To nie nowość, że dzieci – nawet przed osiągnięciem dojrzałości płciowej – masturbują się. Chociaż często nie mają nawet pojęcia, co robią, bo nie mają jeszcze narzędzi do nazwania tego, czego doświadczają, wiedzą jedno: nowo odkrytą praktykę należy trzymać w sekrecie, bo z jakiegoś powodu dorośli mogliby się pogniewać.
Dorastając, nie słyszałam, aby którakolwiek z koleżanek się masturbowała (co innego koledzy). Seksualności solo towarzyszyła atmosfera „weź, przestań”, podczas gdy sprawy typu „wsadził, ale tylko do połowy – czy to już seks?” były grupowo roztrząsane dość często. Seks nie był więc czymś, co najpierw odkrywało się w pojedynkę, przynajmniej nie dla dziewczynek… Bo w starych książkach o seksie i dojrzewaniu płciowym znajdowałam za to porady dla rodziców, że chłopięcego samozaspokajania nie powinno się zabraniać. O dziewczynach nie było mowy – w tym piśmiennictwie i „w tym wieku” nie istniałyśmy jako istoty seksualne. A chłopak, jak to chłopak, „musi”.
Seksualna przyjemność miała być więc tym, co w życie dziewcząt wnosi dopiero podniosła obecność mężczyzny, tego, który przedstawi ją jej własnej seksualności, pozwoli jej dotknąć się tu i tam.
Niewidzialne podniecenie
Chłopcy wiedzą, co oznacza erekcja: to wizualny dowód podniecenia, gotowości do uprawiania seksu. Dotykanie wzwiedzionego członka równa się przyjemność i orgazm.
Dziewczętom, które swojego podniecenia nie widzą (w końcu w okresie dojrzewania cipka robi różne dziwne rzeczy – wydzieliny, plamienia, pierwsze miesiączki), trudno jest mrowienie i wilgoć przypisać do czegoś konkretnego. A już klasykiem jest mylenie podniecenia z zakochaniem, z mitycznymi „motylami w brzuchu”.
Masturbacja nie przyspiesza inicjacji seksualnej
Rodzice generalnie boją się tego, że nastoletnia latorośl odkryje masturbację i zechce pójść o krok dalej. Dlatego od pewnego wieku zaczyna się wchodzenie bez pukania, podpytywanie, zawstydzanie i różne inne dziwne akcje, włączając zastąpienie normalnych drzwi do pokoju kotarą i szukanie „dowodów” w postaci plam na pościeli lub bieliźnie. Całkowicie niesłusznie. Nastolatki, które masturbują się, angażują się w samopoznanie, później zaczynają uprawiać seks.
Dlaczego? Cofnijmy się o kilka akapitów – co pisałam o mężczyźnie, który ma odkryć przed kobietą jej własną seksualność? Jeżeli weźmiemy pod uwagę buzujące hormony i cielesną gotowość do czerpania przyjemności z zachowań seksualnych, wszystko staje się jasne. Osoby, które znają swoje ciała, biorą je we władanie, dużo lepiej radzą sobie z koncepcją konsensualności i stawianiem granic potencjalnym partner(k)om. Nie bez znaczenia jest też świadomość, że nie potrzebują drugiej osoby, aby dać ujście podnieceniu.
Masturbacja jest też najbezpieczniejszą formą ekspresji seksualnej (o ile masturbująca się osoba nie robi tego przy pomocy noża, czy nieumiejętnie angażując się w self-bondage, ale to przypadki ekstremalne) i to na bardzo wielu poziomach: chorób przenoszonych drogą płciową, samozaciążenia. Podczas masturbacji raczej trudno samowykorzytać się seksualnie (czy ktoś jeszcze mówi o masturbacji „samogwałt”?!), czy – już po fakcie – złamać swoje własne serce. Tak, samozaspokojenie może być emocjonalnie bezpieczniejsze niż seks, o ile ma się do niego odpowiednie nastawienie.
„To normalne” vs poczucie winy
Masturbacja w kulturze ma naprawdę brzydką gębę – zamiennika „prawdziwego” seksu dla tych, którym w życiu związkowym ewidentnie coś nie wyszło (albo nie weszło, liczy się przecież puntk widzenia), z wibratorem zamiast boskiego członka lub Renią Rączkowską zamiast cipki. To czynność, z której powinno się zrezygnować, wchodząc w relację z drugą osobą, bo przecież, gdy masturbacja występuje w związku, niechybnie mamy do czynienia z nieudacznicą lub nieudacznikiem, których partnerzy/partnerki nie sprawdzają się seksualnie lub unikają seksu.
Naznaczeni takimi postawami, do których często dochodzi jeszcze koncepcja grzechu, rodzice i opiekunowie powtarzają, że „tam” dotykają się tylko brzydkie dziewczynki, że to niezdrowe i że uzależnia. A przecież można inaczej. Można powiedzieć nastolatce, że są w seksualności rzeczy, których nasi opiekunowie i nauczyciele nam nie powiedzieli, a które chciałyśmy wiedzieć, choć może być to w pierwszej chwili niezręczne, nie zmienia to faktu, że jest niesamowicie ważne.
Warto więc przeanalizować swój własny stosunek do seksu i masturbacji, zanim zacznie się go przelewać na innych, zwłaszcza dzieciaki, które w dorosłych szukają potwierdzenia dla własnej normalności. To naprawdę nie jest tak, że seks powinien stać się normalny i dozwolony dopiero od dobicia do konkretnego wieku lub statusu związku.
Masturbuję się. Czy jestem jeszcze dziewicą?
To pytanie bardzo często gości w mojej skrzynce e-mailowej. Zawsze wtedy odpowiadam, że koncept dziewictwa jest według mnie przereklamowany, o czym pisałam tutaj. Ale jest równie elastyczny, co hymen – bo każdy może definiować dziewictwo według własnych potrzeb. Dla mnie dziewictwo kończy się tam, gdzie zaczyna się angażowanie w akty seksualne, a masturbacja jest jednym z nich. Co nie oznacza, że ktoś inny nie ma prawa uznać, że ktoś jest dziewicą/prawiczkiem do momentu pierwszego stosunku seksualnego.
Masturbujesz się? Nie polubisz seksu!
Zdobywając wiedzę na temat seksualności, uczymy się jeszcze jednej rzeczy: kobiecy orgazm jest trudny do osiągnięcia, a masturbacja uwarunkuje nas na jeden rodzaj stymulacji, której partner (nie czarujmy się, zawsze jest to partner płci męskiej) nie będzie w stanie powtórzyć, bo człowiek nie wibruje, nie pulsuje i nie tryska strumieniem wody. Co ciekawe, ten problem ewidentnie nie dotyczy mężczyzn, którzy mogą masturbować się czym popadnie, a i tak będą w stanie przeżyć orgazm. Wszystko po to, żeby własne ciała stały się dla kobiet jeszcze bardziej tajemnicze, dopuszczone do zwiedzania tylko z doświadczonym przewodnikiem.
Nawet obecnie próbuje się promować orgazm pochwowy jako nadrzędny wobec jakiegokolwiek innego orgazmu, co doprowadza do kuriozalnych sytuacji, w których kobiety autodiagnozują u siebie dysfunkcje seksualne, bo jedyny szczyt, jaki są w stanie osiągnąć, leży gdzieś daleko poza stosunkiem penis-w-waginie. I to jest dla mnie przerażające. Bo prawda jest taka, że łatwiej osiągnąć orgazm z drugą osobą, jeżeli już kiedyś się go przeżyło solo.
Masturbacja nie jest obowiązkowa
Jest też druga strona tego medalu: brak zainteresowania masturbacją i seksem, które też są normalne. Czym innym jest jednak zaniechanie masturbacji jako mało interesującej na tym etapie życia, a czym innym unikaniem jej jako grzesznej i niezdrowej, pomimo chęci oddawania się sesjom solo.
Sama staram się promować pozytywne podejście do seksualności i zachęcać innych do eksploracji, więc czasem może się wydawać, że masturbacja i eksperymenty z własnym ciałem to obowiązek. Nic bardziej mylnego! Pozytywna seksualność obejmuje w równym stopniu dawanie wiary tym, którzy wcale nie mają ochoty uprawiać seksu, czy dotykać się. Albo tym, którzy przedkładają bycie soloseksualnymi ponad seks z drugą osobą. A co najważniejsze: podkreśla, nie ma potrzeby naprawiać którejkolwiek z tych postaw.
