Niewygodna intymność | „Argonauci” Maggie Nelson | Recenzja + konkurs

Niewygodna intymność | „Argonauci” Maggie Nelson | Recenzja + konkurs

Argonauci Maggie Nelson to książka, która w anglojęzycznych kręgach zyskała status kultowej. Właśnie ukazała się w polskim przekładzie nakładem Wydawnictwa Czarne. 

recenzja opublikowana we współpracy z Wydawnictwem Czarne

Być może najlepsze rzeczy zaczynają się od seksu analnego. Nie wiem. W każdym razie analne rżnięcie jest początkiem zarówno relacji Maggie Nelson z Harrym Dodgem, jak i Argonautów – niezwykle intymnej opowieści o miłości, macierzyństwie, queerowości… ale nie tylko.

Celowo używam tu określenia „opowieść”, bo Argonauci wymykają się sztywnym podziałom gatunkowym. Wymyka im się sama autorka, która w swojej twórczości lekko łączy prozę, poezję, teorię i wątki autobiograficzne.

Na pierwszy rzut oka trudno określić, co jest główną osią Argonautów, bo wątków jest tu całkiem sporo. Porządkują je jednak rozważania Maggie Nelson związane ze stawaniem się rodziną (patchwork z Harrym Dodgem i jego synem z poprzedniego związku oraz starania autorki o poczęcie dziecka metodą in vitro), ciążą oraz zmieniającym się ciałem (w tym samym czasie, kiedy Nelson jest w ciąży, Dodge przechodzi terapię testosteronem i podwójną mastektomię – obydwoje więc doświadczają transformacji nie tylko na poziomie fizjologii, ale też tego, jak postrzega ich społeczeństwo), a także konstruowaniem własnej tożsamości we współczesnym świecie.

Intelektualistka, nie aktywistka

Przyznam szczerze, że jeszcze kilka lat temu nie polubiłabym tej książki, przede wszystkim za dość wysoki próg wejścia. W czasach, kiedy mierzyłam się z osobistym rozczarowaniem akademią jako środowiskiem oderwanym od reczywistości „przeciętnego człowieka”, nawiązania do prac i tez osób znanych ze świata filozofii, sztuki, akademii właśnie – m.in. Judith Butler, Susan Sontag, Jacquesa Lacana, Michaela Foucaulta – bardzo by mnie drażniły. Czułabym żal do autorki, że doświadczenia życiowego nie przekłada na pomoc innym. Nie potrafiłabym pogodzić się z tym, że nie oferuje wykonalnych rozwiązań dotyczących definiowania tożsamości płciowej i seksualnej, równości, funkcjonowania w relacji z osobą niebinarną.

Dziś zdaję sobie sprawę, że stawianie takich wymagań literaturze jest nie fair. Trudno oczekiwać, że osoba z zacięciem akademickim będzie nagle pisać książki z gatunku self-help.

Maggie Nelson nie jest aktywistką – jest intelektualistką. I nie jest to bynajmniej zarzut. W krytyce, którą uprawia względem opisywanych przez siebie zjawisk, nie stroni od niuansów, intersekcji. Dzięki temu przedstawiona przez nią rzeczywistość nie jest czarno-biała, a autorka nie chwyta za pióro po to, by zmieniać rzeczywistość, tylko po to, aby wpuścić nas do swojego świata, pokazać najintymniejsze zakamarki własnej głowy.

Nadal jestem zdania, że choć Maggie Nelson zgrabnie używa teorii do porządkowania własnych przemyśleń wokół cielesności, rodzicielstwa czy partnerstwa, i tak tworzy pewne bariery. Argonauci z pewnościa nie są lekką lekturą. Nie są też przeintelektualizowanym popisem literackim. Są gdzieś pomiędzy.

Są… queer?

Queer albo nie queer… oto jest pytanie!

Sama Maggie Nelson jako narratorka wydaje się jednocześnie radykalna i normalna, choć „normalna” to może niezbyt fortunne określenie. Chodzi mi o to, że stwarza dla osoby czytającej przestrzeń identyfikacji, jakiegoś porozumienia. Wrzuca do swoich intelektualnych wypowiedzi zwyczajność, momentami nawet wulgarność, pokazuje, że nikt nie jest jedną wersją siebie przez cały czas. Inne jest jej doświadczanie siebie jako kobiety i jako przyszłej matki, inne jako studentki czy akademiczki, a jeszcze inne jako kochanki i partnerki.

Najpiękniej wybrzmiewają jednak te momenty, w których te role na siebie nachodzą, bo i takie sytuacje Nelson opisuje. Jak ta, kiedy podczas odczytu dotyczącego jej książki The Art of Cruelty o okrucieństwie i przekraczaniu granic w sztuce, jakiś mężczyzna spytał ją, czy nie wolała zająć się jakimś przyjemniejszym tematem, skoro jest „przy nadziei”. Tak, Maggie Nelson była wtedy w widocznej ciąży.

Dla mnie samej najbardziej wzmacniająca była jednak queerowość autorki – bardzo bliska mojej własnej. Jako panseksualna heteroromantyczka doskonale rozumiałam jej wzburzenie, kiedy zastanawiała się, dlaczego ludzie uznają ją za heteryczkę. Ono, połączone z rozważaniami na temat przywilejów, jakie stwarza passing (bycie odbieraną jako członkini grupy, do której się nie należy) i podsumowane otwartym pytaniem, czy to w ogóle ma znaczenie, stworzyło jakąś płaszczyznę porozumienia.

Argonauci – przekład

Po raz pierwszy zetknęłam się z Argonautami w 2017 roku. Mając w pamięci to, jak Maggie Nelson posługuje się językiem, byłam szczególnie ciekawa polskiego przekładu. Bardzo często w tematach dotyczących seksualności, płciowości czy niektórych kwestii społecznych okazuje się, jak niedoskonała bywa polszczyzna i jak trudno przełożyć pewne sformułowania tak, aby nie brzmiały sztucznie, topornie.

Tłumaczka, Kaja Gucio, poradziła sobie wyśmienicie – z ogromną wrażliwością na język, który w końcu jest jednym z narzędzi przemian społecznych. A pułapek czekało sporo – w Argonautach jest nie tylko queerowość, ale też erotyka, seks. Rzeczy nie zawsze łatwe w tłumaczeniu.

