Zbyt poważny związek?

Zbyt poważny związek?

Niektórzy traktują bycie z kimś jak część życiowego biznesplanu. Bezustannie analizują swoje uczucia, często kosztem innych kontaktów, czasem nawet zaniedbują własne hobby, bo „muszą skupić się na związku”. W efekcie ten przymus ciągłego działania „na rzecz” staje się udręką. A gdyby tak spróbować odpuścić? Związek bez śmiechu nie jest w stanie przetrwać. 

Wchodząc w związki, a może nawet wcześniej – na etapie randek, poważniejemy. W końcu chcemy sprawiać wrażenie osoby, z którą ta druga lub ten drugi chcieliby spędzić przynajmniej jakąś część swojego życia. Pragniemy jawić się jako dobra inwestycja – warta czasu i zaangażowania drugiej osoby. Gdy widzę ludzi, którzy wpadli w pułapkę związków na serio, mam ochotę wejść w środek ich „odstrzelonej” kolacji, jedynej przyjemnostki raz na jakiś czas, i doradzić, by może spróbowali się razem pośmiać i nie być cały czas tak bardzo na poważnie. Doprawdy, gdy jedynym sposobem na oderwanie się od rzeczywistości staje się zjedzenie posiłku na mieście, coś musiało pójść nie tak.

Nie wierzę, że dorosłość blokuje nas na tyle, byśmy kompletnie zatracali chęć puszczania latawców, pójścia na wrotkową dyskotekę czy skakania na trampolinie. Czyżbyśmy z własnej, nieprzymuszonej woli wyjaławiali z zabawy okres pomiędzy latami nastoletnimi, a momentem, w którym sami mamy dzieci lub możemy poszaleć z dzieciakami znajomych? To już chyba przykład-ikona z modelem kolejki, z którego po rozłożeniu bardziej cieszy się ojciec niż syn. A co ze śmiechem pomiędzy dorosłymi?

Zbyt rzadko przypominamy sobie, że zdrowa relacja potrzebuje śmiechu, oczyszczającego, karnawałowego, rozładowującego każde napięcie. Zastanawiałam się kiedyś, jak mi samej udało się zbudować satysfakcjonujący związek. Doszłam do wniosku, że ogromną rolę odegrał fakt, że obydwoje od początku, zupełnie intuicyjnie, staraliśmy się nie zaniedbywać aspektu szczenięcej zabawy. Wyprawa do centrum nauki, zoo czy lunaparku, ustawianie się w kolejkach do atrakcji za kilkuletnimi dzieciakami, gra w piłkarzyki, partia twistera i prześmiane godziny okazały się tym, czego oboje nie chcieliśmy tracić ze stylu życia singli. Żadne z nas nie miało ochoty udawać poważnego dorosłego, udowadniającego na każdym kroku gotowość do dojrzałej relacji. Przyznaliśmy za to, że pozbawieni, może dla niektórych, głupawych rozrywek nie byliby szczęśliwi.

Nie oznacza to jednak, że powinniśmy na dobre zrezygnować z muzeów, galerii, restauracji, imprez z degustacją wina i wszystkich tych „dorosłych rozrywek”. Kluczem jest nietraktowanie ich jako jedynych odskoczni od codziennych obowiązków. Pozwolenie sobie raz na jakiś czas na wypad do wesołego miasteczka może naprawdę podnieść poziom adrenaliny i hormonów szczęścia, przywrócić skojarzenia mocnych wrażeń z ukochaną osobą – szczególnie polecane tym, którzy sądzą, że emocje w ich związku nieco opadły. Nie postuluję bynajmniej, by bycie razem traktować jak niekończące się pasmo żartów i gagów, proponuję jednak, by w tym ciągłym byciu-na-serio zostawić choćby małą przestrzeń dla wspólnego śmiechu. Nie musi to być przecież nic szalenie kosztownego. Czasem wspólne zagranie w grę wideo czy zwykłą planszówkę wystarczą. Wyrażanie uczuć, snucie planów na przyszłość i radzenie sobie z kryzysami to część każdej relacji. Nie każda z tych sytuacji musi być od razu traktowana z patosem. Częściowa rezygnacja z prowadzenia wyłącznie poważnych rozmów pozwala nie oszaleć, a wspólne chichotanie świetnie przewietrza głowy.

Tylko balans zachowany pomiędzy dbaniem o aspekty fizyczne, bliskość emocjonalną oraz wspólnie przeżywaną radość sprawia, że ludzie są w stanie przetrwać w długoterminowym związku, a na dodatek nigdy nie mieć siebie dość. Możliwość wydurniania się w swoim towarzystwie bez ciągłego prostowania się i dziwnych przekonań o dorosłości czy lęków: „co on/a sobie o mnie pomyśli?” sprawiają, że relacja staje się pełniejsza.

[grafika wpisu – andy solo]

Komentarze zamknięte.
  1. Ktoś

    30 stycznia 2017 at 17:46

    Dobrze napisane, ale nie wszyscy czasami potrafią znaleźć wspólną odskocznię.

  2. Sundra

    23 kwietnia 2013 at 21:21

    Świetny tekst, całkowicie się zgadzam! :))))

  3. M.

    23 kwietnia 2013 at 15:03

    Hm… u mnie niestety jest za dużo zabawy i żartów, a prawie wcale powagi i ja już bym ją chciała (to jest początek związku), bo kiedy przychodzą problemy, nie umiem się z nimi zwrócić do swojego mężczyzny…

    • Nat

      23 kwietnia 2013 at 16:37

      To, że na co dzień się śmiejecie, nie oznacza, że partner, gdy pojawią się czarne chmury, nie stanie na wysokości zadania. Może jeśli spróbujesz z zupełną powagą opowiedzieć mu o tym, co ciężkiego się wydarzyło, mile zaskoczy Cię jego reakcja i chęć niesienia pomocy?