Nagość, nagość!

Nagość, nagość!

Podobno pełna golizna przy partnerze/partnerce to pierwszy kamień milowy udanego pożycia. Dla mnie jednak prawdziwym kamieniem milowym, a może i węgielnym, jest bycie ze sobą nago, ale bez akcji genitalnych czy genitalno-oralnych.

Współcześnie dziewczyny, choć wydają się nie mieć barier seksualnych – są gotowe eksperymentować, wprowadzać do sypialni gadżety, mówić o swoich potrzebach i upodobaniach, często nie potrafią przełamać bariery nagości. Nagości pojmowanej jako… no właśnie – bycie zupełnie nago. Nie w szpilkach „do łóżka”, wymyślnej koronkowej bieliźnie czy brzęczącej biżuterii. To wszystko to taka nagość umowna, pozorny brak ubrania, który jednak „się nosi”. A już wyobrażenie sobie siebie w trakcie sesji nagich pieszczot z partnerem/partnerką, które nie mają doprowadzić do penetracji/seksu oralnego może wydawać się zupełną fanaberią lub, paradoksalnie, przyprawiać o lekką panikę.

Niektórzy mogą bić na alarm, że takie zachowanie – obnażanie się, gdy nie ma się ochoty na penetrację czymkolwiek – to zbyteczne kuszenie i szczucie cyckami. Bo jak inaczej pojąć to, że dwoje dorosłych albo chociaż odpowiedzialnych ludzi może być ze sobą nago i czerpać radochę z przytulania się, dotykania, całowania i głaskania? Przecież to musi doprowadzić do seksu! Oczekiwanie, że partner/ka nie zacznie żywiej zajmować się genitaliami czy innymi erogennymi strefami zdawać by się mogło kompletną nieodpowiedzialnością. Jako „nieodpowiedzialne” może być uznane to, iż atmosfera tak się napnie, że uczestnicy dadzą się ponieść chwili i ostatecznie zaczną dążyć do orgazmu. Dziewczyna posadzi kilka mokrych kleksów na udzie drugiej osoby, a chłopak będzie ją dźgać penisem – i wszystko fajnie. Jesteśmy w końcu ludźmi podatnymi na seksualne podniety i nikogo nie należy z tego powodu zawstydzać. A gdy dwie strony mają ochotę posunąć akcję do przodu, a żadna nie naciska bardziej, podczas gdy druga zgadza się dla świętego spokoju – też w porządku. W przypadku co bardziej erotycznie rozbuchanych par, moment zmierzenia się z nagością może nastąpić po szalenie wyczerpującym seksualnym maratonie, gdy limit orgazmów i sił witalnych totalnie się wyczerpał. Co wtedy się dzieje?

Jeżeli poruszyć temat nagości w towarzystwie, zdarza się, że nawet najwięksi, najbardziej otwarci wolnomyśliciele podnoszą larum, że nagość zawsze występuje w kontekście, a w szczególnej relacji intymnej – kontekst jest głównie erotyczny. A nagość wobec mężczyzny to już w ogóle paranoja, bo przecież faceci są prości i wszystko ogarniają jednym bodźcem lub, co gorsza, oglądając zbyt często swoją partnerkę mogą się znudzić, bo jako wzrokowcy cenią też pewną dozę tajemniczości.

Mnie jednak chodzi o coś innego. Coś, co może nie sprawdza się u wszystkich, ale wielu pomaga poczuć się akceptowanymi, pożądanymi i ograniczyć obawy co do własnej prezencji lub w jakiś sposób „sprawdzić” relację, w której się jest. Przetestować to, jak druga osoba reaguje na odmowę i czy szanuje wcześniejsze ustalenia. A taki sprawdzian to nie zimna kalkulacja, żeby nie było.

Warto więc powrócić od czasu do czasu do lat nastoletnich i okresów pierwszych seksualnych eksperymentów, poznawania ciała drugiej osoby. Większość przecież przechodziła przez fazy suchego ocieractwa, czyli pikantne sesje w ubraniach, ciekawskiego wsadzania rąk w majtki, a w końcu bycia obok siebie nago i pięciuset odcieni pettingu. I chyba nie było to takie najgorsze? Być może te nagie sesje bez penetracji wynikały ze strachu przed bólem (utratą błony dziewiczej), ciążą czy z braku odpowiednich zabezpieczeń pod ręką, ale też miały jedną poważną zaletę: oswajały z ciałem własnym, jego reakcjami, oraz z ciałem partnera/ki. Takie pozorne zwolnienie tempa pozwalało cieszyć się samą przygodą.

Czasem mam wrażenie, że dzieciaki – zdecydowanie bardziej niż dorośli – wykazują większe zainteresowanie nagością jako ciałem „innego”, poznawaniem różnic i ogólną fascynację (nie stricte erotyczną!) tym, co odkrywają. Trochę na zasadzie pokazywania sobie nawzajem blizn i opowiadania o nich (kto nie miał takich epizodów z kochankami?). Nie ma w tym nic z kusicielstwa. Jest raczej prezentacja unikalności, wyjątkowości. Dopóki nie wymachujesz komuś waginą przed nosem (choć wymachiwanie brzmi nieco dziwnie), drażniąc się: „nie możesz tego mieć” – o kuszeniu kogokolwiek nie ma mowy.

