Foreplay in a Row | Erotyczna gra strategiczna | Recenzja

Foreplay in a Row | Erotyczna gra strategiczna | Recenzja

Mój główny problem z grami erotycznymi to fakt, że ich twórcy, próbując w jakiś sposób utowarowić intymność, chcą sprzyjać „uniwersalnym” fantazjom (a te, rzecz jasna, nie istnieją!) i w efekcie, zamiast podniecać – bardzo często balansują na granicy kiczu. Czy przesuwają granice intymności pomiędzy kochankami? Polemizowałabym. 

Po co kupujemy gry erotyczne? Głównie po to, aby spróbować czegoś nowego, urozmaicić życie seksualne, znaleźć inspirację, ale też – dobrze się bawić. Czego sama oczekuję od tego typu gier? Biorąc pod uwagę fakt, że wiele z nich, które miałam okazję oglądać, niezależnie od metki z ceną, w ostatecznym rozrachunku wypada „tanio”, najbardziej chciałabym mieć do czynienia z grami… z klasą. Chciałabym, aby ich grywalność opierała się na czymś więcej niż tylko obecności kapiących erotyką kart. Dobrze byłoby, gdyby oferowały realizowanie przez graczy zadań z humorem i nie do końca serio lub takich, które pozwoliłby mi dowiedzieć się jeszcze więcej o seksualności mojego partnera.

W końcu sam termin „seksualność” zawiera w sobie wiele elementów – obejmuje praktyki, na które jako indywidua mamy ochotę i takie, na które nigdy byśmy się nie zdecydowali. W przypadku gier planszowo-karcianych z pieprzykiem istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że niektóre sugestie po prostu wysuszą nam majtki na wiór, a te które mogłyby je zmoczyć, nigdy się w takiej grze nie znajdą. My, ludzie uprawiający seks, jesteśmy ogromną i bardzo zróżnicowaną grupą, więc naprawdę trudno mi zrozumieć, dlaczego twórcy gier decydują się wyłącznie na aktywności, nazwijmy je „mainstreamowe”, które powinny sprzyjać masowym, głównie heteryckim, gustom?

W efekcie „analogowe” gry dla dorosłych zazwyczaj okazują są nieciekawe, tandetnie wykonane i właściwie mogłyby się obejść bez planszy, kostki i pionków. Bardzo często mam też zastrzeżenia co do używanego w nich języka. Ciekawostka: w „różowej” wersji „Monopoly” (o wdzięcznej nazwie „XXXopoly”) pieniądze pobiera się z… Banku Spermy.

Jeżeli więc znasz grę dla dorosłych godną polecenia, daj znać! Uwaga: nagi „Twister” się nie liczy.

Dlaczego więc zdecydowałam się na zakup niezbyt wysmakowanej gry „Foreplay in a Row”? Po pierwsze – jej historia. Hasbro (jestem zepsuta, bo zazwyczaj w myślach dodaję to tej nazwy jeszcze jedno „h” i wychodzi mi „Hashbro”…), marka odpowiedzialna za oryginalną grę – „Czwórki”, zwanej też jako „Four in a Row” lub „Connect Four”, której „Foreplay…” jest oczywistą interpretacją, zażądała wycofania „Foreplay in a Row” z rynku. Powodem tego żądania była nie forma rozgrywki, ale… nazwa produktu zbyt zbliżona do nazwy oryginału. Producent gier familijnych po prostu nie chciał kojarzyć się z seksem. Dlatego obecnie tę grę można znaleźć u naprawdę niewielu sprzedawców oraz na Amazonie, który jak powszechnie wiadomo, niczym się nie przejmuje. Tę historię opowiedziano mi w butiku erotycznym, do którego udałam się po tę grę i w którym jej ostatecznie nie nabyłam, bo w związku z potyczkami Hasbro versus Ball & Chain (twórca „różowej” wersji) musiała zostać zdjęta ze stanu.

