Gdy mainstreamowe różowe produkcje stają się nudne i nie kręcą mnie już, to znak, by sięgnąć po pornografię alternatywną. Tym razem propozycja na filmowy wieczór w pojedynkę lub we dwoje.
Erotyczny dokument Eriki Lust nie bez powodu opatrzony jest hasłem „prawdziwa intymność, osobiste wywiady, prawdziwe orgazmy”. Reżyserka portretuje w nim sześć osób – trzy kobiety i trzech mężczyzn. Choć w materiałach promocyjnych określa ich najbardziej namiętnymi i najgorętszymi mieszkańcami Barcelony, nie dałabym się zwieść tym marketingowym sloganom. Bohaterowie dokumentu, wszyscy w przedziale wiekowym 20–30 lat, są po prostu normalnymi ludźmi, pochodzącymi z różnych środowisk, wykonującymi odmienne zawody. Ich losy nie przeplatają się, a jedyne, co ich łączy, to uwielbienie miłości własnej, czyli masturbacji.
Właśnie tego aspektu seksualności dotyczy Barcelona Sex Project. Widz towarzyszy bohaterom w ich codziennych czynnościach (spotkaniach ze znajomymi, treningach na siłowni, spacerach z psem czy podczas pracy), dowiaduje się, co lubią, kim są i dzięki temu w jakiś sposób zaprzyjaźnia się z nimi. Każdy portret wieńczy sfilmowany seans masturbacji każdego z nich, czyli uczta dla każdego podglądacza, choć podglądanie jest tu zupełnie jawne. Joel, Irina, Joni, Silvia, Dunia i David doprowadzają się do orgazmu w taki sposób, jak robią to na co dzień. Bez pruderii, bez charakteryzacji i plastiku, niekoniecznie typowo pod męskie oko – z twarzą do góry i waginą/penisem do kamery. Bez zastanawiania się czy aby komuś nie marszczy się brzuch, a wypryski na tyłku nie są zbyt widoczne. Nie uświadczysz wybielanych odbytów czy pudrowanych genitaliów. Występujący w filmie mężczyźni nie mają wielkich penisów, a kobietom nieobcy jest cellulitis. Ciała aktorów są zupełnie normalne, choć tylko jedna osoba, o dziwo, ma owłosienie łonowe. Może akurat taka moda w Hiszpanii, że wszyscy golą się na zero? Choć bez futra, i tak jest sympatycznie, szalenie intymnie i… można nauczyć się nowych sztuczek do wykorzystania później z partnerką lub partnerem.
W Barcelona Sex Project ujęło mnie przede wszystkim to, że występujący tam ludzie nie masturbują się „pod kamerę”, a dziewczyny używają gadżetów niepodobnych do nażyłowanych penisów z obskurnego sex shopu w podwórzu kamienicy. Bohaterki robią to „tak, jak ja”, czasem potrzebują lubrykantu czy mają problem z przełączaniem modułów w wibratorze. Mężczyźni nie ejakulują na kilometr mydłem w płynie czy inną specjalną substancją. Reakcje wszystkich występujących są naturalne (szczytując, jedni pojękują, inni siedzą cicho – jak w życiu) i naprawdę muszę przyznać, że takie „podglądanie” z zewnątrz jest podniecające. A szczególnie urzekła mnie Dunia, organizatorka przyjęć z zabawkami…
Epizodyczność to zdecydowanie zaleta tej produkcji. Umożliwia oglądanie nielinearne, fragmentami, powracanie do ulubionych bohaterów. Do polecenia na wieczór z partnerką/parterem i solo.
Żałuję, że projekt wciąż nie znajduje kontynuacji w innych europejskich miastach. Ciekawe, jak wielu uczestników zechciałoby podzielić się swoją seks-kulturą, opowiedzieć o tym, co ich kręci, a wreszcie to pokazać?
Film do nabycia między innymi w queer sex shopie Kinky Winky (polecam rzucić okiem na cały Kinky asortyment pornogrfii alternatywnej), a 5% dochodu z każdego sprzedanego egzemplarza wytwórnia Lust Films przekazuje na rzecz Coalition Against Trafficking in Woman, organizacji walczącej z handlem kobietami.
Komentarze zamknięte.
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback: