Parę słów o tym, czym jest „paradoks Paris” (tak, tej Paris – utalentowanej aktorki, piosenkarki i modelki, reprezentantki rodu Hiltonów) i dlaczego dziewczynki uczy się, jak być świętymi zdzirami.
Paris Hilton opisała kiedyś siebie następującymi słowami: jestem seksowna, ale nie seksualna. Bycie seksowną, ale nie seksualną to kolejny z aspektów współczesnej kobiecości. Najprościej ujmując – dziewczyna powinna być gorąca tylko w oczach innych, sama dla siebie powinna pozostać seksualnie nieodkryta. Rzeczywiście, jeżeli wspomnieć skandal z One Night In Paris, można uznać taką autodeklarację za zupełnie zasadną. Hilton była i jest seksowna, godna pożądania, takie dziewczę w sam raz do zjedzenia. I nagle – kiedy okazało się, że to dziewczę ze swoim chłopakiem uprawia seks (oralny, waginalny i analny, pech, że w towarzystwie nowych technologii) – świat się oburzył. A raczej: połowa się oburzyła, a druga połowa, performując slut-shaming, kręciła z politowaniem głowami, kwitując całe zajście stwierdzeniem, że tylko tego można było się po Paris spodziewać. Co mnie zaś dotknęło, gdy oglądałam to nagranie, to fakt, jak mało w tym seksie jest dla samej Hilton. Zupełnie, jakby skupiała się na jak najpełniejszym zaspokojeniu tego umięśnionego chłopaczka, a nie na własnej satysfakcji. Bo dziewczyny umieją czytać i wiedzą, jak dawać – dawanie to cnota. Niestety, rzadko wspomina się, że powinny też wymagać i brać.
Nie chodzi mi bynajmniej o narzekanie na seksualizację kultury, seksowne reklamy ciasteczek i czynienie z małych dziewczynek obiektów pożądania. Wystarczy włączyć program o wyborach małych miss i stanie się jasne, że coś w przemyśle rozrywkowym nie gra: sukienki księżniczek, sztuczna opalenizna i doczepiane włosy na kilkulatkach, ale to taki truizm. Już pomijam fakt, że głównie dorośli z wcale nie niewinnym okiem tym praktykom się przypatrują, a często w nich uczestniczą, kształtując młode na swój obraz i podobieństwo albo robiąc z nich to, czym sami chcieliby siebie widzieć. I taka dziewczynka, chcąc czy nie chcąc, nabiera przekonania, że powinna być obiektem podziwianym i (co za tym idzie) pożądanym, niezależnie od tego, jak bardzo seksualna się czuje.
Chodzi też o to, że wiele kobiet – pomimo bycia sexy – naprawdę nie poznaje swojej seksualności. Wydobywanie sex-appealu to nie to samo, co uczenie się, jak z seksu i erotyki czerpać przyjemność. Wystarczy przypomnieć sobie własne rozmowy w gronie koleżanek – kiedy doświadczyły pierwszego orgazmu? Wiele z nich odpowie, że naprawdę satysfakcjonujący seks poznały mniej-więcej w czasach studiów, choć uprawiać go zaczęły parę lat wcześniej. Nastolatki wiedzą, jak kusić, jak się podobać, jak być pożądanymi. Nikt nie mówi im jednak, jak dbać o własną przyjemność w kontaktach seksualnych. Nikt nie mówi im nawet, jak mówić o własnych potrzebach. Zupełnie jakby uważano, że młode kobiety powinny czerpać satysfakcję z tego, że są w stanie się podobać. W tym procesie nie zaznacza się różnicy, że bycie pożądaną a czucie pożądania to dwie różne rzeczy. Najlepiej w ogóle wyłączyć to drugie.