Bliska mi kobieta powiedziała kiedyś, że prawdziwa intymność to wziąć przy kimś kąpiel. Przecież mało kto myje się tak, jak prezentują to w reklamach żeli pod prysznic. Mycie się lub też siebie nawzajem to przejaw takiej nagości „technicznej”, pielęgnacyjnej, a co za tym idzie – jednej z bardziej prywatnych i budujących zaufanie oraz… intymność właśnie. Bycie pielęgnowanym i pielęgnowanie kogoś staje się niemym zapewnieniem, że ze strony tego drugiego ciała nie spotka mnie krzywda i sam/a tej krzywdy nie chcę wyrządzić.

Jeżeli uważasz, że twoje bycie nago może być uznane za droczenie się z kimś i zaowocować działaniami tej drugiej osoby, na które niekoniecznie masz ochotę, przyjmij po prostu, że to nie jest odpowiednia osoba, z którą chciałabyś realizować głębszą relację. Nikt nie ma prawa posądzić cię o to, że masz ochotę na jedno, a wypowiadasz drugie i w ogóle nie wiadomo, o co ci chodzi. To nie twoja wina, że twoje granice nie pokrywają się aktualnie z czyjąś żądzą. I może właśnie w tym aspekcie nagie sesje stają się problematyczne i wydają się przywilejem tych, którzy jasno potrafią określać własne granice, a następnie ich bronić. Bez narażania się na depresję poorgazmową.

Zawsze bawiło mnie to, że serialowe czy filmowe bohaterki po seksie zakrywają się narzutą i tuptają do toalety. Przeżywanie z kimś orgazmu to – owszem – intymność ekstremalna, a przejście się nago do łazienki bez wciągania brzucha czy owijania się w prześcieradło urasta w tym wypadku do rangi intymności niemożliwej. A może właśnie to nie z seksualnością, a z cielesnością i własną „mięsnością” oraz ich akceptacją mamy najwięcej kłopotów?

[grafika wpisu – Alex Torres]

Komentarze zamknięte.
  1. kams

    2 kwietnia 2016 at 13:46

    Ja też nie mam z tym problemu, to mega naturalne, nie tylko ze stałym partnerem, a bardzo daleko mi do ideału, wiec cieszą mnie takie intymne chwile bez spiny bo odbiegają od tego czym nas się karmi! Nie wkurzają was w filmach i serialach sceny porankowe, gdzie nie dość, że piękna i zgrabna + oczywiście młoda aktorka (no bo innych nie dają nam ogladać) budzi się w pełnym makijażu i zasłania się po pachy kołderką! A przecież w dużym stopniu media szlifują naszą wizję świata… :(

    • Nat

      4 kwietnia 2016 at 12:25

      Mnie wkurza. I to, że ludzie zasypiają nago po seksie, a budzą się w bieliźnie. Magia!

  2. Eileen

    25 maja 2015 at 18:28

    Nigdy nie mogłam tego pojąć – jak można wstydzić się własnego ciała? Lubię, gdy jesteśmy z moim chłopakiem nago. Nie zawsze możemy sobie pozwolić na ten luksus, bo oboje mieszkamy jeszcze z rodzicami i zazwyczaj w domu ktoś jest, więc gdy mamy okazję pobyć nago, to jest to dla nas wielkie święto. Nigdzie się wtedy nie śpieszymy, przyglądamy się sobie, itd. Bardzo-bardzo to lubię :)

  3. Anonim

    30 kwietnia 2013 at 17:23

    błagam! 20 lat, bi, aktualnie z facetem, NIE MAM TAKICH PROBLEMÓW. czego sie wstydzić jeśli partner/partnerka na każdym kroku zapewnia Cię że jesteś piękna i uwielbia na Ciebie patrzeć…

  4. Anonim

    30 kwietnia 2013 at 13:10

    Nie uważam aby było to „stereotypową domeną intymności kobieco-kobiecej”. Ja z moim partnerem często śpimy, kąpiemy się, a nawet chodzimy czasem po domu nadzy i chociaż oboje mamy kompLeksy, mamy pewność, że chociaż sami nie do końca akceptujemy nasze ciała dLa mojego partnera jest ono wystarczająco w porządku.

  5. KFrank

    8 stycznia 2013 at 15:23

    Zjedzcie mnie i zabijcie, ale ten post pachnie mi dylematami z daleka od seksualnych relacji odkobiecych. Jest taki hetero, so straight. Może zadziwię, ale moje doświadczenia seksualne z kobietami to głównie celebracja nagości bez nacisku na stosunek seksualny. Cuddling i kąpiele są częstsze w stałych, ekskluzywnych związkach lesbijskich niż stosunki, seks oralny czy penetracja. Poważnie, częściej brałam kąpiel ze swoją żoną niż penetrowałam ją. Nie wartościuję, ale zastanawiam się, czyżby takie przyjacielskie, radośnie dziecięce i niewinne podejście do nagości było stereotypową domeną intymności kobieco-kobiecej?