Mam tylko zastrzeżenie do jednej kwestii – w początkowym fragmencie (tym z seksem analnym) Harry pyta Maggie: „Na co masz ochotę?”, co nie do końca pokrywa się z oryginalnym: „What’s your pleasure?” („co jest dla ciebie przyjemnością?”), które od lat funkcjonowało w mojej głowie jako idealny tekst na podryw. Ot, drobiazg, ale dla mnie jakoś istotny.

Niewygodna intymność

Wchodzenie w świat Nelson nie jest komfortowe. Momentami można poczuć się jak podglądacz/ka, zwłaszcza wtedy, gdy autorka pisze o ciele. Robi to w sposób bardzo sensoryczny – fizyczność w jej ujęciu jest bardzo „mięsna”, namacalna, olfaktoryczna. Ciało w jej ujęciu nie jest powabne, zahacza wręcz o abiekt.

Mamy więc starzejące się ciało kobiety z wiszącymi wargami sromowymi, spotkanej w nowojorskiej łaźni, ciało umierającej matki Henryego Dodge’a, jego zmieniające się ciało, a wreszcie ciało rodzące samej Nelson. Ciała napisane tak, że na długo zostają w pamięci.

Jest też intymność macierzyństwa – ze wstydliwymi dla niektórych osób kwestiami orgazmicznej laktacji, wewnętrznym oporem przed dotykaniem genitaliów niemowlęcia i rozważaniami, jak podle zaangażowanie w dziecko bywa traktowane w dyskursach feministycznych.

A wreszcie intymność takich myśli, do których posiadania większość osób się nie przyznaje…

Argonauci Maggie Nelson, premiera: 10.06.2020, Wydawnictwo Czarne

Konkurs

W Wydawnictwie Czarne trwa właśnie Queerowy Czerwiec, który przyniósł dwie interesujące premiery: opisanych przeze mnie Argonautów Maggie Nelson oraz opowieści Moje życie jest moje Remigiusza Ryzińskiego.

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarne mam dla Was po 3 egzemplarze każdego z tytułów do wygrania. Takie świętowanie lubię najbardziej! Zwłaszcza, że czerwiec to nie tylko Pride Month, ale też Miesiąc Edukacji Seksualnej Dorosłych.

Jak wygrać jedną z 6 książek?

  1. W komentarzu pod tą recenzją napisz, co według Ciebie powinno być obowiązkowym elementem edukacji seksualnej (jakie zagadnienie, temat, może są jakieś informacje, które pomogłyby Ci w zrozumieniu własnej seksualności dużo wcześniej, a których nie otrzymałxś w porę?).
  2. Napisz, którą książkę – Argonauci czy Moje życie jest moje – chcesz otrzymać. Jeżeli nie podasz żadnego tytułu, nagroda zostanie przyznana losowo.
  3. W polu do tego przeznaczonym podaj często sprawdzany adres email (nie zostanie upubliczniony). Tylko w ten sposób będę mogła skontaktować się z Tobą w sprawie wygranej!
  4. Zgłoszenia przyjmuję do niedzieli, 21.06.2020, godz. 23:59. Osoby nagrodzone zostaną wytypowane i poinformowane o wygranej najpóźniej 24.06.2020.
  5. Udział w konkursie oznacza akceptację regulaminu, znajdującego się pod tym linkiem.
Komentarze zamknięte.
  1. Anastazja

    21 czerwca 2020 at 23:57

    Temat edukacji seksualnej zawsze wzbudza we mnie silne emocje. Głównie ze względu na duże niezrozumienie, jakie rośnie we mnie ile razy słyszę potępiające głosy, obrońców wiktoriańskiej moralności. No cóż, niezależnie od ich zdania i tego jak głośno krzyczą i zabraniają, to, że człowiek jest istotą seksualną jest niezaprzeczalne. Niczyje idee, zasady, morały i światopoglądy tego nie zmienią. Koniec kropka. Dlatego, wiedza na temat seksualności jest wiedzą fundamentalną. To trochę tak, jakby pominąć fakt, że człowiek musi jeść! A jak wiadomo lubimy jeść różne rzeczy i cóż, świat raczej nie byłby zbyt fajnym miejscem, gdybyśmy wszyscy mieli narzucone z góry jedno, jedyne, słuszne danie, które jedlibyśmy 3 razy dziennie, przez całe swoje życie, a wszelkie próby zjedzenia truskawek zamiast banana, byłyby karane publiczną nagonką i zsyłką do zamkniętego obozu dla truskawkożerców! Może to nazbyt infantylne porównanie (choć różnorodność pokarmów jest równie wielka co tematów, preferencji, dylematów, pytań i problemów, jakie mieszczą się w ramach pięknego, seksualnego świata), ale chyba to, jak różni jesteśmy i to, że jest to w pełni normalne, naturalne powinno być podstawową edukacji seksualnej. Jest to o tyle istotne, że mając najlepsze chęci, jako edukatorka/edukator seksualny, i tak w ramach jednego przedmiotu szkolnego czas i program nie pozwoli poruszyć wszystkich możliwych treści związanych z „seksualnym życiem ziemian”. Dlatego ważne jest, by od samego początku budować przestrzeń dialogu, zrozumienia i akceptacji dla samego siebie i innych, by każdy po takich zajęciach potrafił sam szukać wiedzy i nie bał się po nią sięgać.
    Skoro już o dialogu mowa, to wspaniałym by było, gdyby pierwsze zajęcia z edukacji seksualnej (na każdym poziomie szkolnictwa) były przeprowadzane wspólnie z rodzicami. Osoba do tego wykwalifikowana mogłaby wtedy zarówno dzieciom/młodzieży, jak też dorosłym dać odpowiednie narzędzia do rozmowy na tematy bardzo często kłopotliwe, krępujące, jak też zmapować potencjalne problemy, jakie mogą mieć miejsce między danym dzieckiem i rodzicem. Dobrze, kiedy jest „pod ręką” osoba, która jest kompetentna w danej dziedzinie, i u której można zdobyć poradę, ale jeszcze wspanialej byłoby, gdyby dom rodzinny był miejscem, w którym również czujemy się bezpiecznie mówiąc o swojej seksualności (cóż, miesiączka córki dla niejednego ojca bywa prawdziwym wyzwaniem!). Co więcej, po cichu myślę sobie też, że w dobie Internetu i łatwiejszego dostępu do wiedzy, jak też działalności w social mediach wielu edukatorów i edukatorek seksualnych, to młodzież w tej chwili wygrywa najbardziej, a osoby dorosłe, starsze, pozostają w tyle. Dla nich to też byłaby okazja do poszerzenia horyzontów i przełamania barier. Tym bardziej, że współcześni, zarówno młodzi i starsi, rodzice z pewnością nie mieli szansy (a przynajmniej większość z nich) doświadczyć niczym nieskrępowanej rozmowy z własnymi rodzicami o seksie, miesiączce, spontanicznym wzwodzie, dylematach seks a religia itd. itd.
    W swojej edukacji w szkole (niekoniecznie seksualnej), coś co bardzo mnie uderzyło, było to, że w każdym przypadku pokazuje się jednolity i prosty model świata, oderwany od szerszego kontekstu i omówienia. Być może to tylko moje doświadczenie (szczerze wolałabym, by tak było…), ale edukacja seksualna nie może być prowadzona jak referowanie słownikowych definicji. Ważne jest, by umieć odnieść się do problematyki feminizmu, kultury gwałtu, patriarchatu, medialnie kreowanych idealnych ciał, starości. Ponownie ubolewam, że nie ma fizycznie możliwości, by przekazać wszystko, ale temat jest zawiły. To ważne, by wiedzieć, na jak wiele sfer seksualność wpływa i z jak wielu punktów widzenia można o niej mówić.
    Na sam koniec chciałabym jeszcze może dodać coś mniej przyjemnego, ale sądzę, że często pomijanego, przez brokatowo-afirmujące hasła dotyczące ciała, seksu, związków. Cóż, seksualność to trudny temat. Często wiąże się również z niechęcią do własnego ciała, brakiem akceptacji do własnej orientacji, podejrzeniami czy nasze, czasem brutalne i nietypowe fantazje, są w porządku (oczywiście tak długo jak jest to konsensualne). W każdym razie chodzi mi o to, że czuć negatywne rzeczy też jest w porządku. Nie trzeba od razu kochać i uwielbiać wielu rzeczy. Czasem nawet droga do akceptacji samego siebie, swojego ciała bywa trudna. Trzeba o tym pamiętać, bo ciągłe patrzenie na seksualność przez różowe okulary też może być brzemieniem.
    Byłabym przeszczęśliwa, gdyby w mojej skrzynce znalazła się książka „Argonauci” :)