Informacje w stylu Cosmo nie pomagają – tam publikowane są rady w stylu: twoja wagina powinna być jak pokój gościnny (taką wypowiedź rąbnął podobno jeden z założycieli wydawnictwa) – zawsze pełna życia i dająca przyjemność. A gdzie przyjemność samej waginy? Do tego dochodzi jeszcze straszenie, że jeżeli to kobieta nie weźmie odpowiedzialności za atmosferę (głównie pikanterię) w związku, to sprawa się rypnie. Poradniki z cyklu „jak…” wypełniają porady typu „nie śpij nago, twój partner ma naturę odkrywcy, nie kręci go to, co znane i wielokrotnie oglądane” (to akurat u Starowicza). Podobnych książek skierowanych do mężczyzn nie wydaje się prawie w ogóle, więc jeszcze chodzą po świecie egzemplarze, których jedyna misja w łóżku to wsadzić-wyjąć-wsadzić-wyjąć. I może chcieliby czasem zadowolić tę kobietę, ale nikt im nie powiedział, jak, a wyszukiwarka internetowa boli.
Seksualności, kulturowo pojmowanej jako otoczka kobiecości, powinno się więc używać do manipulowania mężczyznami. Jeżeli jakimś cudem użyje się jej „niewłaściwie” i doprowadzi mężczyznę do upadku (na przykład taki biedak zakocha się bez pamięci) – urośnie ona do rangi demonicznej siły. Z pozoru niewinne oświadczenia rodziców na skargi córek, że chłopcy ciągną je za warkocze: „robi to, bo cię lubi/bo mu się podobasz”, to tylko kolejny z elementów dydaktycznego smrodu, utwierdzania w przekonaniu, że dziewczynka ma coś, co chłopcy zawsze będą chcieli zdobyć. Użycie przemocy jest w tym procesie uzasadnione – dziewczynka to takie sobie trofeum. Bycie córką to sprawa ogólnie skomplikowana. Pamiętam, jak sama doświadczyłam różnic kulturowych, gdy wysłano mnie do przedszkola. Gdy zadałam rodzicom egzystencjalne pytanie: „dlaczego chłopcy nie noszą spódniczek?” usłyszałam, że to dlatego, iż mają brzydkie nogi. Tak oto dowiedziałam się, że spódnica to mój przywilej jako kobiety.
Niektórych mocno zdziwiło, gdy Oprah Winfrey poparła ideę namawiania matek do kupowania swoim nastoletnim córkom wibratorów i otwartych, babskich rozmów o masturbacji. Sama uważam, że nastoletnią masturbację należy wspierać, a nie ośmieszać czy zastraszać. Dzisiaj prędzej – wiem z doświadczenia – córka podaruje swojej matce wibrator (odbyłam swojego czasu rozmowę z koleżanką, której rodzicielka rozwiodła się i sama przyznała, że w nowej sytuacji najbardziej brakuje jej seksu, naturalną więc koleją rzeczy koleżanka chciała pomóc) niż odwrotnie. W sumie nic dziwnego, skoro wiele dzisiejszych mam nastolatek to babki, które często z zażenowaniem odnoszą się do seksualności albo – co równie prawdopodobne – są zbyt skupione na zaspokajaniu pierwszych potrzeb (dach nad głową czy jedzenie), a wydawanie sporych pieniędzy na zabawki erotyczne jawi im się jako zwykła fanaberia. Poza tym pojawia się jeszcze aspekt strachu, że jak młoda pobawi się wibratorem, to jej się od razu penisów zachce, a z tego to już tylko niechciana ciąża i podziemie aborcyjne. Z drugiej strony może być i tak, że młodzi chłopcy, wyniuchawszy, że koleżanka ma wibrator, ustawią się w kolejce do niej, jako do tej łatwej do przelecenia, czyli tej, która ma zadbać o ich przyjemność, a nie zajmować się bzdurami typu własna seksualność. Że taka z niej samosia, co to wszystko by chciała dla siebie i nie umie się dzielić. Ale tak to już jest w opinii społeczeństwa, że ta kobieta, która lubi seks, a nie pozostaje w monogamicznym związku, powinna go zapewniać reszcie męskiej populacji singli. Bo nikt im nie powiedział, że seksualność kobiety należy wyłącznie do tej kobiety i ona jedyna ma najświętsze prawo nią rozporządzać. Młodym dziewczynom naprawdę sznuruje się gardła, przez które nie przechodzi: „lubię seks, ale nie chcę go uprawiać z tobą”.
