Wierzę w szczęśliwe dziwki

Wierzę w szczęśliwe dziwki

Czy kobiety trudniące się prostytucją, w jakimkolwiek jej wymiarze – sponsoringu, escortingu czy bycia dziewczyną na telefon – mogą być szczęśliwymi i dumnymi dziwkami? Sądzisz, że nie ma nic smutniejszego niż ich los? To wyobraź sobie szczęśliwego policjanta z wydziału zabójstw. Dziś polska premiera Młodej i pięknej Francois Ozona – filmu z założenia, jak wiele innych, „ku przestrodze”, więc postanowiłam, że zamiast pisać o zepsuciu seksbiznesu i tym, jaką jego wizję buduje się w mediach (a wizja ta staje się coraz bardziej glamour), opowiem wam o szczęśliwych dziwkach.

Każdy zawód wymaga posiadania zestawu pewnych umiejętności. Ja sprzedaję seks i to lubię – mówi Cecile, jedna ze „szczęśliwych dziwek”, które poznałam podczas LadyFest 2013. „Szczęśliwy piekarz” brzmi dużo mniej dziwacznie niż szczęśliwa dziwka”, prawda? Gdybym nie lubiła swojej pracy, nie wykonywałabym jej, proste. Zwyczajnie nie dawałabym rady. Przestajesz lubić to, co robisz, gdy musisz przekraczać własne granice.

Mówi się, że prawie 90% kobiet trudniących się prostytucją chce uciec z tego biznesu. Ale czy tego samego argumentu nie użylibyśmy wobec każdego, kto w wszedł do jakiejkolwiek innej branży, traktując ją jako pracę-most, pozwalającą mu utrzymać się zanim będzie robić to, co naprawdę lubi? Newsflash jest taki, że zapewne nie osiągnie celu, bo albo się wypali, albo będzie wolał łatwe i duże pieniądze, albo nie starczy mu odwagi, więc należy mu współczuć. Ale to tekst nie o tym. Cecile ma trzydniowy tydzień pracy. Resztę czasu spędza na samorozwoju, uczęszcza na lekcje śpiewu, pisze, komponuje na pianinie. Ma spokój twórczy, ale spodziewam się, że większość czytających i tak sarknie, że opowieść o Cecile to idealizowanie tego szamba, w którym się tapla, a sama bohaterka ma tak niskie poczucie własnej wartości, jak głęboki jest Rów Mariański.

Żeby była jasność: piszę te słowa, mając jednocześnie świadomość, że istnieją prostytutki nieszczęśliwe, może i stanowiące większość, czyli te, które trafiły do seksbiznesu wbrew swojej woli; te, dla których prostytucja była ostatnią deską ratunku, bo inaczej nie zapewniłyby sobie czy swoim dzieciom chleba; te, które muszą płacić haracz swoim „opiekunom”; te, które zostały sprzedane do burdeli. Z tymi procederami należy walczyć. I nie twierdzę, że jest to „biznes, jak każdy inny”, wyjątkowo opłacalny, do którego można z łatwością wejść i z niego wyjść. Bo tak po prostu nie jest.

Gdy w Amsterdamie udaliśmy się po zmroku do Dzielnicy Czerwonych Latarni – obowiązkowego punktu turystycznych pielgrzymek i obiektu niezdrowej ekscytacji biedactwa i prostoty – i mój partner zwrócił uwagę na jedną z dziewczyn, która zdecydowanie wydawała się za młoda do wystawania w oknie i miała zbyt przerażony wzrok, żeby wziąć go za element gry, poczułam sprzeciw wobec całej tej sytuacji. Wobec tego, że gdzieś obok szczodrzy koledzy wykupili jakiemuś szczęśliwcowi usługi jednej z prostytutek, a stojąc pod jej punktem, wśród pokrzykiwania i rechotu bezustannie walili w zasłonięte drzwi. Wobec tego, że któraś z dziewczyn mogła być ofiarą traffikingu.

A wreszcie, już lokalnie, wobec tego, że istnieje w Polsce taki serwis, jak Gdzie Stoją, dzięki któremu kierowcy mogą recenzować i polecać sobie nawzajem tirówki, a który udowadnia, jaka lingwistyka panuje wokół seksbiznesu i że ewidentnie nie jest prokobieca. Nie postuluję jednak, by prostytucja została całkowicie zakazana, bo to się po prostu nie uda. Próbowałabym wówczas walczyć z branżą, która powstała w 600 roku p. n. e.

