Najbardziej instagramowy loch na świecie | „Bonding” (i co obejrzeć zamiast?)

Najbardziej instagramowy loch na świecie | „Bonding” (i co obejrzeć zamiast?)

Uwaga: spoilery! 

Popkultura ma tendencję do romantyzowania pracy seksualnej i BDSM. Wystarczy przypomnieć sobie Pretty Woman i archetyp czekającej na ocalenie prostytutki o złotym sercu, 50 twarzy Greya, które przedstawiały zachowania stalkerskie i przemocowe, ale sprawiły, że wielu osobom zamarzył się zestaw małego opresjonisty jako wyposażenie domu, a teraz dzięki Bonding doczekaliśmy się kombinacji pracy seksualnej i BDSM w komediowej w interpretacji, bazującej na stereotypie dominy, która machając palcatem, próbuje przepracować traumy z przeszłości.

Żeby była jasność – nie mam nic przeciwko komedii. Nie mam nic przeciwko humorystycznemu podejściu do seksu, relacji międzyludzkich, a we własnym życiu nie traktuję BDSM z powagą bliską przeprowadzaniu operacji na otwartym sercu. Wprost przeciwnie – uważam, że relacje D/s zyskują na poluzowaniu gumy od majtek gorsetu i pozwoleniu sobie na figlarność. Komedia naprawdę służy seksowi, zwłaszcza aktywnościom rzadko prezentowanym w mainstreamowych produkcjach. Nadal uważam, że odcinek Broad City o peggingu to absolutne złoto.

Zdaję sobie sprawę, że większość osób obejrzała/obejrzy Bonding wyłącznie dla rozrywki. I to jest okej! Ale mam wrażenie, że część oglądających uzna ten serial za reprezentatywny dla pracy seksualnej – w końcu twórca serialu, Rightor Doyle, luźno oparł fabułę o swoje doświadczenia sprzed kilkunastu lat, kiedy jako dwudziestodwulatek pracował jako ochroniarz profesjonalnej dominy. I tu zaczyna robić się grząsko…

Dlaczego Bonding wkurza osoby pracujące seksualnie? 

Zaczęłabym od tego, że Netflix postawił na sprytną, ale chyba nie do końca przemyślaną akcję promocyjną serialu, mianowicie założył na Twitterze profil Mistress May, głównej bohaterki kobiecej. Zweryfikowany profil. Już od pierwszego dnia w środowisku osób pracujących seksualnie zawrzało, bo wiele z nich doświadczyło w serwisie tzw. shadowbanningu, czyli nałożonego ograniczenia zasięgów i wyświetlania profilu, np. w sugerowanych. Fakt, że profil fikcyjnej, ale wciąż – pracownicy seksualnej jest promowany i zweryfikowany ujawnił podwójne standardy nie tylko Twittera, ale też innych portali społecznościowych, które są bardzo selektywne w tym, komu i w jakiej formie pozwalają pokazać np. wypięty tyłek, pół cycka czy zdjęcia w samej bieliźnie.

Główne zarzuty wobec serialu dotyczą jednak sposobu, w jaki została przedstawiona praca dominy, bo ktoś tu zdecydowanie popłynął. I choć scenariusz skupia się głównie na perypetiach Pete’a, głównego bohatera męskiego, to Tiff/Mistress May przyciąga najwięcej uwagi ze względu na swoją profesję. Już od pierwszego odcinka widać jednak, że jej postawa jest nieetyczna – bohaterka praktycznie zmusza Pete’a, by został jej „asystentem”, nie ujawniając, że będzie musiał brać czynny udział w scenach z jej klientami. Gdy do tego dochodzi, sami klienci wydają się zaskoczeni obecnością Pete’a podczas sesji. Nawet jeżeli ktoś jest osobą submisywną, czerpiącą satysfakcję z bycia upokarzaną, uzyskanie od niej wcześniejszej zgody na obecność dodatkowych osób podczas sceny to absolutna konieczność. May natomiast przejawia tendencję do stawiania Pete’a, a także swoich klientów w sytuacjach, w których już wszystko jest gotowe, a oni nie mają nic do powiedzenia. Albo związuje bohaterowi ręce i w emocjach opuszcza mieszkanie, zostawiając Pete’a na łaskę służącego jej niewolnika.

