenia, czyli opiekunów, rodzeństwa, rówieśników, a nawet profesjonalistów – lekarzy, nauczycieli. Latami ciało nie było dla tych osób bezpiecznym miejscem, a powodem lub pretekstem dla powtarzających się aktów przemocy, a co najsmutniejsze, często dokonywanych przez sprawców w „dobrej wierze”, w wyniku troski o czyjeś zdrowie lub poczucie szczęścia. Cóż, zdrowie to nie obowiązek. Bardzo często bycie osobą zdrową i tak ma niewiele wspólnego z wyborem.

Dzięki tej wiedzy i wglądowi we własną przeszłość, zrozumiałam, dlaczego na tym etapie nie jestem w stanie kochać swojego ciała. Zaakceptowałam też fakt, że może nigdy kochać go nie będę. Dlaczego o tym piszę? Po to, żeby uświadomić innym, że to nie tak, że ludzie, którzy nie kochają swojego ciała są nieszczęśliwi, niezdolni do funkcjonowania w społeczeństwie, odnoszenia sukcesów. Mogą to być najbardziej pozytywne, ciepłe i kontaktowe osoby na świecie. Na dodatek mogą też mieć fantastyczny seks.

Zapominanie o ciele

Aby stopniowo polubić lub po prostu pogodzić się ze swoim ciałem, trzeba być na to gotowym. Trzeba poradzić sobie z latami nienawiści lub niechęci do ciała, często okupionymi ranieniem siebie. Ranieniem siebie tak samo przez okaleczanie ciała, jak jego przekarmianie lub niedostarczanie mu pożywienia, a nawet maltretowanie go ćwiczeniami fizycznymi ponad normę i możliwości organizmu. Miłość do ciała nie pojawia się ot, tak. Tutaj nie wystarczy powtarzanie afirmacji, ani wyklejanie ścian motywacyjnymi hasłami. Takie próby pokochania własnej cielesności o według mnie strata czasu. Stawianie sobie za cel pokochania własnego ciała również. Według mnie dużo łatwiejsze jest tolerowanie przez ignorowanie lub po prostu kochanie i docenianie ciała za to, czego może doświadczać, co może robić i czym zaskakiwać, nie zaś za to, jakie jest wizualnie.

Nauczyłam się więc zapominać o ciele. Przestałam skupiać się na tym, jak w danej chwili wygląda, a zaczęłam zwracać uwagę na to, co czuje. Rozpoznaję sytuacje, w których mogłabym wrócić na bezproduktywną ścieżkę niechęci do własnej cielesności i nie wplątuję się w nie, jeżeli czuję, że nie jestem na nie gotowa. Staram się, żeby świat wokół i moje ciało były dla mnie bezpiecznymi miejscami. I po prostu robię swoje, ciesząc się, że zamiast patrzeć w lustro i desperacko próbując pokochać siebie, spędziłam czas tworząc ten wpis.

***

Poczytane? To teraz…