    • Piętnastolatka

      27 sierpnia 2020 at 14:02

      Wow super to wszystko napisałaś. Też chciałabym, żeby tak wyglądała edukacja seksualna. Pozdrowienia siostro feminstko- też nią jestem. :)

  2. Kaśka

    21 czerwca 2020 at 23:25

    Wychowanie do życia w rodzinie – było to kilkanaście lat temu, ale lekcję o menstruacji pamiętam do dziś. Chwilę po rozpoczęciu zajęć weszła pani (możliwe, że była to przedstawicielka jakiejś firmy) i rozdała dziewczynkom małe kwadratowe piórniki – wszystkim te same granatowe. Po czym pożegnała się z nami i opuściła klasę. Nauczycielka WDZWR nie powiedziała wiele, kazała otworzyć piórniki i obejrzeć znajdujące się w środku trzy podpaski, pośmialiśmy się, a właściwie chłopcy się pośmiali i tak dobiegła końca lekcja dotyczącą okresu – do tematu już nie wracaliśmy. Wychowanie do życia w rodzinie było traktowane jak zajęcia na swietlicy – uzupełniało się zadania domowe, brakujące prace z plastyki, załatwiało się sprawy z nauczycielem jak na godzinie wychowawczej, dojadało się śniadanie, bo na przerwie szkoda czasu na jedzenie.

    A może gdyby lekcję wychowania seksualnego wyglądały inaczej nie zajęłoby mi tyle czasu odnalezienie swojej seksualnosci i zrozumienie, że to co czuję jest dobre.
    Nikt nie powiedział, nie pokazał mi, że jest inna opcja niż ta „normalna” chłopak + dziewczyna. Nikt nie wyjaśnił dlaczego podoba mi się pani od historii, a nie pan od WF-u jak większości dziewczynkom. I co najważniejsze – nikt nie powiedział, że nic w tym złego, że podoba mi się kobieta, tak jest, bo takie są moje uczucia.
    Wtedy pewnie chciałabym zobaczyć, że nie jestem sama z tymi uczuciami, chciałabym przeczytać o dziewczynce, która lubi bardziej bawić się z tą jedną dziewczynka spośród wszystkich dzieci choć sama nie wie dlaczego. Chciałabym zobaczyć bajkę o dwóch dziewczynkach, które bawią się w dom, a jak dorosną planują mieć psa i razem być na zawsze (nawet jeśli jeszcze na tym etapie nie wiedzą dlaczego tak jest – po prostu tak czują).

    Edukacja seksualna powinna być jak język polski. Przedmiot, na którym początkowo uczymy się komunikować, ładnie i poprawnie wysławiać, a następnie wchodzimy głębiej i poznajemy dzieła sztuki – analizujemy je interpretując słowa podmiotu lirycznego.