Całe szczęście powoli odchodzimy od stygmatyzowania masturbacji i seksu jako czynności uzależniających, które powinniśmy ograniczać, a to wszystko na rzecz akceptacji, że ludzie są różni i chcą masturbować się lub uprawiać seks z różną częstotliwością. Zmierzamy ku seksualnej różnorodności i wolności ekspresji.
Czy powinnaś kupić swojej córce wibrator?*
Jutro będziemy obchodzić Dzień Dziecka. Nie oznacza to jednak, że mamy od razu zacząć od rozdawania znajomym dzieciakom wibratorów. Zdecydowanie lepiej najpierw podarować lubrykant. Na tym etapie przyda im się bardziej.
Komentarze zamknięte.
Katarina
26 czerwca 2017 at 15:58U mnie było zupełnie tak jak na początku tekstu, „no weź przestań’ jak tylko któraś z dziewczyn puściła jakąś aluzję na temat „robienia sobie dobrze”. Aż do momentu, kiedy na piżama party u którejś szczęśliwej, że rodzice chatę zostawili wolną, po wypiciu sporej – jak naszą ówczesną wytrzymałość – ilości alkoholu, temat masturbacji został „rozdziewiczony”.
Okazało się, że każda miała coś do powiedzenia. Uważałam się już wtedy za dość obytą z własnym ciałem, ale pamiętam, że zasób wiedzy o „rękodziele”, jaki wtedy wchłonęłam a zwłaszcza o doświadczeniach i upodobaniach moich psiapsiółek był szokujący. Tak nam się to spodobało, że potem przez całe prawie liceum nasze spotkania miały rozszerzony program o zajmowanie się jedną z nas [demokratycznie losowaną z warunkiem maks. dwukrotności pod rząd :-) ] przez pozostałe aż do momentu, kiedy miała dość :-) Wtedy się dowiedziałam co to egding i orgazm wielokrotny.
No i i nie słyszałam potem, aby któraś z nas, już w związkach, miała jakieś problemy z własną seksualnością.
Kasia
16 czerwca 2016 at 21:36Czyli masturbacja ciągle tą samą, jedną techniką od kilku lat nie utrudnia osiągania orgazmu w inny sposób? O ile stwierdzenie „masturbujesz się na brzuchu, więc nie masz szans na dojście, będąc twarzą w twarz z partnerem” zawsze wydawało mi się głupie, ale już to, że strumień wody jest zbyt silny żeby masturbować się tylko w ten sposób, bo po jakimś czasie obniży się wrażliwość łechtaczki, jest już bardziej prawdopodobne. Więc jak to jest z tym prysznicem?
Nat
16 czerwca 2016 at 22:39Podczas masturbacji strumieniem wody (niezależnie od temperatury), a nawet wibratorem o mocnym silniku, trwałe uszkodzenie zakończeń nerwowych łechtaczki jest praktycznie niemożliwe. Może, rzecz jasna, pojawić się chwilowe znieczulenie na bodźce, ale ono mija maksymalnie po kilku godzinach. Myślę, że od konkretnego stylu masturbacji bardziej szkodliwe jest to, co dzieje się w głowie, spowodowane straszeniem uwarunkowaniami masturbacyjnymi, którego z lubością w Polsce używa się jako straszaka, czegoś, co miałoby w dłuższej perspektywie szkodzić współżyciu pomiędzy partnerami.
A z drugiej strony orgazm kobiecy opisuje się jako trudny do osiągnięcia, wywołując błędne przekonanie, że jak już raz się uda jedną metodą, to się nigdy nie dojdzie inaczej.