To trochę tak, jak z pierwszym wspólnym stosunkiem po kilku randkach albo i bez randek. Dziewczynka powinna zamknąć oczka i czekać, co partner wymyśli, zamiast powiedzieć: „wolę na pieska”. Bo jak od razu się wypnie i oświadczy, że chce na tego pieska, ten się będzie głowił, gdzie ona się tego nauczyła i mu opadnie. Poprawna kolej rzeczy to: pan proponuje pani seks od tyłu, a pani się ewentualnie zgadza. Wówczas pan może uznać, że jest pierwszym, który ją w ten sposób penetrował i wszystko będzie w porządku – bo to on weźmie sytuację we władanie. Z tej świętej, którą zapraszał na kolacje i do kina, tylko on ma prawo zrobić ladacznicę. Nikt inny.
Bo z tą seksowną, ale nie seksualną ma być tak, że z wierzchu powinna jawić się jako wamp, w środku pozostając dziewicą. Jak te wszystkie popularne dziewczyny w amerykańskich filmach, które – jak przychodzi co do czego – mówią: „tylko bądź delikatny, jeszcze z nikim tego nie robiłam”.
Komentarze zamknięte.
Pingback:
Pingback:
Nika
20 września 2013 at 09:29Nie odmawiam nastolatkom prawa do seksu, ale uważam, że nie powinny tego robić. Seks nawet jeżeli jest tylko dla przyjemności wymaga pewnej samoświadomości swoich potrzeb, swojego ciała, swoich emocji. Ponadto seks z nastoletnim kolegą jest rzeczą zupełnie bezsensowną- może warto poczekać aż kolega pozalicza, pochwali się innym, zaspokoi ciekawość, zdobędzie doświadczenie i wtedy będzie gotowy do dawania przyjemności. To, że nastolatki nie odczuwają przyjemności wynika z braku doświadczenia i odpowiedniego podejścia u ich partnerów- trzeba edukować chłopców.
Nat
20 września 2013 at 11:37Ale ten kolega to, za pozwoleniem, kogo ma pozaliczać, zanim będzie się nadawał dla kobiet? Kozy, owce? Jestem mimo wszystko przekonana, że trzeba edukować młodych ludzi płci obojga, tylko kierunkować ich nieco inaczej.
xxx
19 lutego 2017 at 19:56swietna odpowiedz :)
Pingback:
Boski Marian
29 lipca 2013 at 09:04Masturbacja jest objawem zdrowia.
Ona
20 kwietnia 2013 at 12:40mądrze gada, polać jej!! nie mogę się nie zgodzić..wszystko co piszesz to czysta prawda, w dodatku okraszone zabawnym i czasem ciętym językiem. Bardzo podoba mi się Twoja strona, która otworzyła mi oczy na aspekt brania, czego sie wzbraniałam mimo, że lubię a może nawet i uwielbiam seks! fajnie, że są takie odważne kobiety jak Ty, które piszą co myślą, szczerze, bez owijania w bawełne, jednak nie wulgarnie…jakkolwiek górnolotnie to może zabrzmieć…odnalazłam tutaj siebie;) dzięki i pzdr!!
Nat
20 kwietnia 2013 at 13:14Wielkie dzięki za miłe słowa! Zapraszam częściej, również do dzielenia się swoimi odkryciami :)
Pingback:
nick
17 października 2012 at 16:12Fantastyczny tekst. Bądźmy JAseksualne.
Katarzyna Frank
17 października 2012 at 16:14I jeszcze się podpisuję. Nat, jesteś mądra dziewczyna.
K. Frank
justdoit
17 października 2012 at 09:38święte słowa! Twój post powinno się drukować i rozdawać na wywiadówkach!