Pete w wiele sytuacji wchodzi niedoinformowany, co jest sprzeczne z podkreślaną przez środowiska BDSM-owe zasadą RACK (z ang. Risk Aware Consensual Kink, czyli „konsensualny kink ze świadomością ryzyka”), która wymagałaby czegoś więcej niż „oto kostium pingwina, teraz będziem walczyć!”.

Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Mistress May jest najbardziej nieprofesjonalną profesjonalną dominą, która kłóci się z asystentem nad unieruchomionym uległym, dokręca subowi śrubę, najwidoczniej chcąc, aby musiał użyć safe word, ma tylko jedną parę wysokich butów i rezyduje w najbardziej instagramowym lochu, jaki kiedykolwiek widziałam.

Już nie wspomnę o tym, że wnętrze tegoż lochu jest wyłożone dywanem. Jeżeli ktoś kiedyś wzdrygnął się na wykładzinę w brytyjskich łazienkach, powinien wzdrygnąć się, widząc wykładzinę w miejscu, które spływa praktycznie wszystkimi wydzielinami ciał różnych osób.

Bonding jest więc zrealizowaną z rozmachem fantazją na temat pracy seksualnej, przyjemną dla oka, ale mam wątpliwości, czy przedstawienie zawodu dominy w krzywym zwierciadle wyświadcza komukolwiek przysługę. A zwłaszcza osobom, które niewiele wiedzą o realiach pracy seksualnej, relacjach opartych na dominacji i uległości czy wreszcie – wpływie FOSTA/SESTA i które nie są w stanie krytycznie spojrzeć na problematyczne aspekty tej produkcji. Bo odnoszę wrażenie, że wiele osób jest w stanie odróżnić, że prezentowane na ekranie fantazje na temat kultury geekowskiej, pracy w kuchni czy leczenia ludzi mają niewiele wspólnego z rzeczywistością, bo mają łatwy dostęp do ludzi, którzy w danych obszarach/zawodach funkcjonują, ale bardzo często tracą ten filtr, gdy zaczyna chodzić o seks.

Co obejrzeć zamiast (lub kontekstowo)? 

Bonding pojawił się na Netfliksie jakiś czas po tym, kiedy skończyłam pierwszy sezon miniserialu Switch. Jest to produkcja, której fabuła bazuje na realnych doświadczeniach Stavrouli Toski, producentki, reżyserki i odtwórczyni głównej roli, w pracy dominy. Przyznaję, że szukałam dobrego kontekstu, aby opowiedzieć o tym projekcie i serial Netfliksa spadł mi jak z nieba. Bo nie muszę teoretyzować, jak można lepiej opowiedzieć o pracy seksualnej w kontekście BDSM, mogę po prostu wskazać konkretne przykłady.

W przeciwieństwie do Bonding, Switch nie romantyzuje pracy dominy i właściwie jest to produkcja z gatunku „workplace drama”, która zamiast klasycznie w biurze, dzieje się w nowojorskim lochu. Dosłownie. I nie udaje, że klienci przychodzą do tego miejsca, aby być testową publicznością stand-upowego setu asystenta dominy i pozwolić mu uwierzyć w siebie, tylko zrealizować fantazje, które wcale nie są komfortowe dla osób obserwujących. Mam tu na myśli sceny inspirowane skomplikowaną relacją matka-syn, przeszłością przodków, którzy przeżyli obóz koncentracyjny, czy zbiorowy serwis oparty na zabawie w bobasa, podczas którego dominy manipulują nową koleżankę, by pozwoliła klientowi przekroczyć swoje granice, żeby mogły wcześniej skończyć i pójść do domu. Piss-play ze śpiewaniem sobie „Sto lat” to największe ekstremum, na które pozwolili sobie twórcy odpowiedzialni za Bonding.

