Czyli: jak to jest odświeżyć sobie błonę dziewiczą przy pomocy żelowej protezy z Chin Japonii*. It’s my hymen in da box, baby!
Pamiętam, jak kilka lat temu w pięknym kraju nad Wisłą jakieś brukowe pisemko czy inna bulwarówka rozpisywały się o tym, że pewna miła pani chciałaby zrekonstruować swoją błonę dziewiczą i ofiarować ją mężowi w prezencie. Nie wiem, jak dokładnie wyglądała sytuacja – czy ona żałowała, że to nie jej obecny partner ją zdeflorował, czy może on był dziewicofilem i miał takie marzenie. Nie wiem nawet, czy przypadkiem wydawca nie opłacił całego zabiegu, by móc go opisać. To dziś nie jest istotne. Od tamtego czasu technologia poszła do przodu i małe duże chińskie japońskie rączki wyprodukowały sztuczną błonę, której aplikacja nie wymaga ingerencji chirurgicznej, więc dziewictwo wielokrotnego użytku zawitało pod strzechy i znalazło swoje miejsce w szafkach nocnych każdej gospodyni.
Za jedyne 30 dolarów można sobie zamówić dyskretną paczuszkę z Chin (nie doliczają kosztów przesyłki) – drewniane pudełko, a w nim dwie osobno pakowane błonki. Producent obiecuje dużo – że nowa błona ścieśni pochwę i ogólnie efekt będzie prawdziwszy niż prawdziwa utrata dziewictwa. Błonasklep, czyli hymenshop.com (inne marki też istnieją i rozprowadzają) ma też kilka ofert specjalnych, które obniżają koszty zakupu przy zamówieniu większej ilości towaru. Sama po raz pierwszy zetknęłam się z możliwością nabycia tego dyskusyjnego przedmiotu, przeglądając aukcje internetowe. Wychodziło drożej niż bezpośrednio z Azji. Sprzedawca sugeruje, że jego produkt sprawdzi się zarówno w sytuacji nocy poślubnej, gdy panna młoda nie jest już dziewicą, a trochę swojego wybranka oszukała lub skutecznie rozgrzeje atmosferę w sypialni, gdy zaczęło wiać nudą. Ja tam miałabym raczej pomysł na „imprezę na błonach” albo coś w tym stylu – na przykład z okazji Dnia Dziewicy (9 grudnia), Pach, błonkę na stół i ciasteczka tematyczne do kompletu. Jako gadżet – do przyjęcia, zaś jako coś, co może przysłużyć się pożyciu – do bani.
Pierwszy problem z Artificial Hymen – żadna błona dziewicza nie wygląda jak żelki haribo, a ta sztuczna, niestety, właśnie tak się prezentuje. Jak rozpłaszczony czerwony miś wepchnięty w „drugie usta”. Jest bardzo czerwona i przywodzi na myśl raczej krew menstruacyjną uformowaną w plasterek do odświeżania oddechu niż cokolwiek innego (kolorowana jest barwnikiem spożywczym, teoretycznie bezpiecznym). Poza tym należy ją zaaplikować nie wcześniej niż piętnaście minut przed planowaną „defloracją”, gdyż w przeciwnym razie, jak ktoś się pospieszy, żelowa substancja po prostu się rozpuści i wycieknie, a cały plan weźmie w łeb. Chyba, że ktoś planuje seks ze sztuczną menstruacją. Dlaczego ogromne „nigdy więcej” dla sztucznej błony? Przechodząc więc do ogólnych wrażeń – pochwa się nie ścieśnia dzięki chińskiej hymen. Marketingowy bubel, drodzy państwo. Powiem więcej – partner nie czuje różnicy, niezależnie od pozycji – ani misjonarz, ani germański oprawca nie sprawiają, że seks wydaje się inny niż zwykle. Opór, który błona ma generować nie istnieje. I nie jest to kwestia „luźnej waginy”, nic z tych rzeczy, przeszukując internet znalazłam wiele podobnych opinii, że odczucia są takie same, jak przy każdym innym stosunku. Co zaś zachodzi – wszystko dookoła barwi się czerwienią: genitalia, pościel, ręce. Producent na zarzuty dotyczące produktu odpowiada, że w gruncie rzeczy chodzi głównie o doznania wizualne i takie, owszem, sztuczna błona zapewnia, bo czerwonawa poświata osadza się też na sanitariatach i kafelkach, kiedy próbuje się zmyć szkarłat z ciała. Tylko po co komu takie bodźce wzrokowe, skoro żadnych dodatkowych wrażeń błona nie dostarcza? Barwnik spożywczy w dyskoncie jest dużo tańszy niż ten chiński japoński na plasterku żelu, więc po co wyrzucać pieniądze w błoto? Zaaplikowawszy sobie koszenilę, uzyskałabym podobny efekt.