    Chętnie przeczytam: Moje życie jest moje :)

  3. Paweł

    21 czerwca 2020 at 20:24

    W edukacji seksualnej ważne jest naprawdę wiele aspektów. Niestety za dużo aby wszystko było podane na tacy. Podstawy edukacji poza sprawami higieny, masturbacji, fizjologii i orientacji nie powinny pomijać kwestii związanych ze zrozumieniem nie tylko własnych potrzeb i preferencji ale także akceptacją innych. Swoją seksualność każdy z nas ma okazje poznawać codziennie, ale w jakimś momencie życia spotykamy inne osoby z którymi chcemy tworzyć zwiazki. Według mnie za mało uwagi poświeca się temu jak duże znaczenie dla przyszłych zwiazków ma świadomość odmiennych potrzeb seksualnych partnerów i jak bardzo rzutuje to na rleacje związku. Myślę, że np.wiele młodych dziewczyn nie ma świadomości, że dla przecietnego mężczyzny seks stanowi tak bardzo istotny element relacji i prawdopodobnie będzie jednym z kluczowych aspektow zwiazku. Zarówno pod wzgledem temperamentu, częstotliwości z jaką chcemy czy potrzebujemy seksu, czy podejscia do gry wstepnej różnimy się od siebie. Powinniśmy być uczeni tego jak wygladają te różnice i jak ogromny wpływ mogą wywierać na relacje z partnerami. Gdyby na etapie edukacji seksualnej kładziono większy nacisk na uświadamianie sobie potrzeb partnerów zaoszczedziloby to wiele cierpien i nieporozumień.
    Pozdrawiam. Chętnie bym przeczytał pozycję Argonauci😊

  4. Aleksandra W

    21 czerwca 2020 at 17:42

    Edukacja seksualna powinna obejmować szeroko rozumianą seksualność i relacyjność.
    +Startując od kwestii dotyczących wchodzenia w związki uczuciowe – warto poruszyć temat np. czym jest miłość, przestrzegania swoich granic, dbania o swoje potrzeby, sposób efektywnej komunikacji, przemoc psychiczna, fizyczna, seksualna itd.

    +Zmiany ciała w okresie dorastania, budowa anatomiczna genitaliów, omówienie różnorodności ich wyglądu. Ja sama bałam się, że z moimi wargami sromowymi jest coś nie tak. Wielu dorastających chłopaków zapewne martwi się czy wygięcie penisa nie świadczy o jakiejś chorobie? Warto poświęcić tutaj uwagę na omówienie ciał prezentowanych w mediach i filmach pornograficznych – pokazać, iż są one wyretuszowane graficznie lub poprzez operacje plastyczne. Warto zaprezentować teorie ciałopozytywności – nastolatki szczególnie uwikłane są w kompleksy i presje wygladu. Następnie dobrze by było omówić różnego rodzaju choroby genitaliów i różne trudności/problemy z tym związane. Warto promować profilaktykę zdrowotną i motywować uczniów do wizyt u lekarzy specjalistów, których często unikają ze strachu i wstydu.

    +Bardzo ważne są również zajęcia poświęcone orientacji seksualnej. Przekazanie uczniom wiedzy o różnorodności w tym zakresie, tak by budować w nich tolerancyjność wobec osób LGBT+. Myślę, że spotkanie z osobą LGBT+ mogłoby ogromnie wpłynąć na postawę uczniów wobec tej społeczności.

    +Ważnym elementem edukacji byłyby również zajęcia na temat gotowości do współżycia i świadomej zgody. Tutaj powinno stawiać się na ćwiczenia praktyczne np. poprzez odgrywanie scenek takich rozmów. Warto edukować (szczególnie dziewczęta), iż odmawiając partnerowi seksu nie robią nic złego, mają do tego prawo i nie należy nikogo zmuszać do aktywności seksualnej.
    +Warto omówić tutaj temat pettingu i masturbacji – ukazanie, iż nie ma w nich nic złego.

    +Oczywiście edukacja seksualna powinna również omawiać metody antykoncepcyjne – ze szczególnym uwzględnieniem tych nowoczesnych oraz tematyke chorób wenerycznych. Dodatkowo warto zawrzeć w takich zajęciach informację na temat sposobów radzenia sobie w sytuacjach awaryjnych np. niechcianej ciąży, zakleszczenia itd.

    +Warto również dać możliwość zaproponowania tematu zajęć uczestnikom

    +Dodatkowo należy stworzyć możliwość indywidualnych konsultacji z seksuologiem, psychologiem

    +Poinformować również o miejscach gdzie można szukać informacji, pomocy i wsparcia z obszaru szeroko pojętej seksualności

    Ksiażka: Moje życie jest moje

    • Piętnastolatka

      27 sierpnia 2020 at 14:08

      Zgadzam się tylko kto uważa ,że petting – pieszczoty są złe?

  5. Elżbieta

    21 czerwca 2020 at 16:38

    Bardzo nie podoba mi się to, że w polskich szkołach nie porusza się kwestii miesiączkowania we właściwy sposób. Albo nie mówi się o tym wcale, albo mówi się o tym w sposób szkodliwy dla młodych ludzi. W większości szkół organizuje się specjalne zajęcia tylko dla dziewcząt. Nauczyciel tłumaczy, czym jest menstruacja. Często zdarza się, że przedstawia miesiączkowanie jako coś wstydliwego. Przestrzega przed potencjalną „wpadką”, czyli zabrudzeniem odzieży lub pościeli krwią. Jeśli szkoła współpracuje z producentem środków higienicznych, to być może dziewczęta dostaną po pudełku podpasek lub tamponów. I to by było na tyle. Rozmowa z chłopcami o miesiączce? A po co to komu?
    W takim modelu „edukacji seksualnej” w ogóle nie uwzględnia się osób transseksualnych i niebinarnych*. Niewyedukowani chłopcy nie stanowią żadnego wsparcia dla swoich koleżanek. Źle, jeśli są zbyt zawstydzeni i zdezorientowani, by o tym porozmawiać. Gorzej, gdy powielają szkodliwe mity i stereotypy związane z miesiączką. Dziewczęta nie otrzymują rzetelnych informacji. Nie wiedzą, jak rozmawiać o swojej menstruacji. Nie wiedzą, że należy się regularnie badać. Nie wiedzą, co zrobić, by uśmierzyć lub choćby złagodzić dolegliwości związane z miesiączką. Przykre to i straszne.
    * Użyłam podziału na dziewczęta i chłopców, aby w miarę obrazowo i zwięźle opisać, o co mi chodzi. Jestem świadoma, iż nie tylko cis-kobiety miesiączkują. Nie umiem lepiej ubrać tego w słowa, jeśli ktoś zechciałby mnie poprawić, będę wdzięczna.

  6. Renata

    21 czerwca 2020 at 13:35

    Super pytanie! Uświadomiło mi, jak długą i ciekawą drogę rozwojową przeszłam samotnie edukując się po szkole. :) Chociaż jest wiele rzeczy, które usłyszane wcześniej uczyniłyby ją mniej wyboistą :( i dużo przyjemniejszą. ;) Dla mnie i dla wielu moich bliskich i dalszych. Z tych wielu rzeczy wybrałam trzy.