Ania
8 września 2016 at 17:54Nie kwestionuje drugiej części Twojej wypowiedzi o tym co szkodliwe przekonania robią z głową. Jednak w terminologii medycznej istnieje coś takiego jak zespół Havelock – Ellisa i wlasnie go podwazylas, także argumenty poproszę ;)
Nat
8 września 2016 at 22:45W światowym piśmiennictwie ginekologicznym ten zespół nie istnieje (sprawdzałam i konsultowałam, bo poproszono mnie o to kilka miesięcy temu), a ostatnie wzmianki o nim w piśmiennictwie polskim pochodzą z lat ’80 ubiegłego wieku – tej samej ery, która leczyła homoseksualizm jako chorobę psychiczną.
Ptoszek
1 czerwca 2016 at 09:12Cześć Nat! Dziękuję za tego bloga, zawsze myślałam że przez swoje fantazje jestem dziwakiem, a dzięki temu co piszesz wiem, że po prostu każdy jest inny – i wcale nie gorszy czy nie lepszy.
Co do tematu to ja, jako dziewczynka ośmioletnia, jakimś sposobem odkryłam że strumień prysznica fajnie „tam” łaskocze.
„Łaskotałam” się regularnie, aż do czasu, kiedy w szóstej klasie, w ramach religii, zaprosili do szkoły „specjalną” katechetkę która miała opowiedzieć nam o tych sprawach.
Dokładnie treści lekcji nie pamiętam, ale zostało mi w pamięci tyle, że jeśli będę się „tam” dotykać często, to nigdy nie osiągnę spełnienia z mężem (MĘŻEM! Koniecznie mężem!!), a poza tym złapię jakieś choróbsko i jeszcze mogę stracić tam czucie (?),
Wywołało to we mnie sporą panikę i solennie sobie obiecałam, że już nigdy, przenigdy nie będę się dotykać. Nawet już szykowałam się do spowiedzi, żeby opowiedzieć księdzu o swoim grzechu. Szczególnie, że nagle dostałam jakiś dziwnych upławów z cipki i już widziałam siebie na łożu śmierci, umierającą na jakąś chorobę pomasturbacyjną. Całe szczęście miałam starszą siostrę, do której pobiegłam z płaczem (bo do mamy wstyd), a ona była w stanie wyjaśnić mi, że to zupełnie nic złego (i przy okazji nauczyła mnie paru brzydkich słów, kiedy komentowała lekcję katechetki). No, i okazało się, że nie umieram, tylko nadchodziła pierwsza wyczekiwana miesiączka.
Ale ile się strachu najadłam przez tą katechetkę :( Teraz to śmieszne, ale wtedy naprawdę wyobrażałam sobie, że zaraz będę umierać.
Nat
3 czerwca 2016 at 10:47Takich historii z piekła rodem jest naprawdę wiele – zbyt wiele, jak na mój gust. I wkurza mnie, że do przekazów typu „kobiecy orgazm jest trudny do osiągnięcia” dodaje się jeszcze straszenie poszczególnymi praktykami masturbacyjnymi jako tymi, które miałyby kobietę uniewrażliwić na starania partnera.
Dobrze, że chociaż siostra miała głowę na karku!
Vicky
4 lipca 2016 at 12:12Zatkało mnie….
Anna
31 maja 2016 at 23:36Pamiętam, że jeszcze przed pierwszą masturbacją, już jako dziecko, wywoływałam u siebie podniecenie różnymi fantazjami, które z reguły krążyły wokół pocałunków i pieszczot piersi jako oczywistych i jedynych wtedy dla mnie, symboli seksualności. Później mając ok 13-stu lat odkryłam pornografię i zaczęłam ja namiętnie oglądać oraz czytać na ten temat ale nie osiągałam spełnienia. W końcu po kilku latach niewprawnej masturbacji pierwszy raz szczytowałam. Dość dobrze później poznałam swoje ciało i pierwszy stosunek miałam dopiero po liceum, co może skłaniać się ku twojej teorii.
Ale pokazuje też kilka innych rzeczy:
1. Istnieje seksualność u dzieci
2. Poznawanie siebie trwa, a nie dzieje się z dnia na dzień
3. Gdy dobrze poznałam siebie i swoje ciało, pierwszy raz w ogóle mnie nie przerażał. To w zasadzie chłopak był nieporadny i onieśmielony moją śmiałością i jako taką wprawą.