Ogólne wrażenie: ani to ładne, ani żadne. Jako gadżet urozmaicający współżycie, sztuczna błona dziewicza jest do niczego.
Rozumiem, że w regionach, gdzie zakrwawione prześcieradło wywieszone z okna byłoby dowodem na „czystość” świeżo poślubionej panny młodej, użycie sztucznej błony wywarłoby odpowiednie wrażenie. Dlatego nie dziwi mnie popularność tego produktu w krajach arabskich, gdzie dziewictwo kobiety wychodzącej za mąż to sprawa honoru jej i jej rodziny. Co ciekawe, w Egipcie postanowiono zablokować dystrybucję sztucznych błon jako towaru niegodnego. Gdyby jednak restrykcje kulturowo-religijne dotyczące współżycia przedmałżeńskiego nie były tak ostre, idę o zakład, że żadna kobieta nie sięgnęłaby po sztuczną hymen z innego powodu, niż z nudów. Błędne koło. Naprawdę, pierwsze, co ma generować ta błona to wrażenie „prawdziwej, ludzkiej krwi wypływającej z ciała – na dowód dziewictwa”. To słowa konsultanta marki. Ten, kto ją zaprojektował chyba nigdy w życiu nie obcował z dziewicą, bo taka ilość czerwonej substancji nie jest możliwa przy normalnej defloracji. Wild Orchid w komentarzu do tego tekstu wspomniała, że takie wrażenia wizualne (rozumiane jako pokrwawione prześcieradło), a tym samym bólowe, mają miejsce głównie w przypadku kobiet, które dziewictwo tracą w wyniku zachowania przemocowego – a takim jest dla mnie konieczność współżycia na przykład z partnerem z aranżowanego małżeństwa, który dziewczyny ani nie podnieca, ani nie obchodzi się z nią delikatnie lub partnerka zwyczajnie nie dojrzała jeszcze do stosunku. Jeżeli dla kogoś gloryfikującego taką defloracyjną przemoc ilość krwi byłaby powodem honoru, zobaczywszy efekt sztucznej hymen, umarłby ze szczęścia i dumy. Tylko właśnie – ta „krew” nie krzepnie, więc bardzo łatwo wykryć oszustwo. Nie jestem więc pewna, czy produkt robi kobietom więcej dobrego czy złego.
Uprzedzam też – nawet drugiego dnia po użyciu chińskiej błony sika się na czerwono. Ale nad łóżkiem mogę sobie przynajmniej powiesić taki plakacik:
* Zmiany wprowadzone dzięki uważności dystrybutora towaru na terenie Polski. Przepraszam Czytelniczki i Czytelników za wprowadzenie w błąd odnośnie kraju produkcji.
Komentarze zamknięte.
dessum
30 września 2012 at 14:09najlepszy w tym wszystkim jest ów plakat ;)
dla mnie facet, który chce kobietę dziewicę, żeby mieć świadomość, że był jej pierwszym, to idiota i tchórz zarazem…czego się boi? porównań?
ja wolę mieć świadomość, że nie jestem tym pierwszym (już to zaliczyłem i żadna z tego dodatkowa przyjemność)i może zarazem wyjątkowym… nie chcę być wyjątkowy w takim znaczeniu…