    Marzyłabym o edukacji seksualnej, o edukacji o seksualności i relacjach, która nie mówiłabym nam jedynie, że istnieje różnorodność, tylko sama ze swej istoty byłaby inkluzywna. Zwyczajnie posługiwałaby się obrazami i treściami odzwierciedlającymi bogaty świat relacji, płci i seksualności. Jest różnica między mówienie o różnorodności, a byciem różnorodnymi. To jak dwa podręczniki, jeden mówi o seksualności i jest w nim rozdział np. LGBTQ+, a drugi w sposób naturalny pokazuje różne relacje. Mówimy o edukacji dzieci i młodzieży, wyobraźcie sobie materiały o anatomii, gdzie mamy różne wargi sromowe, o różnej długości, różne piersi, różnokształtne penisy, ciała mniejsze, ciała większe, ciała kolorowe, rodziny w różnych układach, z dwójką rodziców k i m, z dwójką k, z jednym m, z babcią, a może psem i kotem, gdzie dla jednej pary więziotwórcze będą romantyczne walentynki, a dla drugiej kajaki. :D

    Marzyłabym o edukacji seksualnej, która nie straszy seksem. Jak przypominam sobie woje WDŻwR, czy patrzę na obecne wytyczne, to aż mnie przygniata ciężar takiej seksualności i seksu. Jako młoda osoba można czuć się zakleszczonym między zmedykalizowanymi opisami ciała – jak z wizyty u mało przyjemnej ginekolożki czy urologa, cieniami ciąży i chorób wenerycznych, a pornograficznym hiperseksem. Jak tu nie zwariować? Gdzie tu jest miejsce na czułość, czucie, na kontakt z własnym ja, z własnym ciałem, ja i ciałem drugiej osoby. Naprawdę, albo zakuwasz się w pas cnoty, albo idziesz na całość bo i tak nie ma ratunku. ;) Żartuję oczywiście. Myślę jednak, że póki będziemy uczyć młodzież, że seks i seksualność to jakieś monstrum to nic dobrego z tego nie będzie.



    Marzyłabym o edukacji, która opowiedziałaby mi, że temat płci to coś więcej niż tylko „siusiak”, „cipka”, krótkie włosy, długie włosy i zaloty. Opowieść o tym, że osoby się różnie czują i różnie definiują swój sex/gender/pożądanie i to jest ok. Opowieść o tym, że to się może zmieniać w czasie życia, że mamy prawo być kim chcemy, czuć się jak chcemy, szanować innych i się wspierać. Taka opowieść byłaby na wagę złota. Mogłabym dużo wcześniej rozmontować różne przekonania. „Kobieca” dziewczyna mogłaby być lesbijką, a „męski” facet gejem, Kuba mógłby być Kasią i nadal kochać Asię, Zosia mogłaby być bi i nadal być częścią społeczności les, a nie zagrożeniem itd. itp. Może moglibyśmy w końcu odrzucić tyle ograniczających przekonań i pozwolić sobie po prostu być i być dla siebie wzajemnie.

    

Ale się rozpisałam! Będę już wdzięczna za samo przeczytanie moich wypocin. ;) I nie mogę się doczekać przeczytania Argonautów. Jeżeli do tego książka będzie od ciebie Nat, to już w ogóle kosmos. Serdeczności!!!

  7. Korsyka

    21 czerwca 2020 at 13:08

    Dla mnie obowiązkowa powinna być nauka o cyklu menstruacyjnym… dla chłopców. Znam sporo mężczyzn, którzy nie mają pojęcia, jak funkcjonuje kobiece ciało, miesiączka, z czym się to wiąże, panikują na widok podpasek, tamponów. Nie powinno tak być. Według mnie zrozumienie ukróciło by żarty z okresu i sprawiło, że przestał by być trudnym, niewygodnym tematem.

    • Korsyka

      21 czerwca 2020 at 13:10

      Zapomniałam napisać, że chciałabym otrzymać „Moje życie jest moje” R. Ryzińskiego.

    • Artur

      21 czerwca 2020 at 16:47

      Uważam, że w przypadku edukacji seksualnej należałoby zacząć od higieny. Co i jak myjemy, czym, jak często. Wbrew pozorom, wiele osób, nawet o wysokim poziomie wykształcenia, nie ma pełnej wiedzy na ten podstawowy temat.

  8. Panda

    21 czerwca 2020 at 11:42

    Lata mojego gimnazjum i liceum przypadały na moment kiedy nie było w ogóle żadnej edukacji seksualnej (była raz na lekcji wychowawczej, ponieważ jedna z naszych koleżanek zaszła w ciążę, ale mnie wtedy nie było w szkole). Na WDŻ najbardziej intymnym tematem jaki poruszyliśmy była miesiączka. Z perspektywy czasu najbardziej alarmujące wydaje mi się przedstawienie antykoncepcji tylko jako sposobu na nie zajście w ciążę. Nikt nie mówił o chorobach wenerycznych, jedynie w kontekście, że mają je osoby rozwiązłe seksualnie. Polecano np. przechodzenie na tabletki antykoncepcyjne i rezygnowanie z prezerwatyw jak się jest z jednym chłopakiem/narzeczonym/mężem bez wspominania o tym, że należałoby się najpierw przebadać siebie i partnera.
    Drugą rzeczą której brakowało w edukacji seksualnej jest to, że nie mówiło się, że nie można partnerki/partnera do niczego zmuszać oraz tego, że seks powinien być przyjemny dla obu stron. Wydaje się to oczywiste, jednak zarówno ja jak i wszystkie moje koleżanki miały te same doświadczenia: chłopcy chcieli eksplorować swoją seksualność za wszelką cenę, nalegali, zmuszali i obrażali się nie dostając tego co chcą. Często nie było dla chłopców ważne, że coś nie jest przyjemne dla partnerek, tylko czy jest przyjemne dla nich. Wiele dziewczyn nie było na tyle asertywnych, żeby się sprzeciwić. Nie potrafiły też powiedzieć, że jest im nieprzyjemnie, żeby swojego chłopaka nie urazić. Oczywiście nie mówię, że to zawsze działo się w relacjach chłopak-oprawca i dziewczyna-ofiara, to są po prostu przypadki które ja znałam.
    W zasadzie trudno jest skończyć pisać ten komentarz, bo jest mnóstwo rzeczy o których powinniśmy byli wiedzieć: że istnieją więcej niż dwie orientacje seksualne (długo nie wiedziałam o istnieniu biseksualizmu) i dwie płcie, że masturbacja jest w porządku i wiele wiele innych kwestii.
    Bardzo chciałabym otrzymać Argonautów, wydaje się bardzo interesująca.