4. Tak w ogóle tematyka seksu jakoś specjalnie nigdy mnie nie onieśmielała tak bardzo jak rówieśników i mało kto chciał wierzyć, że utrzymałam dziewictwo aż do 19 r.ż
Pamiętam też zabawną sytuację, w której tłumaczyłam koleżankom, że dziewictwo oraz to jaki jesteś, nie zależy przecież od kawałka błony. I powiedziałam, że podejrzewam, iż swoją przerwałam dawno temu ćwiczeniami albo zbyt intensywną masturbacją. Zaczęłam się panika i współczucia „Anka nie jesteś już dziewicą!” – lamentowały koleżanki, a miałyśmy już po 17 lat! Niesamowite.
Masturbacja tak w ogóle dla większości moich koleżanek była bardziej tabu niż seks i nikt się do niej nie przyznawał. Wątpię też, by w ogóle ją praktykowały.
Nat
3 czerwca 2016 at 10:44Amen.
Vanti
3 czerwca 2016 at 16:10miałam napisać komentarz, a widzę, że nie muszę, bo ten przedstawia dokładnie krok po kroku moje doświadczenia w tym temacie :) mimo, że byłam dziewicą do 20stki to byłam jedyną osobą w liceum z jakąkolwiek wiedzą inną niż tylko praktyczny klasyk „wsadził, doszedł, wyjął, liczy się”.
Anna
7 czerwca 2016 at 17:58– i spytał na końcu: Doszłaś?
kitka
31 maja 2016 at 22:16ja się masturbowałam jako kilkulatka i rodzice próbowali oduczyć mnie tych praktyk, wmawiali jakie to niegrzeczne i brzydkie. niestety – bezskutecznie. nauczyłam się tylko z tym kryć. bardzo się cieszę, że im się nie udało, bo dzięki temu dobrze poznałam swoje ciało i jego reakcje. dziewicą byłam ciekawską i miło wspominam inicjację, mimo że nie była jakaś szczególnie fajna. była za to bezbolesna i bezproblemowa – myślę, że właśnie dzięki temu, że nie bałam się swojej seksualności.
Nat
3 czerwca 2016 at 10:42Cieszę się, że im się nie udało!
Lemo
31 maja 2016 at 18:40Dziękuję za ten wpis, a w szczególności za wzmiankę o braku zainteresowania masturbacją. Mam osiemnaście lat, jestem w szczęśliwym, proseksualnym związku od trzech lat, i uwielbiam seks. Nigdy za to nie polubiłam masturbacji, i nie dlatego że czułam że to coś złego – najzwyczajniej w świecie mnie nie podniecała. Mój chłopak masturbował się dosyć regularnie, ale gdy zaczęliśmy współżyć to przestał, sam z siebie, nie dlatego że był to tego przymuszany, czy coś (nie rozumiem takiego podejścia). Czasem czuję się trochę nienormalnie gdy wszędzie słyszę że masturbacja jest konieczna do satysfakcjonującego życia seksualnego, albo że mężczyźni (w związku) masturbują się w każdej możliwej chwili, pod prysznicem, kiedy partnerki nie ma w domu, kiedy partnerka śpi bądź coś robi – był kiedyś taki artykuł na Cosmo i aż parsknęłam śmiechem, bo naprawdę sprowadzał mężczyzn do wiecznie niezaspokojonych bestii.
W każdym bądź razie – dziękuję za to, co robisz i oby tak dalej.
Nat
3 czerwca 2016 at 10:42Dziękuję za ten komentarz, zachwyca mnie szczególnie określenie „proseksualny związek” – super!
Według mnie to fantastycznie, że detabuizuje się kobiecą przyjemność, że coraz częściej mówi się o masturbacji, ale oczywiście ma to i drugą stronę – wrażenie, że wszystkie kobiety masturbują się, jakby dopiero odkryły łechtaczki. Samozaspokojenie jawi się więc jako pewien obowiązek, a jeżeli kogoś to nie bawi, pojawiają się podejrzenia, że trzeba tę osobę „naprawić”, że na pewno ma wpojoną negatywną postawę wobec seksualności. A wcale tak nie musi być, tak jak w Twojej sytuacji, gadzie absolutnie niczego nie trzeba naprawiać.