Switch pokazuje też te aspekty pracy dominy, które Bonding pomija – ustalenia, na czym będzie polegała usługa, aftercare, przyjmowanie i dawanie feedbacku po zakończonej scenie. Pokazuje troskę o klienta. Pokazuje, że bycie dominą to nie lajfstajl rozlewający się na wszystkie aspekty codziennego funkcjonowania. Pokazuje trening i zdobywanie umiejętności potrzebnych w tej pracy. Również kwestia reprezentacji w Switch jest dla mnie absolutnie fantastyczna – w serialowym lochu pracują bowiem osoby w różnym wieku, o różnych kolorach skóry, budowach ciała, ekspresjach płciowych, mówiące z różnymi akcentami. Nie odseparowuje rzeczywistości wykreowanej od kontekstu realnego świata.

Zawieszenie niewiary

Oglądając „sekspozytywne” filmy i seriale, nie potrafię powstrzymać się, by postrzegać je nie tylko jako rozrywkę, ale też jako produkcje, których celem jest powiedzenie mi czegoś o seksualności i erotyce, bo takie mam skrzywienie zawodowe. I choć staram się zanurzyć w fabule, to gdy na ekranie pojawia się seks, mój mózg automatycznie przechodzi w tryb analizowania.

Sex Education, innej produkcji Netfliksa z seksem na pierwszym planie, było mi zdecydowanie łatwiej zawiesić niewiarę i przejść do porządku dziennego nad nastolatkami niezwykle świadomymi swoich potrzeb, tożsamości seksualno-płciowej i posiadającymi nad wyraz rozwinięte seksualne umiejętności, których jakimś cudem udało się zgromadzić pod dachem jednej „zamerykanizowanej” szkoły na angielskim wygwizdowie.

To, jak został napisany i sfilmowany Bonding, glamouryzacja pracy seksualnej oraz zbyt duże skróty fabularne praktycznie uniemożliwiły mi satysfakcjonującą imersję. Mam jednak nadzieję, że popularność tego serialu sprawi, że producenci i stacje telewizyjne nabiorą odwagi, by finansować i udostępniać większemu gronu też takie projekty, jak Switch. W końcu od czegoś trzeba zacząć…

okładka wpisu: joshuatkd via Pixabay

Komentarze zamknięte.
  1. Joanna

    19 czerwca 2019 at 14:18

    Natalio, widziałaś może serial You Me Her na Netflixie? Ciekawi mnie Twoja opinia, chętnie przeczytałabym recenzję na blogu. Jako osoba poszukująca swojej tożsamości poliamorycznej, ujął mnie ten serial lekkością, tym jak przyjemna może być komedia romantyczna o partnerach wykraczających poza schemat 1+1. Nie jest to ciężka i poważna produkcja, mimo to zachwyciłam się jak naturalnie i szczerze pokazana jest ewoluująca relacja głównych bohaterów. Myślę, że to jest jej największy plus – kochankowie pokazani są realistycznie, można się z nimi utożsamiać, a obraz poliamorii w serialu nie jest ani idealizowany, ani demonizowany, choć potraktowany dość pobieżnie. Cieszę się, że taka tematyka przedziera się powoli do mainstreamu :)

    • Nx

      22 czerwca 2019 at 11:19

      Chyba będę musiała zrobić drugie podejście do tego serialu, bo przyznam szczerze, że po pierwszych dwóch odcinkach zrezygnowałam z oglądania. Nie wiem, dlaczego – być może w tym samym czasie binge’owałam coś innego… W lipcu powinnam mieć trochę czasu, aby nadrobić zaległości (zwłaszcza, że widzę, że nowy sezon wejdzie 12.07.) i może wtedy uda mi się napisać parę słów.

      Dzięki za przypomnienie tej produkcji!

  2. Juiz

    8 maja 2019 at 17:58

    Kilka dni temu i my obejrzeliśmy ten krótki serial.
    Fajnie było się porechotać i choć zaraz potem przeczytałam art o prostestach seksworkerów, to jednak nie zmienia to faktu, że serial nie miał być dokumentem a komedią. I to w dodatku jedną z pierwszych o tej tematyce. Nie od razu Rzym zbudowano a myślę że jest nad czym pracować i warto dać twórcy szansę na kolejne epizody, bo w sumie to rozrywka, coś innego niż wszechobecne u mnie s&f – taka ciekawa i śmiesznawa odskocznia.
    A Switch… chętnie obejrzę, dzięki za linka :)