  9. Barbara

    21 czerwca 2020 at 11:29

    Najważniejszym punktem edukacji seksualnej powinna być dla mnie nauka akceptacji – przede wszystkim siebie, swoich emocji, upodobań, preferencji, ale też i problemów, wątpliwości, niechęci. Bez zrozumienia siebie, ciężko będzie nam zrozumieć innych. Druga ważna lekcja – wszystko jest dobre, dopóki nie rani to drugiej osoby i nic nam do czyichś preferencji; niech ludzie żyją tak, jak mają ochotę. A trzecia – każde działanie ma swoje konsekwencje. Niestety, z perspektywy lat, widzę jak mało o tym mówiono, a konsekwencjami mogą być w końcu nie tylko choroby weneryczne czy też ciąża. Marzy mi się świat, w którym nie trzeba będzie o tym nauczać, bo będą to rzeczy oczywiste, wyniesione z domu rodzinnego.

  10. Kuba

    21 czerwca 2020 at 11:22

    Z mojego doświadczenia mogę stwierdzić, że w programie edukacji seksualnej brakuje przede wszystkim zagadnień związanych z konsensualnością oraz tożsamością i orientacją seksualną. Ach, ile rzeczy byłoby dużo prostszych i mniej bolesnych, gdyby odpowiednio wcześnie nauczono mnie i inne osoby z mojego pokolenia, że schemat „mężczyzna to myśliwy, a kobieta to zwierzyna” jest kompletną bzdurą, a to kim się czujesz oraz kto i jak Cię pociąga, jest tylko Twoją sprawą i nie ma żadnych podstaw, by czuć się z tego powodu gorszym czy dysfunkcyjnym. Niestety, do wielu rzeczy trzeba było dojść samemu, ucząc się często na bolesnych błędach, gdyż nie można było liczyć na szkołę czy rodziców w kwestii przekazania wiedzy. Chciałbym otrzymać książkę „Moje życie jest moje”. :)

  11. Pepe

    21 czerwca 2020 at 11:11

    Duży nacisk w edukacji powinien być położony na to, że często ludzie nie są 100% homo-, czy heteroseksualni. Gdybym był tego uczony wcześniej, nie buntowałbym się przeciwko swojej seksualności i nie podejmowałbym wielu wyborów życiowych, które wynikały z tego, że bałem się czy aby nie jestem homoseksualistą. Trzeba uświadamiać ludzi już od najmłodszych lat, że nie ma nic złego w tym, że podobać się może zarówno koleżanka jak i kolega, i wcale nie determinuje to tego kim jesteśmy.

  12. Ewa

    16 czerwca 2020 at 23:03

    Obowiązkowym elementem powinna być informacja, że seksualność jest czymś bardzo płynnym, bez ostrych granic. Nie trzeba definiować siebie jako hetero/homo/bi – można być gdzieś pomiędzy. Nie trzeba definiować siebie jako romantyczną lub otwartą na przygody – można przeplatać okresy seksu z miłości i okresy seksu dla seksu. Ba, można nawet żyć w związku otwartym i na tym samym etapie życia uprawiać seks „romantyczny” i „sportowy”. To normalne, że seksualność człowieka ewoluuje, że preferencje mogą się zmieniać, że można coś przestać lubić, a coś innego zacząć lubić. Że nagle po latach aktywności można odkryć, że jednak potrzebuje się czegoś innego.
    Bardzo mi tego brakowało, gdy w wieku nastoletnim próbowałam określić swoją orientację, zrozumieć swoją seksualność i psychikę. Dalej jest przede mną wiele rzeczy do poznania na temat samej siebie (bo moje życie się zmienia, ja się zmieniam, więc seksualność także się zmienia), ale jest o wiele łatwiej, gdy mniej opieram się na sztywnych definicjach, a bardziej opisuję to, co jest dla mnie ważne.
    Byłam zagubioną nastolatką – może homo? Może bi? Może demiseksualną? Teraz po prostu jestem kobietą, która lubi seks. A to, jaki seks lubię, to już materiał na o wiele dłuższą wypowiedź ;).
    Tak więc na lekcjach edukacji seksualnej powinna być informacja, że wszystko, co jest opisywane, to pewne punkty charakterystyczne. A między nimi jest całe spektrum, w którym każdy człowiek znajdzie miejsce dla swojej seksualności. I to jest ok nie mieścić się w tym jednoznacznym punkcie, tylko być gdzieś obok niego, łączyć w sobie różne cechy i preferencje

    • Piętnastolatka

      27 sierpnia 2020 at 14:20

      Dokładnie. (Brawa) :)

  13. Marta

    14 czerwca 2020 at 17:32

    Edukacja seksualna powinna zaczynać się w naszych domach. Od mądrego spojrzenia na matkę karmiąca piersią, po sensowne pokazywanie swojej nagości dziecku. Mądrą szkole, która daje zajęcia z biologi, psychologi, seksualności połączone w jeden blok dostosowany do wieku. Mówmy, uczmy, pokazujmy i mądrze stawiajmy granicie! Moja edukacja seksualna rozpoczęła się w momencie gdy sama zaczęłam szukać wiedzy. Dlatego dbam o to żeby moj 6letni syn nie miał braków w tym temacie.

