Womanizer InsideOut | Stymulacja totalna | Recenzja

Womanizer InsideOut | Stymulacja totalna | Recenzja

Rzadko bywam tak maksymalnie dopieszczona, jak dzięki Womanizerowi InsideOut – od rozpakowania pudełka aż po ostatni z wielu orgazmów.

Już dawno odkryłam, że podczas masturbacji dla przyjemności* najlepiej sprawdzają się u mnie akcesoria, które łączą stymulację łechtaczki ze stymulacją wewnętrzną, najlepiej skoncentrowaną na punkcie G. A ponieważ mój ulubiony styl samozaspokajania się to „na lenia”, co oznacza, że lubię gdy gadżet pozostaje w jednym miejscu, a mnie raz po raz zalewa orgazmiczna fala, miałam przeczucie, że Womanizer InsideOut będzie zabawką z serii „ja leżę, a one mi robią”. Uwaga, spoiler: nie pomyliłam się.

Marian, tu jest jakby luksusowo…

InsideOut jest czwartym Womanizerem w mojej kolekcji i muszę przyznać, że w jego przypadku marka postarała się najbardziej, jeżeli chodzi o całościowe obcowanie z produktem. Ten model prezentuje się bardzo, bardzo luksusowo – od obitego sztuczną skórą pudełka, poprzez satynowy woreczek z pozłacanymi przywieszkami, aż po sam gadżet odlany z gładkiego, półmatowego silikonu z delikatnym złotym akcentem. Nawet sposób prezentacji instrukcji obsługi sugeruje, że mamy do czynienia z czymś naprawdę wyjątkowym. Dzięki temu InsideOut to idealny wibrator na prezent, zwłaszcza dla osób, które lubią ekskluzywne przedmioty.

Na pierwszy rzut oka Womanizer InsideOut może wydawać się nieco dziwny – zwłaszcza osobom, którym podwójna stymulacja kojarzy się raczej z wibratorem-króliczkiem niż… tym. Producent zapewnia jednak, że w tym szaleństwie jest metoda. Twórcy chcieli, aby gadżet był jak najbardziej uniwersalny anatomicznie, a funkcja wibracji nie odbierała niczego funkcji ssania (i vice versa), dlatego zaprojektowanie i stworzenie InsideOut zajęło im kilka lat. Cóż, ten Womanizer nie wygląda jak normalny wibrator, ale z drugiej strony Womanizer – fenomen w świecie gadżetów erotycznych – nigdy nie tworzył „normalnych” akcesoriów.

Do zestawu dołączona jest też dodatkowa nakładka na dyszę, zaprojektowana tak, aby pasowała do większych łechtaczek.

W głowie się nie mieści?

Womanizer InsideOut jest całkiem spory, a przy tym niezwykle lekki, bo waży 240 g. Choć całość mierzy tylko ok. 19 cm (ramię wewnętrzne: 12 cm), to pękatość części głównej wywołuje wrażenie masywności, a mimo to gadżet wygodnie leży w dłoni. Część wibrująca jest znacznie cieńsza niż w klasycznych wibratorach do punktu G i nieco spłaszczona. Przez swój kształt nie gwarantuje całkowitego wypełnienia, ale dzięki swojej giętkności z łatwością dopasowuje się do ciała, co pozwala na idealną łączność pomiędzy łechtaczką a strefą G podczas równoczesnej stymulacji.

InsideOut wyposażony jest w 12 poziomów intensywności ssania (gadżet zaczyna od delikatnego skubania aż po prawdziwy łechtaczkowy odkurzacz) oraz oraz 12 poziomów intensywności wibracji – nie ma tu specjalnie zaprojektowanych trybów pulsacji, wibracje są jednostajne, ale przy tym głębokie, jakby stukające. Znajdujący się w końcówce motorek precyzyjnie celuje w punkt G, a wibracje dosięgają również wewnętrznych części clitoris.

Panel sterowania wyposażony w dwa zestawy przycisków jest bardzo intuicyjny. Aby włączyć lub wyłączyć gadżet, trzeba przytrzymać przycisk „+”, który dla łatwiejszego operowania zabawką ma dodatkowe żłobienie po zewnętrznej stronie, więc wymacanie go nie stanowi problemu. Górny zestwa guzików służy do operowania częścią ssącą, a dolny – wibracyjną. Na dodatek podczas użytkowania bardzo łatwo zmieniać moduły kciukiem.

Wespół w zespół

Niestety, w przypadku tego gadżetu nie można mieć tylko wibracji, choć można korzystać jedynie z funkcji ssania. Problem w tym, że części łechtaczkowej nie da się używać tak, aby część wewnętrzna nie stała na drodze (musi pozostawać więc we wnętrzu ciała albo być upchana między wargami sromowymi). Nie da się też stymulować strefy G, przy okazji nie trącając clitoris.

Technologia Pleasure Air jak zwykle nie zawodzi i wysysa z ciała orgazm w kilkanaście-kilkadziesiąt sekund, jednak przez wzmocnienie stymulacji wibracjami wewnątrz sprawia, że orgazmy odczuwalne są – przynajmniej w moim przypadku – jako znacznie głębsze niż podczas zabawy z innymi bezdotykowymi stymulatorami łechtaczki. Aby dłużej pozostać w gotowości do orgazmu, warto używać InsideOut na najniższych obrotach (zarówno ssania, jak i wibracji), co idealnie wprowadza łechtaczkę & Co w fazę plateau. Na dodatek Womanizer InsideOut jest wodoodporny, więc nie straszne mu sesje w wannie lub pod prysznicem.

To zdecydowanie gadżet dla osób masturbacyjnie zachłannych, które lubią, kiedy podczas sesji solo dużo i intensywnie się dzieje i uwielbiają szczytować dzięki podwójnej stymulacji. Jeżeli więc ktoś chce Womanizera tylko dla funkcji ssania, powinien zdecydować się na któryś z pozostałych modeli. Jeżeli ktoś już posiada Womanizera i dotychczas łączył go z jakimś apetycznym dildem lub wibratorem do punktu G, InsideOut będzie dla niego idealnym upgradem. Tak było w moim przypadku…

* W końcu czasem masturbuję się też zawodowo, y’all!

Wpis powstał we współpracy z Secret Place – Salonem Zmysłowej Erotyki.