Jestem zadeklarowaną przeciwniczką wydawania ostatecznych sądów, ale błędem jest zakładanie, że prostytucja jako taka jest zła, a takiemu poglądowi hołdują ci, którzy przyglądają się jej co najwyżej przez pryzmat mediów, co jakiś raczących nas mrożącymi krew w żyłach historiami o kobietach uprowadzonych przez „loverboyów”. Ci, którzy nie poznali w życiu ani jednej prostytutki czy nie przekroczyli progu klubu go-go, ale wiedzą, że w każdym klienci próbują wtykać pracownicom palce w waginy. Ci, którzy stawiają się ponad tymi, o których mówią, uznając ich za upośledzonych, na równi z bezdomnymi czy niepełnosprawnymi. Współczujący, ale nie robiący nic, by cokolwiek zmienić w otaczającej ich rzeczywistości. Zacietrzewieni tak samo, jak obrońcy życia, twierdzący, że coś jest jednoznacznie złe, „bo tak”.

Daleko mi do bycia ofiarą whore-szyku, twierdzącą, że paranie się prostytucją to wyłącznie tęcza i jednorożce. Oczywiście, sytuacją idealną byłoby, gdyby prostytutka mogła odmówić klientowi czy klientce, którzy się jej nie spodobają, ale tak nie jest. Gdyby mogła egzekwować z najwyższą skutecznością używanie prezerwatyw czy masek oralnych, ale i to nieczęsty przypadek. Praktycznie żaden klient dziewczyny do towarzystwa to nie wykształcony biznesmen, który przed całym, odbytym delikatnie, aktem przegada z nią Schopenhauera, a i niewiele dziewczyn z tego fachu w ogóle wie, kim był Schopnehauer, jak większość społeczeństwa zresztą, bo im ta wiedza nie jest potrzebna. Tylko właśnie – skupmy się na klientach. To oni z reguły nie mają szacunku do człowieka, z którym obcują, traktując osobę jak przedmiot transakcji. A może to tylko moje wyobrażenie o kliencie kupującym usługi seksualne pobrzmiewa w tym akapicie? W końcu musi to być jakiś tłustawy, pokrzywdzony przez los oblech z nadmiarem kasy, którego męskość potwierdza się wyłącznie w towarzystwie podległej mu i najlepiej nagiej kobiety. Ale przecież obraz takiego mężczyzny funkcjonuje i z pewnością daleko nam do twierdzenia, że jest to wymuskany „wykształciuch”. Wystarczy, że pracownica punktu badań w kierunku HIV, wypełniając kwestionariusz z moim partnerem, oświadczyła odgórnie: „W porządku, tu zaznaczam, że nie korzysta i nie korzystał pan z usług prostytutek…”. „Okej, nie korzystam, ale skąd ona mogła to wiedzieć, skoro nawet nie zapytała?” – zastanawiał się po badaniu.

Pamiętam, jak udałam się z przyjacielem do kina na film dokumentalny Whores’ Glory, w którym sportretowano seksworkerów z Tajlandii, Meksyku i Bangladeszu. Jeden z mężczyzn z Fadipuru (miejsca, w którym przez wzgląd na system kastowy i ogólnie panującą biedę połączoną z niemożnością sprawienia posagu, zawód dziwki po prostu się dziedziczy), w całej swojej myślowej prostocie, bo nie był ani białym, ani nawet niebieskim kołnierzykiem, oświadczył, że burdele pozwalają utrzymać jako taki ład społeczny, bo w przeciwnym razie mężczyźni gwałciliby owce i kozy, a wreszcie kobiety. I spróbuj takiemu wytłumaczyć, że orgazm osiągnięty w wyniku masturbacji czy spółkowania jest taki sam.

Niestety, seksbiznes jest na chwilę obecną zbyt mocno zrośnięty z przemysłem rozrywkowym, by go zgnieść, więc to, czego potrzebuje, to przede wszystkim wyjście z szarej strefy. Bo prostytutki nie mają profesjonalnej ochrony, nie mają nakazu badania się, nie mają wizyt kontrolnych ze strony odpowiednich służb, które dbałyby o ich bezpieczeństwo zdrowotne i nie przysługują im praktycznie żadne prawa, a gdy doświadczą przemocy ze strony klienta, nie mogą zgłosić gwałtu, bo przecież wszyscy pamiętamy sławetne pytanie: Jak można zgwałcić prostytutkę?