    (Chętnie przeczytam Argonautow)

  14. Kiare

    14 czerwca 2020 at 17:12

    Jak dla mnie przede wszystkim powinny obowiązkowe powinny być zajęcia pokazujące jak bardzo dzisiejsza kultura wpycha wszystko co związane z seksem i seksualnością w sztywne ramy, które obowiązkowe musisz spełnić, żeby seks się ,,liczył” (bo bez penetracji się nie liczy jako prawdziwy seks) albo był ,,normalny”. Że seks musi być ładny, kompletnie nie uwzględniając tego jak zachowuje się wtedy ludzkie ciało. Jak istotne jest uważne konsumowanie tego typu treści, które w dzisiejszych czasach dosłownie zalewają nas zewsząd. Razem z tym dodałabym szerzenie akceptacji własnego ciała bo przyznaję, że ja sama przez wiele lat tylko z powodu tego co kultura i otoczenie mi nawciskały do głowy brzydziłam się choćby dotknąć między nogami. Teraz wydaje mi się kuriozalne, że same takie przekazy doprowadziły mnie do takiego obrzydzenia i pogardy wobec własnego ciała. Brakowało mi powiedzenia, że nie ma ciał gorszych i lepszych. Każde jest normalne.
    Poprosiłabym ,,Moje życie jest moje „.

  15. Przemek

    13 czerwca 2020 at 11:58

    Zdecydowanie obowiązkowym elementem edukacji seksualnej według mnie powinien być sam przekaz, że seksualność, pożądania, pragnienia i wszystko co jest związane z sferą seksualną jest po prostu okej. I jest na tyle okej, że staje się całkowicie naturalne i odczuwają to DOSŁOWNIE WSZYSCY. I że choć nie trzeba (jednak nadal – można) afiszować się ze swoją seksualnością, to wszystko co jest z nią powiązane, dotyka każdego. Że nie trzeba unikać „niewygodnych tematów”, a wręcz się tego robić nie powinno. Że masturbacja wcale nie jest taka zła jak o niej mówią i nie powinna wpędzać w poczucie winy i zgorszenia, i że seksualności, tak jak jazdy samochodem trzeba się po prostu nauczyć. I tak, jak przy kursie na prawo jazdy, kursant zapoznaje się z podręcznikiem ze znakami, tak samo ludzie, żeby mieć dość wiedzy i poukładane w głowie, powinni szukać tych znaków i edukować się na własną rękę w sferze seksualności. Bo nikt bez wiedzy nie zbuduje dobrze działającego samochodu, nie uleczy chorego pacjenta ani nie ugasi pożaru nie tą gaśnicą, a ludzie zabierają się do budowania relacji, związków i kreowania seksu marzeń bez podstawowej wiedzy o człowieku, a jedynie „na czuja” z założeniem, że tego się uczyć nie trzeba. Myślę, że to powinno wybrzmieć najbardziej :)

    Książka – Moje życie jest moje

  16. Małgorzata

    10 czerwca 2020 at 21:41

    Kwestia seksu podczas okresu. Że to nie jest coś dziwnego czy obrzydliwego. A jeśli ktoś ma ochotę, to nie jest to jakiś powód do wstydu, krew nie jest obleśna czy uniemożliwia przyjemność. Czy jeśli chodzi o seks z partnerem/rką czy maturbację. To, że ktoś może wtedy mieć o wiele większą ochotę na seks, ktoś mniej a ktoś wcale. Ale zrzucenie tabu z tego tematu myślę, że pomogłoby by mi dużo wcześniej. Chciałabym książkę Argonauci, parę lat temu mnie zaciekawiła i cieszę się, że w końcu jest po polsku.

    • Kat

      10 czerwca 2020 at 23:31

      Moim zdaniem w edukacji seksualnej powinien być poruszony temat związku między seksualnością osoby i psychologią. Wyjaśnienie, czy i jaki wpływ mają doświadczenia seksualne na rozwój społeczny człowieka oraz kształtowanie jego postrzegania siebie i innych. Pokazanie, że człowiek jest jednostką seksualną i sensualną, a rozwój seksualny idzie w parze ze zdrowym rozwojem osobowości. Z mojego doświadczenia wynika, że seksualność w powszechnym przekazie niejako odcina się od innych aspektów natury człowieka, demonizujac zainteresowania tematem seksu, przez co pokutują przekonania balansujace na granicy slut-shamingu :) Jako nastolatka mając pierwszego chłopaka byłam notorycznie sprawdzana przez żeńską część mojej rodziny, czy aby przypadkiem nie przekraczam społecznie przyjętych granic. Tłumaczono mi, że seks wiąże się dla kobiety z porzuceniem przez mężczyznę, a w konsekwencji odrzuceniem społecznym. „Normalna” dziewczyna nie powinna się interesować takimi rzeczami, bo „naturą” kobiety jest zachowawczosc i cnota. Sporo czasu upłynęło zanim pojęłam, że człowiek rozwija się wewnętrznie także przez relacje z innymi, a relacje seksualne, które nie kończą się ślubem też mogą być ubogacające ;)
      Interesują mnie obie książki, ale w konkursie chciała bym otrzymać „Argonautow”

    • Karolina

      14 czerwca 2020 at 18:48

      W edukacji seksualnej jest dla mnie najważniejsze pojęcie normy, zwykłości. Gdybym wcześniej znała kinki innych ludzi czy też pojęcie normy partnerskiej byłoby mi zdecydowanie łatwiej przepracować te tematy, zwłaszcza że w domu rodzinnym nie było na to miejsca. Możliwe że zależy to też od narracji, sposobu w jaki podawana jest edukacja seksualna – pozytywne podejście do seksu (przecież nie wyklucza to bycia odpowiedzialnym), a nie straszenie chorobami, ciążą.

  17. Nox

    10 czerwca 2020 at 20:10

    Będąc bliżej niż dalej 30 – chciałabym, by w młodości ktoś mi powiedział, że prócz monogamii istnieje jeszcze poligamia. A upodobania i preferencje są kwestią bardzo płynną. Sądzę, że wielu dramatów (wliczam również swój) dałoby się uniknąć, gdyby termin poligamii czy poliamorii nie był tak demonizowany w naszym społeczeństwie. O ile odmienne orientacje seksualne z oporem, bo z oporem przebijają głową mur, o tyle możliwość kochania więcej niż jednej osoby dalej jest dla większości z nas bardzo abstrakcyjna i budzi wręcz gniew.

    Jeśli udałoby mi się wygrać – poprosiłabym „Agronautów”.
    Pozdrawiam!

