Semirealistic Fun Factory | Recenzja

Semirealistic Fun Factory | Recenzja

„Ależ on jest brzydki” – mruczałam do siebie niczym pani Bovary patrząca na swą córkę Bertę, gdy tylko w czeluściach gadżetowej szuflady migał mi przed oczami ten kłopotliwy dar od Fun Factory.

Miałam wrażenie, że to jeden z tych nieudanych prezentów, które majaczą poupychane po pawlaczach, w oczekiwaniu aż wciśnie się je kolejnym „szczęśliwcom”. A że wibrator jakoś tak niezręcznie podarować komuś na imieniny, Semirealistic leżał i leżał, chyba z dwa miesiące, czekając aż ktoś się nim zainteresuje.

Powody niechęci do tego gadżetu? Znalazłoby się ich kilka – po pierwsze: falliczny kształt, a może raczej semi-falliczny, bo w sumie żeberek na żadnym penisie jeszcze nie widziałam i takiej zakrzywionej końcówki też nie. Po drugie: jest na baterie, których na dodatek nie było w zestawie (w przypadku Fun Factory i ładowarki, i baterie trzeba nabywać osobno), więc gdybym bardzo chciała pobawić się nim od razu, a nie miałabym baterii w domu, musiałabym biec do sklepu po cienkie paluszki. Ale miałam, bo takich samych baterii używałam do świateł rowerowych – cztery się jakoś uzbierały. Po trzecie: w porównaniu do cudów techniki o kilkunastu modułach wibracji, które miewałam wcześniej, Semirealistic wypadał blado, zupełnie jak jego blady majtkowo-różowy kolorek, oferując jedynie wariant mocniej-słabiej plus „extra boost”, czyli dodatkowe podkręcenie. Popatrzyłam, co potrafi, obwąchałam i straciłam zainteresowanie testami, bo przechodziłam właśnie okres bezseksia.

DSCN3513

Debiut zabawki był nieplanowany. Ot, któregoś wieczoru Marian stwierdził, że przydałby mu się w sypialni jakiś pomocnik*, więc spytał, czy mam na podorędziu jakiś naładowany wibrator. Rzuciłam wtedy od niechcenia, że owszem, mam jeden zupełnie „dziewiczy” i nawet już zamontowałam mu baterie, więc powinien działać. Tak oto, z pomocą mojego faceta, przekonałam się, co ten niepozorny różowy „brzydal” potrafi.

Semirealistic jakby czekał na okazję, by się wykazać. Jego wygięta końcówka bardzo dobrze stymuluje strefę G, zaś żeberkowa struktura gwarantuje tarcie, które również daje mnóstwo frajdy. Nie pamiętam dokładnie, co się wtedy zadziało, ale wiem, że skończyło się bardzo dobrze… Dla karbowanej części tego wibratora znalazłam też alternatywne zastosowanie – sprawdza się również jako stymulator zewnętrzny, czyli cieszy bez penetracji – wystarczy tylko odwrócić gadżet i operować nim z czarną końcówką zwróconą w kierunku kości łonowej. Poza tym jest bardzo prosty w obsłudze – ma tylko trzy przyciski: plus, minus i gwiazdkę do „extra boost”, więc podczas zabaw nie wypada się z rytmu, próbując ustawić pożądany tryb.

Muszę przyznać, że wibrator nie jest większy niż przeciętnej długości penis (część „rozrywkowa” ma jakieś 14 cm długości), a jego ogromną zaletą jest twardość, bardzo zbliżona do członka we wzwodzie. Kolejny plus to giętkość, co z pewnością docenią te dziewczyny, które wolą miększe gadżety. Właśnie dzięki temu, że Semirealistic nie jest sztywny, można bezproblemowo i bezboleśnie zmieniać pozycję podczas jego używania. Ponadto przyjemnie pachnie, jest gładki i wykonany z bezpiecznego dla ciała materiału. Można go używać pod prysznicem lub myć pod bieżącą wodą (jest wodoszczelny). Nie zapominajmy również o dobrym lubrykancie, koniecznie na bazie wody.

Mile zaskakuje też jego cena – Semirealistic jest jak na swoją klasę niedrogi (a ma też bardzo cichy, nie tylko mocny, silnik) – na stronie producenta do kupienia już za 259 zł. Koszty jego późniejszej eksploatacji mogą być wyższe lub niższe, zależnie od rodzaju baterii, które się wybierze.

Tych, którzy nie lubią różowego uspokajam: dostępna jest też wersja fioletowa.

* Tak, drodzy panowie, gadżety w sypialni nie są dla was konkurencją…

Zaś wszystkich złaknionych elementarnej wiedzy o gadżetach erotycznych zapraszam tutaj.

Komentarze zamknięte.