Drugim powodem zakupu tej gry było moje uwielbienie dla „Czwórek” i to, że mogę tę grę wykorzystać też do nieseksualnych rozgrywek. Bo nie ukrywam, że często z moim partnerem oraz ze znajomymi grywam w planszowe, więc taka wersja doskonale wpisała się i w naszą kolekcję planszówek, i w gadżetownię (2 w 1, ya’ll!).

Bynajmniej nie jest to produkt ekskluzywny – począwszy od opakowania, na zawartości skończywszy. Pudełko to po prostu jednoczęściowy brązowy karton z zadrukowaną warstwą zewnętrzną. Instrukcja znajduje się na ścianie pudełka, nie na osobnej ulotce. Elementy (stelaż oraz żetony – nie mam zastrzeżeń co do ich jakości) zapakowane są w zwyczajne plastikowe worki. Cena też nie jest zaporowa – gra kosztuje około 50 złotych.

IMG_1779

Kolory, zwłaszcza różowo-błękitna, heterycka wizja świata też nie powalają. Ale i tak „Foreplay in a Row” polubiłam.

Dlaczego? Dlatego, że na dobrą sprawę da się w nią grać w parach jednopłciowych lub grać kolorami odwrotnie niż sugeruje producent (czyli panie – różowymi, a panowie – niebieskimi), bo „intymne części ciała” nie są sprecyzowane i na niebieskich żetonach mamy dosłownie „masaż genitaliów”. Jedynym odstępstwem od tej neutralności jest „Booby Sex” oraz „Trim and Shave Her”, czyli dwa żetony na zestaw 21 danego koloru. Zdradzę, że sama wolę „być” niebieskimi, bo są po prostu ciekawsze.

IMG_1780

Na żetonach wydrukowane są aktywności, które dotyczą gry wstępnej lub samego stosunku. Wygrywa ta osoba, która pierwsza połączy cztery żetony poziomo, pionowo lub ukośnie, a jej nagrodą jest otrzymanie od przegranego tych pieszczot, które znajdują się na zwycięskiej „czwórce”. Jeżeli więc (jak na przykładzie poniżej) mój partner grał różowymi żetonami, to jako wygrany dostanie klapsa, francuski pocałunek oraz masaż stóp, a jego sutki zostaną possane. Proste? Proste.

IMG_1782

Zabawa zaczyna się już na etapie dobierania żetonów do strategii tak, aby wypadły te aktywności, na które najbardziej mamy ochotę. Niektóre, jak to, co zdarzyło się mi, czyli konieczność wymyślenia, jak ogarnąć „Booby Sex” na mężczyźnie, pobudzają erotyczną wyobraźnię, a owoce tej kreatywności mogą doprowadzić zaangażowanych do ataków śmiechu. Nie zaprzeczajmy, że odrobina humoru też przydaje się w sypialni. Dzięki „Foreplay in a Row” możemy też spróbować rzeczy, których zaproponowanie ni z tego ni z owego przyszłoby nam z trudem, na przykład „bitwa na poduszki nago” czy „taniec erotyczny” wykonany… przez partnera (b0 w wielu domach striptiz to wciąż domena kobiet, czyż nie?).

Paradoksalnie, najfajniejszym aspektem tej gry jest to, że w jej trakcie nie musimy (choć możemy, jak komu w lędźwiach gra) robić nic seksualnego*, bo to, co „praktyczne” zaczyna się dopiero po wyłonieniu zwycięzcy. Nie muszę chyba dodawać, że w przypadku „Foreplay in a Row” tak samo przyjemnie jest być zwycięzcą, jak i przegranym? Ogromną zaletą jest też to, że dzięki wariantywności tej gry istnieje małe prawdopodobieństwo, że zbyt szybko się nią „nagramy”. Jeszcze ani razu nie zdarzyły mi się dwie takie same „czwórki” – niezależnie czy byłam po stronie zwycięskiej, czy przegranej.

A seks sam w sobie jest grą, nieprawdaż?

* Z doświadczenia (a może z własnej seksualnej niesubordynacji) wiem, że w grach nastawionych jedynie na erotyczną aktywność zazwyczaj poprzestajemy na kilku pierwszych zadaniach, aby dość szybko oddać się… innemu rodzajowi gry.