Orgazm kobiety to nie nagroda

Orgazm kobiety to nie nagroda

„Prawdziwy mężczyzna” musi: wybudować dom, posadzić drzewo, spłodzić (heteroseksualnego) syna i umieć doprowadzić kobietę do orgazmu. Czekaj… co?!

Okazuje się, że bardzo często mężczyźni uprawiający seks z kobietami w orgazmie partnerki upatrują potwierdzenia własnej męskości, jak dowodzi „The Journal of Sex Research”. Sama dość regularnie spotykam się ze zjawiskiem traktowania kobiecego orgazmu jako złotej gwiazdki za wysiłek włożony w zaspokajanie partnerki. Ba, niezliczone razy spotkałam się nawet z poczuciem wyższości wobec innych facetów ze strony tych, którzy deklarują, że uwielbiają cunnilingus, szczytujące kobiety, a cipkę mogliby lizać godzinami – zupełnie jakby chęć skupienia na kobiecej przyjemności była rzadko spotykanym fenomenem. W końcu ciało kobiety od dawna przedstawiane jest jako szalenie trudne w obsłudze, więc facet, który miał okazję w kobiecym orgazmie uczesniczyć, najprawdopodobniej złamał jakiś skomplikowany kod*.

Wniosek? Rozkosz partnerki bardzo często nie jest więc dla niej samej, a dla niego.

Brak orgazmu u partnerki jako osobista porażka

Jasne, to zjawisko nie dotyczy absolutnie każdego mężczyzny hetero i zdaję sobie sprawę, że tym wpisem poniekąd wbijam kij w mrowisko. Jednak wiem, co robię, bo pomiędzy chęcią dawania i otrzymywania rozkoszy dlatego, że przyjemność powinna być nadrzędnym celem uprawiania seksu, a czekaniem na orgazm kobiety po to, by samemu poczuć się spełnionym w swojej wymyślonej roli kochanka, jest naprawdę cienka linia.

Dowód? Kto ani razu nie podjął próby wyciśnięcia orgazmu z kobiety za. wszelką. cenę. połączonej z obrazą majestatu, gdy ten orgazm się nie pojawił, niech pierwszy rzuci kamień. A to naprawdę seksualna codzienność tysięcy kobiet uprawiających seks z mężczyznami. Podobnie, jak szantaż, że partner nie dojdzie, dopóki partnerka nie szczytuje. No, zero presji.

Z powodu tych z pozoru altruistycznych zachowań wiele kobiet ma poczucie, że nie szczytując, odbiera partnerom jakąś część przyjemności z seksu – stąd tak powszechne jest udawanie przez nie orgazmów.

Moja, moje, dla mnie

Zdarza się, że do głosu dochodzi też pragnienie dziewicy, partnerki-czystej kartki, którą da się seksualnie zapisać, nauczyć doświadczania cielesnych przyjemności. W tym scenariuszu rozkosz kobiety staje się więc czymś, co tylko partner jest w stanie z niej wydobyć. Ale to nie wszystko – bardzo często musi być to rozkosz, która wygląda i brzmi w określony sposób (jak w filmach pornograficznych lub jak u byłej kochanki) lub następuje w wyniku określonych sztuczek – w przeciwnym razie zaczynają się wątpliwości i kwestionowanie doświadczeń partnerki.

To samo tyczy się chęci dawania partnerce takiej przyjemności, jakiej nie dał jej nikt wcześniej. Ta konkurencja z duchami przeszłości może mieć swoje źródło zarówno w lęku, że ci poprzedni partnerzy nie sprawdzili się, dlatego są byłymi, więc obecny musi wykazać się bardziej, jak i w chęci potwierdzenia swojego statusu jako oświeconego i skutecznego kochanka.

Winię kulturę

Nasza kultura wciąż pielęgnuje i promuje wydolnościowy, zadaniowy model seksualności. Ten, według którego mężczyzna musi być w stanie osiągnąć i utrzymać erekcję zawsze i wszędzie, być gotowym uprawiać seks o każdej porze dnia i nocy. Tym samym w mężczyznach zakodowują się wnioski typu: „muszę być w stanie wytrysnąć”, „muszę być w stanie penetrować partnerkę”, „muszę pożądać seksu z wieloma kobietami”. Mężczyzna nie ma więc kulturowego przyzwolenia, by nie chcieć seksu, nie dążyć do jego uprawiania, nie być nim zainteresowanym.

Inny problem to to, że tak pojmowana cis-męska seksualność wciąż pozostaje punktem odniesienia dla seksualności kobiecej (jeżeli nie seksualności w ogóle) – od skupienia na penetracji i czynienia jej centralnym punktem intymności we dwoje, aż po prace nad różową viagrą, która pomogłaby kobietom uprawiać seks „jak mężczyźni”, odseparowując wydolność seksualną (czyli zdolność do odbycia stosunku penetracyjnego) od rzeczywistego podniecenia.

Jak mówi się do mężczyzn o seksualności?

Niedawno odświeżyłam sobie lekturę Jej orgazm najpierw dra Iana Kernera. Uderzyło mnie, jak często autor używa w tej książce fraz związanych z męską gratyfikacją w kontekście lizania cipki (jakby ktoś nie wiedział, właśnie o seksie oralnym jest ta pozycja). Obok fragmentów, pod którymi sama podpisałabym się wszystkimi kończynami, m.in. krytykującymi penetrację jako jedyny sposób pojmowania seksu, zachęcanie do zmiany własnej seksualnej lingwistyki, Kerner z lubością opisuje orgazm kobiety jako nagrodę za starania, jako rezultat dobrze wykonanego przez mężczyznę zadania. Być może uznał, że w ten sposób łatwiej dotrze do męskiego odbiorcy? W końcu zapowiedział, że cunnilingus to zaledwie małe liźnięcie dla mężczyzny, ale wielki liz dla całego gatunku kobiet (cokolwiek miał tym samym na myśli).

Jej orgazm to nie nagroda

Są mężczyźni, którzy rozkosz kobiety mają totalnie gdzieś, ale są i tacy, których obchodzi ona tak bardzo, że zupełnie zapominają o samej partnerce. O tym, że jej orgazm należy tylko do niej. O tym, że wpływają na niego naprawdę różne czynniki, nie tylko umiejętności partnera. Radość, że partnerka szczytowała to jedno, radość, że szczytowała (tylko) dzięki mnie – drugie.

Jasne, chyba każdy, bez względu na płeć, miał momenty przeświadczenia, że pokazał tej drugiej osobie takicudne pieszczoty, że na nic innego nie miała ochoty**. Warto jednak pamiętać, że nie jesteśmy wyłącznie sumą swoich seksualnych osiągnięć i podbojów, a lepiej jest w łóżku praktykować zdrowy egoizm, niż niezdrowy, obsesyjny altruizm.

* Przy okazji dodam, że definiowanie kobiecej seksualności jako skomplikowanej w sposób krzywdzący upraszcza seksualność męską.

** Lubię ten fragment z „VillageAnki” Samych Suk i nic na to nie poradzę.

okładka wpisu: pixabay