Kiedy mowa o seksie analnym, wiele osób – zwłaszcza początkującyh – woli iść na skróty, wybierając środki znieczulające, które na szybko pozwolą przełamać opór anusa. Niestety, ze świecą szukać kosmetyków przeznaczonych do seksu analnego, które nie mają właściwości stricte znieczulającyh.
Kiedy więc na rynku pojawiły się nowe żele marki Sensuva, przeznaczone właśnie do zabaw analnych, byłam zaintrygowana. Producent obiecuje bowiem relaks, który nie tłumi doznań i nie maskuje bólu. Bo właśnie maskowanie bólu, kiedy chce się zbyt szybko doświadczyć penetracji analnej, najczęściej powoduje nieprzyjemne dolegliwości po – nadwerężenia, otarcia, a nawet naddarcia wrażliwej skóry wokół odbytu.
O przetestowanie zestawu Sensuva Happy Hiney i Tush Tingle poprosiłam Frankę, której marzył się komfortowy seks analny we wszystkich możliwych pozycjach…
Miałam napisać recenzję, a zdaje się, że napiszę reklamę. Nie może być inaczej, skoro relaksujący krem do seksu analnego Sensuva rzeczywiście okazał się skuteczny i umożliwił mi nareszcie w pełni bezbolesne figle.
Seks analny ciągle jest dla mnie nowością. Toteż jeśli pomyślicie, że wciąż zdarza mi się odczuwać dyskomfort, będziecie mieć rację. W moim przypadku, w pełni bezbolesna miłość grecka możliwa jest tylko w jednej pozycji – kiedy leżę na brzuchu. Dlatego chętnie zabrałam się za testowanie kremu rozluźniającego. I wiecie co? Zdarzył się w mojej sypialni cud. Cud całkowitego rozluźnienia, doprecyzowując. Dość szybko od momentu aplikacji leżałam już nie na brzuchu, tylko na plecach i nie było już tak waniliowo jak dotychczas. Było ostro, długo i intensywnie, a podczas tej łóżkowej gimnastyki nie zabolało mnie ani razu. Ani razu!
OK, tyle o mnie. Teraz o samym lubrykancie.
Krem działa dyskretnie i dlatego wydaje mi się, że przypadnie do gustu wszystkim, którzy nie lubią, gdy lubrykant “im robi”. Mam na myśli rozgrzewanie, chłodzenie, wywoływanie mrowienia… Sensuva daje po prostu bardzo dobry poślizg, a przy okazji skutecznie rozluźnia. Ma również delikatny zapach, przywodzący na myśl czereśnie. Mówiąc krótko, Sensuva jest, a jakby jej nie było i to bardzo mi odpowiada.
Skład kremu też jest zadowalający. W Happy Hiney znalazły się substancje naturalne, między innymi wyciąg z drzewa herbacianego o właściwościach kojących i antybakteryjnych. Nie zawiera także olejków, a zatem można używać go razem z prezerwatywami i różnego rodzaju zabawkami erotycznymi.
Minusem produktu jest z pewnością jego konsystencja. Jest mało apetyczna i glutowata, co ma swoje konsekwencje w aplikacji. Właściwie nie sposób wydobyć kremu za pośrednictwem pompki. Jest tak gęsty, że jest to po prostu niemożliwe. Musieliśmy więc razem z partnerem wydłubywać lubrykant bezpośrednio z opakowania. Jeśli więc zamierzasz sięgnąć po Happy Hiney, już na początku oszczędź sobie próżnego trudu i postaw obok łóżka już odkręconą buteleczkę.
Pomimo tej niedogodności chcę podkreślić, że jest to zdecydowanie najlepszy środek przeznaczony do miłości greckiej, jakiego dotąd używałam. Rozluźnia, a nie znieczula, co jest niezwykle ważne, no i działa tak, że nawet nie poczujesz kiedy, a wszystko zaczyna iść gładko. W dosłownie każdej pozycji.
Dla początkującej adeptki seksu analnego, sam fakt kochania się w ten sposób już jest ekscytujący, ale kiedy producent żelu stymulującego obiecuje dodatkowe fajerwerki, ciężko się oprzeć i chce się spróbować. Inaczej mówiąc, apetyt rośnie (podobnie jak oczekiwania).
Sensuva Tush Tingle rzeczywiście dostarcza dodatkowych bodźców. Zapewnia bardzo dobry poślizg nawet jeśli zaaplikujemy go niezbyt obficie, ale to zawarty w nim olejek z mięty pieprzowej robi cały show. Zazwyczaj mięta w tego typu kosmetykach wywołuje u mnie nieprzyjemne, drażniące pieczenie, ale na szczęście – nie w tym przypadku. Potrójna dawka środka wystarczyła, bym poczuła coś na kształt powoli topniejącego sopla lodu między pośladkami. Przyjemne zimno, poślizg i dużo wilgoci – tak w skrócie można opisać to, co odczuwa się zaraz po aplikacji żelu. A co się dzieje podczas penetracji?
Producent zachęca, by eksperymentować z ilością dawek. Im więcej środka, tym wrażenia mają być bardziej intensywne. Sęk w tym, że w moim przypadku naprawdę skromna porcja (trzykrotne naciśnięcie pompki) zrobiła swoje. Postanowiłam zatem na tym poprzestać. Tyle wystarczyło, aby uzyskać nawilżenie na początek zabawy i porozkoszować się tym przyjemnym, miętowym chłodem, który sprawił, że wszystko zaczęłam czuć “jakby bardziej”. To dla mnie było zupełnie nowe doświadczenie – odczuwać penetrację intensywniej przy jednoczesnym, niemal całkowicie zminimalizowanym tarciu. Wow. Oczywiście, po jakimś czasie sięgnęłam po buteleczkę kolejny raz, ale taki jest przecież urok figli po grecku, że trzeba nawilżać regularnie.
Zaskoczyło mnie to, że choć żel pachnie intensywnie, właściwie nie ma smaku. Okazuje się zatem, że – jak zapewnia producent – jest nie tylko bezpieczny w przypadku zabaw oralnych, ale również im “przyjazny” – nie znoszę w łóżku obcych smaków. Jego skład także bardzo przypadł mi do gustu. Naturalny, wolny od parabenów i gliceryny, antybakteryjny i antygrzybiczny (niech żyje drzewo herbaciane!).
Pamiętając niedogodności związane z aplikacją innego lubrykantu tej marki, zwróciłam szczególną uwagę na ten aspekt w przypadku Tush Tingle. Na szczęście żel przepływa przez pompkę bez najmniejszych problemów. Sama radość!
zdjęcia oraz tekst: Franka
Komentarze zamknięte.
Kamil Makowski
7 maja 2020 at 14:02A ja nie polecam. Kupilem ten pierwszy i szok – pali jak diabli. Patrzę na skład a tam alkoholowe związki.
Pingback:
ally
12 stycznia 2019 at 16:49W czym jest lepszy od zwykłego żelu Feminum?
Zawiera jakiś środek aktywny?