  18. Arawis

    10 czerwca 2020 at 15:45

    Obowiązkowo kwestia świadomej, entuzjastycznej zgody. Że jest konieczna, to raz. A dwa, że … Wystarczy. Że nie muszę mieć aprobaty kościoła, społeczeństwa, pani w telewizji śniadaniowej i pana z warzywniaka. Wystarczy że ja i inne osoby zaangażowane czegoś chcemy i jest nam z tym dobrze. I że nie trzeba, wręcz nie można przykładać do seksu żadnych ram „normalności”.

  19. Jeleń

    10 czerwca 2020 at 13:28

    Pamiętam, że pierwszą styczność z tematem okołoseksualnym miałam na lekcji przyrody w piątej klasie podstawówki – wtedy po raz pierwszy były lekcje o układzie rozrodczym, naukowe nazewnictwo genitaliów i opis tego, co się dzieje po zapłodnieniu. Z kolei lekcje WDŻR przez większość czasu kręciły się wokół relacji międzyludzkich, ale w sposób, który zupełnie mijał się z jakąkolwiek wiedzą w życiu przydatną. Jedynie lekcje podzielone wg płci miały jakąkolwiek wartość merytoryczną i okołoseksualną – były to dość rzetelne informacje na temat tego, jak wygląda miesiączka i cykl kobiety oraz jak zmienia się nasze ciało podczas dojrzewania. Niestety na tym merytoryczne informacje się kończyły i do końca liceum swoją wiedzę uzupełniałam w internecie. Choć miałam to szczęście, że całkiem nieźle wychodziło mi wyszukiwanie rzetelnych informacji, wiele osób opiera swoją wiedzę na zasłyszanych plotkach, mitach albo nawet jawnych kłamstwach wypluwanych przez co po niektóre organizacje. I patrząc na to, jak wiele razy musiałam tłumaczyć komuś jak prawidłowo zakładać prezerwatywę i jak ważne jest jej używanie, w pierwszym odruchu powiedziałabym, że priorytetem powinno być nauczanie o bezpiecznym seksie – metodach antykoncepcji, zabezpieczeniu się przed chorobami, badaniach itd. Z drugiej jednak strony, to są informacje, które łatwiej znaleźć i przeczytać. To, do czego dotrzeć o wiele trudniej, a co jest tak ważne w życiu młodego człowieka, u którego hormony zaczynają szaleć, to zrozumienie czym seks właściwie jest. A jest intymnym aktem, który wiąże się nie tylko z fizyczną przyjemnością, ale też z emocjami. Oczywiście, każdy może mieć do niego inne podejście – i właśnie dlatego tak ważne jest, aby nauczyć młodych ludzi, że seks jest zabawą dla dwojga (lub więcej), tj. że trzeba w nim brać pod uwagę emocje co najmniej dwóch osób – swoje i partner-a/ki/ów/ek. I pod to stwierdzenie wchodzi zarówno konsent, przyjemność, jak i rozmowa o tym czego od siebie nawzajem oczekujemy. Myślę, że to jest pierwsza rzecz, której powinniśmy się uczyć w ramach edukacji seksualnej.

    • Jeleń

      10 czerwca 2020 at 13:31

      Edit: zapomniałam dodać, że interesuje mnie książka „Argonauci”, mam nadzieję, że się liczy.

    • Nx

      10 czerwca 2020 at 15:59

      Liczy :)

  20. Olga

    10 czerwca 2020 at 11:04

    Buntując się przeciwko konserwatywnemu środowisku jako nastolatka kompletnie nie radziłam sobie z moją seksualnością i robiłam dużo rzeczy ryzykownych i niektóre zbyt wcześnie (to był mój własny bunt przeciwko, z jednej strony, komunikatom o tym, że z seksem najlepiej się wstrzymać jak najdłużej, a z drugiej sprowadzanie nastolatek aktywnych seksualnie do jakiejś patologii – chciałam samą sobą przełamać ten stereotyp) – z mojego punktu widzenia zabrakło właśnie normalizacji nastoletniego seksu i mówienia o stawianiu granic, co wolno, czego nie, bo trochę żyłam w przekonaniu, że skoro jestem już aktywna seksualnie wbrew społecznym oczekiwaniom, to za wszystko,co mnie złe spotka mogę winić tylko siebie.

  21. Anita

    10 czerwca 2020 at 10:50

    Za moich czasów szkolnych lekcje edukacji seksualnej prowadziły osoby, dla których to był temat tabu, więc nie były w stanie rzetelnie i dokładnie odpowiadać na zadawane pytania, czy też odpowiednio przedstawić pewne kwestie. Wtedy nie mówiło się też o innych niż heteroseksualnych typach związków (a wręcz ustawiano to jako pewnego rodzaju typu normę, której odstępstwa nie są „normalne”), fetyszach, czy też masturbacji, a na pewno nie w moim domu, czy szkole. O tych wszystkich rzeczach dowiadywałam się na własną rękę bez wsparcia „kogoś dorosłego” kto mógłby mnie w tym wszystkim pokierować i pokazać, że to właściwie ode mnie samej zależy co tak na prawdę mi się podoba i co sprawia mi przyjemność oraz jak należy stawiać granice i jak jej się ich trzymać, kiedy nie chcemy ich przekroczyć. Co prawda własnej seksualności uczymy się całe życie, potrzeba do tego też doświadczenia i czasu, tak samo jak do poznania kim tak na prawdę jesteśmy, jednakże jakieś podstawy, możliwie jak najwięcej przykładów zaspokajania własnych potrzeb, czy też tego jak sam seks wygląda na prawdę, powinny być wpajane już od najmłodszych lat, a tego przynajmniej w moim przypadku brakowało.

  22. Bartek

    10 czerwca 2020 at 07:43

    Z perspektywy człowieka w średnim już wieku, który dopiero niedawno zaczął odkrywać, czym może być seks chciałbym — i co staram się przekazać mojemu dziecku — żeby każdy wiedział, iż ma prawo kreowania swojego życia seksualnego w taki sposób, w jaki jej czy jemu odpowiada, bez narzutu społecznego w postaci „jedynej słusznej drogi”, romantycznego „porozumienia dusz” i małżeństwa do końca życia, że poza tym światem głównego nurtu jest nieskończoność możliwości i kombinacji otwartych układów i seksualność, to nie jest kompromis — seksualność to coś, na co się świadomie zgadzasz.