A teraz zastanówcie się: dlaczego po książki napisane przez męskich escortów nie wywołują w nas oburzenia (a dzisiaj byłam w Empiku i w promowanych pozycjach był pamiętnik jednego z żigolaków), obrzydzenia i dużo łatwiej jest je wydać i wypromować? Dlaczego dużo łatwiej jest być dumnym mężczyzną-seksworkerem, a gdy o swojej dumie mówi kobieta i tak widzimy ją płaczącą i rozdartą w środku niczym sosna? Dlaczego wierzymy, że życie facetów na telefon jest dużo bardziej glamour niż życie dziewczyn na telefon?*

I dlaczego nie dziwi mnie, że prostytutka, którą namawia się do rezygnacji z zawodu rzuca buńczucznie: “to znajdź mi pracę, w której będę zarabiała tyle samo pieniędzy albo miała płacę porównywalną do współpracowników-mężczyzn”?**

Jakby nie było, ja nadal wierzę w szczęśliwe dziwki.

* Do tego stopnia, że współpraca wiodącej firmy produkującej akcesoria erotyczne z autorem podającym się za seksworkera nie jest dla marki żadną ujmą.

** Podobny dialog przytoczyła duńska pracownica społeczna zajmująca się prostytutkami jako najczęściej spotykany.

[grafika wpisu via]

Komentarze zamknięte.
  1. Marcin

    1 grudnia 2013 at 11:08

    W pierwszej chwili pomyślałem, że to świetny tekst. Ale jednak mam zastrzeżenia ;)

    Nie rozumiem, czemu powielasz – acz z dystansem – przekonanie o złych klientach i o niemożności wyboru klienta.
    W świecie, w którym kobieca prostytucja to nie są dziwki do zgwałcenia tylko pracownice seksualne mające własną godność i realizujące się w wybranym przez siebie zawodzie, klienci są mężczyznami mającymi świadomość, że nie kupili towaru w supermarkecie tylko płacą za czas spędzony z daną kobietą.

    Wierzysz w szczęśliwe dziwki, tak? Ale nie odpowiadasz, dlaczego są szczęśliwe. Zrównujesz świadczenie usług seksualnych z każdą inną pracą, co jest bardzo fajne, tyle że równocześnie z jakiegoś powodu jedynym powodem do szczęścia, który podajesz w tekście, są pieniądze i trzydniowy dzień pracy (dzięki czemu pozostałe cztery dni są szczęśliwe).

    Równocześnie podajesz bardzo konkretne i powszechnie znane powody nie-szczęścia.

    Ten tekst mi się podoba, bo też wierzę w szczęśliwe dziwki, a po polsku widuję głównie teksty o tym, jaka to prostytucja jest zła i unieszczęśliwiająca. Równocześnie jednak mam wrażenie, że jest mało przekonujący. Właśnie przez to zanegowanie istnienia fajnych klientów, możliwości wyboru – co, z kim, jak. Wspominasz o istnieniu granic, ale tylko w kontekście tego, że NIE są łamane. Myślę, że chciałbym przeczytać raczej argumenty za tym, że to może być fajna praca, a nie coś w rodzaju „wierzę w istnienie uczciwych polityków, bo jeden mi powiedział, że jest uczciwy, a teraz podam kilka przykładów korupcji oraz omówię jej mechanizmy, mimo że obiecałam wam opowieść o uczciwych politykach”.

    • Marcin

      1 grudnia 2013 at 11:10

      * trzydniowy TYdzień pracy, oczywiście…

  2. NaMarginesie

    29 listopada 2013 at 05:13

    kojarzysz ,,pamiętniki call girl” ? :)

  3. nocny grajek

    22 listopada 2013 at 22:32

    „Dlaczego dużo łatwiej jest być dumnym mężczyzną-seksworkerem, a gdy o swojej dumie mówi kobieta i tak widzimy ją płaczącą i rozdartą w środku niczym sosna?”

    Spróbuję odpowiedzieć parafrazą. Ktoś (nie pamiętam kto) napisał, że z reguły, z natury i przeważnie jest tak, że „mężczyźni otwierają kobiety na seks, a kobiety mężczyzn na miłość”. Prostytucja kobieca idzie zdecydowanie pod prąd takiego stanu rzeczy, inaczej niż męska.

    • Nat

      23 listopada 2013 at 12:26

      Coś mi się zdaje, że to argument bardzo podobny w wydźwięku do powszechnie znanego „mężczyźni nie bywają ofiarami molestowania seksualnego”.